8 najgorszych gier The Legend of Zelda i spin-offów

8 najgorszych gier The Legend of Zelda i spin-offów

Bartosz Dawidowski | 28.04.2018, 20:00

The Legend of Zelda to marka, którą można brać w ciemno i kupować dla niej kolejne konsole Nintendo. No, prawie zawsze w ciemno. Bo nawet najlepszym zdarzają się wpadki.

O ile jakość gier z serii Zelda od Nintendo jest niezwykle wysoka i stała, to błędem firmy w latach 90. było udzielenie licencji na wykorzystanie tej marki zewnętrznym firmom. Spin-offy Zeldy, nad którymi patronował Philips, okazały się mieć tragiczną jakość i zostały stworzone tylko i wyłącznie w celu łatwego nabicia sakiewek  twórców.

Dalsza część tekstu pod wideo

Nie znaczy to oczywiście, że i Nintendo nie zdarzyły się drobne wpadki. Każda główna odsłona Zeldy jest wartościowa, ale na rynku pojawiły się również gry, do których z pewnością nie mam już zamiaru wracać. Poniżej lista takich drobnych, zeldowych potknięć.

 

8. The Legend of Zelda: Phantom Hourglass

Gra wypadła blado przy Wind Wakerze, z którego czerpała inspiracje (celshadingowy styl grafiki, motywy żeglarskie). Tak jak w przypadku Spirit Tracks nie do końca sprawdziło się tu sterowanie z pomocą ekranu dotykowego. Pomimo poprawnie napisanych dialogów i ciekawych postaci (debiutujący Linebeck rządzi!) nie jest to tytuł, do którego miałbym ochotę wrócić.

 

7. The Legend of Zelda: Spirit Tracks

DS to konsola, którą otaczam czymś w rodzaju kultu i do której regularnie wracam (przynajmniej raz w miesiącu odpalam sobie jakiś tytuł z DS-a). Niestety sprzęt nie miał szczęścia do marki Zelda. Spirit Tracks wyszło deweloperom nie najlepiej na tle innych przygód Linka. Na taki stan rzeczy złożyło się przede wszystkim wymuszone sterowanie stylusem. Fabuła też pozostawiała trochę do życzenia.

 


6. The Legend of Zelda: Tri Force Heroes

W teorii to mistrzowskie założenie. Multiplayer kooperacyjny dla 3 graczy. Co może pójść tutaj źle? Niestety nie do końca zagrało zbalansowanie takiej rozgrywki i podstawy mechaniczne. Matchmaking sieciowy leżał i kwiczał, zabawa poprzez Download Play obcinała dostępną zawartość a rozgrywka w 2 osoby w kampanii była niemożliwa. W grze zabrakło też naprawdę ciekawych postaci i wydarzeń. Chociaż trzeba jej oddać sprawiedliwość, że multiplayerowe łamigłówki opracowano z dużym powodzeniem.

 


5. Zelda II: The Adventure of Link

Po fenomenalnym debiucie Linka na NES-ie otrzymaliśmy Zeldę II, która.... okazała się zdecydowanie mniej udaną pozycją. Jedynka była grą absolutnie przełomową, a tutaj deweloperzy ograniczyli się do odcinania kuponów. Obyło się to jednak w nie najlepszym stylu, bo zarówno lokacje, klimat jak i ogólny stopień immersji były znacznie gorsze od pierwszej przygody Linka. Jedynym eksperymentem była zmiana ujęcia "kamery". Tytuł zmienił się przez to w sidescrollera. Cóż, to nie był zbyt fortunny pomysł. Bolesny okazał się też moim zdaniem wymuszony poziom trudności. Bardzo wysoki, tylko po to by podbić czas zabawy.

 

4. Link's Crossbow Training

Jeszcze za panowania Ściery w PSX Extreme pamiętam, że ten tytuł krążył w kartonie z Wii z adnotacją, że chętna osoba może sobie ten szpil zabrać. Nie było chętnych redaktorów. Gra była po prostu żenująca, infantylna. Wypadało to jak gierka free-to-play z mikrotransakcjami, a nie pełnoprawny tytuł wydany w pudełku. W ostatecznym odbiorze Crossbow Training nie pomagało mało zawartości i brzydka grafika.

 

3. Link: The Faces of Evil

The Faces of Evil wydano równocześnie z The Wand of Gamelon. I gra okazała się prawie taką samą porażką. Philips bardzo chciał mieć na swojej konsoli CD-i ekskluzywny hit, więc wykupił od Nintendo licencję na wykorzystanie znanych postaci. Gameplay przypominał tu side-scrollera w klimatach Zelda II. Rewolucyjne było w swoim czasie wykorzystanie długich animowanych cutscenek (z pokracznie wyglądającymi postaciami) wykonanymi przez rosyjskie studio). I... tyle dobrego. Gra rozczarowywała w każdym punkcie - była krótka, oferowała prymitywną fabułę i kiepskie sterowanie.

 


2. Zelda's Adventure

Kolejna gra na licencji, kolejny tytuł dla konsoli CD-i, kolejny mały deweloper i kolejny wielki szajs. W grze ponownie wcielamy się w Zeldę (Anita Sarkeesian byłaby zachwycona). Tym razem zamiast komicznych rysowanych cutscenek wykorzystano filmiki FMV w konwencji -liveaction... z efektem łatwym do przewidzenia. 

 


1. Zelda: The Wand of Gamelon

Najbardziej kompromitujący epizod z życia Linka. A w zasadzie to z Zeldy, bo w tym totalnym crapie z Philips CD-i wcielaliśmy się w rzeczoną panienkę, która ruszała z akcją ratunkową dla Linka. Gra wyróżniała się dużymi ilościami rysowanych cutscenek stworzonych przez Rosjan, które były... specyficzne. Brzydkie facjaty bohaterów to jednak tylko czubek góry lodowej problemów Gamelona. Tytuł okazał się niezwykle krótki, nie oferując praktycznie żadnego replayability. Skok na kasę i tyle.

Tu trzeba zaznaczyć, że Nintendo nie miało nic wspólnego z kreacją tego potworka. Philips bardzo chciał mieć exclusivy na swojej konsoli CD-i i udało mu się uzyskać licencję na markę The Legend of Zelda. Cóż, to było błędne posunięcie ze strony japońskiej korporacji, które mogło sprzedając swoją licencję tylko popsuć renomę kultowej marki.

Bartosz Dawidowski Strona autora
Dla PPE pisze nieprzerwanie od momentu założenia portalu w 2010 roku. Przygodę z interaktywną rozrywką zaczynał od gier na kasetach magnetofonowych, by później zapałać miłością do Amigi i PlayStation. Wciąż tęskni za złotą erą najlepszych japońskich RPG-ów z lat 90. Fan strategii, gier oferujących symulacyjne elementy i bogatą immersję. Miłośnik lotnictwa w każdej postaci.
cropper