Szafa z grami - ten o Outrun na Segę Game Gear
Kto nie przeżył choć jednego prezentowego zakupu w życiu ten nie wie co to życie. W moim przypadku była to Sega Game Gear - prężąca swe 8 bitowe muskuły na standzie w jednym z Gdańskich sklepów. Do dziś nie zapomnę tych dziesięciu minut za 15 obecnych złotych spędzonych razem z czteropikselową blondynką w czerwonym jak płomień Ferrari Testarossa.
Dzień urodzin, nie spamiętam już których ani który dokładnie to był rok. Jednak pamiętam ojca wręczającego mi plik banknotów i mówiącego "Już jesteś duży, idź sam do sklepu i kup sobie tą konsolę". Wiedziałem od zawsze, że ojciec od wszystkich konsol na świecie najbardziej szanował komputery - na nich można było zrobić coś więcej niż grać w te głupie gry. Dlatego serce kilkulatka doceniało podwójnie to poświęcenie i ten prezent.
Pamiętam jak z dumą podszedłem do półki ze świeżutkimi jeszcze konsolami by zabrać jedną z nich do swojego domu. Dorosłemu mnie już wtedy zapaliłaby się czerwona lampka - zbiegła się chyba cała obsługa i ochroniarz. Nigdy nie wiadomo, co strzeli do głowi (około) ośmioletniemu bąblowi. I wtedy do kasy podchodzę ja, cały na biało, do kasy i słyszę pytanie "Czy ty wiesz chłopczyku ile ta gra kosztuje?". Wiem! rzucając kasę na taśmę. Pani po przeliczeniu mówi "Tu jest o jedno zero za mało". Resztę pozostawię sobie, ale nie było kolorowo, pewnie także dla mojego ojca (ciągle jesteś ekstra!).
Minęło 20 kilka lat, konsola już w moich rękach i po kilku przeróbkach wsiadam z powrotem do czerwonej Testarossy i mówię do blondynki - nic się nie zmieniłaś. Taką Cię zapamiętałem.