Green Arrow - Kołczan

BLOG
871V
Green Arrow - Kołczan
Darek | 05.12.2016, 18:16
Drugą dwuczęściową opowieścią którą serwują nam chłopcy i dziewczęta z Eaglemoss jest napisany w 2001 przez Kevina Smitha Kołczan - historia powrotu Olivera Queena do świata żywych. 

Autorem rysunków jest Phil Hester, postać, w moim mniemaniu, mocno specyficzna. Jak to? Hester jest pierwszym artystą którego prace potrafią mi się i bardzo podobać i bardzo nie podobać w obrębie... tej samej strony. Jego styl zdecydowanie nie każdemu przypadnie do gustu. Będąc świeżo po lekturze Husha, jego rysunki zwyczajnie mi się nie podobały. Nie jest to stuprocentowy dealbreaker, ale nie raz krzywiłem się oglądając kolejne kadry. Aż trafiłem na wymalowanego na całą stronę Olivera w brudnych, podartych szmatach, z 016.jpgłukiem w ręku i długą brodą falującą na wietrze. Bo styl Hestera  zdecydowanie jest interesujący. Jego kadry są bardzo mocno stylizowane, a kreska wybitnie gruba, co nie każdemu musi się podobać (np. mnie), ale jak już przywali dziełem sztuki to ciężko oderwać wzrok.

Jak już wspominałem, Kołczan zaczyna się od tego, że Oliver Queen nie żyje. Batman stoi na dachu jakiegoś budynku wraz z Supermanem, rozmawiają o głupotach, jak to często u Smitha bywa, podczas gdy narrator tłumaczy nam, że często początek wielkich wydarzeń jest tak mały i pozornie nieistotny, że w pierwszej chwili nie zauważamy nawet, że coś się stało. W myśl tych słów, rozmowa dwóch superbohaterów zdaje się być tylko tym - rozmową. O tym jaka jest prawda przekonamy się dopiero dużo dużo później. Lubię takie zabiegi. Kevin Smith w ogóle jest jednym z moich ulubionych scenarzystów, reżyserów, komików I w ogóle ludzi ever, więc o historię byłem spokojny. Kev miał już na koncie świetną historię o Daredevilu, którą dosłownie nakreślił postać od nowa. Tym razem zrobił dokładnie to samo dla DC. Kołczan nie tylko wprowadza na nowo klasyczną postać, ale też na nowo definiuje kim ta postać właściwie jest. Usuwa, przesuwa, a czasem zwyczajnie zmienia pewne fakty z przeszłości. Nie łatwo jest dokonać czegoś takiego w sposób, który nie będzie wydawał się wymuszony. 017.jpgNa szczęście Smith wielokrotnie już udowodnił, że komiksy to dla niego nie tyle hobby czy praca, a prawdziwa miłość. Kołczan jest tego kolejnym przykładem, choć i tu oczywiście nie obyło się bez kilku zgrzytów.

Wspominałem już, że nie do końca podobają mi się rysunki Phila Hestera, ale jest coś co bardziej mi się nie podobało. Otóż, bez wchodzenia w szczegóły, Kołczan dosyć mocno wjeżdża w temat Boga i religii. Nie jestem przeciwny podejmowaniu bardziej teologicznych tematów, ale nie bardzo pasują mi w opowieści o ludziach (i kosmitach) ganiających w kolorowych getrach. Może patrzę na ten wątek krzywo, bo się go nie spodziewałem, sam nie wiem, ale psuje mi to trochę odbiór całości.

Kołczan to bardzo ciekawa historia odświeżająca w udany sposób postać Olivera Queena. Akcja jest ciekawa, zwroty akcji zaskakujące, a całość spinają bezbłędne, typowo Kevinovo-Smithowe dialogi. No i, co ważne, w odróżnieniu od Husha, tutaj wydawca zaserwował nam spójną, zamkniętą historię, więc nie mam, jak ostatnio, uczucia niedosytu. Mniam.

 

Z tyłu pierwszego tomu znajdziemy wspólną przygodę Green Arrowa i Batmana. Rysunki prezentują się znacznie lepiej niż w pierwszych zeszytach o Batmanie, choć nadal nie jest to jeszcze poziom docelowy. Historia nie jest już tak prosta, choć nadal trochę głupkowata. Zeszyt o tyle ciekawy, że to właśnie w nim Oliver po raz pierwszy pojawia się ze swoją charakterystyczną kozią bródką (wciąż czekam aż serialowi Oliver sobie taką zapuści). 

Drugi tom to z kolei pierwszy występ pani Dinah Lance, szerzej znanej jako Black Canary. I tu znowu wracamy do złotej ery komiksów. Kadry są proste, rysunki z resztą też, a historia nieintencjonalnie komiczna. Ah ta klasyka! 

 

P.S. Nie czytajcie wstępów do historii! Walą dosyć solidnymi spoilerami na temat historii którą za chwilę przeczytacie...

Oceń bloga:
6

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper