Markotny bogobójca – impresje z God of War

BLOG
990V
user-2104271 main blog image
Gonzi0807 | 22.08.2023, 05:30
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Sztandarowy hit konsoli PlayStation opuścił rodzime środowisko i zawitał także na pecetach, a Bóg Wojny przeniósł swe gniewne zainteresowanie z panteonu greckiego na skandynawski. Dorabiając się syna przy okazji. Piekło zamarz… Helheim zapłonął, znaczy się.

 

Nie miałem nigdy styczności z poprzednimi odsłonami serii, od zawsze uważając je za typowo konsolowe, zręcznościowe slashery, których głównym celem jest naparzanie palcami w przyciski pada (jeśli ktoś poczuje się obrażony tymi słowami, to zapewniam, że wynikają one z ignorancji, nie ze złośliwości). Pecetowy debiut przygód Kratosa siłą rzeczy mógł mnie więc czymś zaskoczyć. I rzeczywiście to zrobił. Tytuł ten od początku wciąga i nie daje powodów do częstego wyłączania. Jest świetnie wyreżyserowany i zaprezentowany niezwykle efektownie, przedstawiając nordycki świat (a właściwie światy, bo odwiedzamy ich tutaj kilka) za pomocą oprawy graficznej, która przewyższa pokrewne Hellblade: Senua’s Sacriface (wciąż jednak dobre. Zarówno pod względem grafiki, jak i pod innymi), a unosząca się nad leżącym w Midgardzie Jeziorem Dziewięciu olbrzymia paszcza węża Jormunganda czyni tego gada oczywistym kandydatem na najjaśniejszą gwiazdę gry. Walka jest wymagająca i satysfakcjonująca (przynajmniej na trudnym poziomie), a głównemu bohaterowi – próbującemu odnaleźć się w roli ojca – w sumie daleko do bezmózgiego osiłka, za jakiego pierwotnie go miałem. Najbardziej jednak zaszokowała mnie eksploracja: odkrywanie kolejnych rejonów mapy oraz znajdowanie i otwieranie (rozwiązując logiczno-zręcznościowe zagadki) skrzyń z artefaktami to element, który spodobał mi się stopniu najwyższym, oferując najwięcej frajdy.

 

Lecz mimo to po około czterdziestu godzinach doznałem zadyszki; gra zaczęła mnie nużyć i kontynuowałem ją niejako z przymusu, z chęci doprowadzenia i poznania historii do końca. Stało się tak z kilku przyczyn, jak sądzę. Bezpośrednią był Niflheim – kraina (a w praktyce arena) pokryta mgłą, w której toczy się nudnawe, powtarzalne walki. I żeby była pełna jasność: jest opcjonalna. Nie trzeba jej zaliczać, ale unikalne surowce i przedmioty, jakie kryje, konieczne są do pozyskania potężnych ulepszeń broni i pancerza. Bez nich natomiast trudno będzie pokonać najgroźniejszych (i również nieobowiązkowych) bossów gry – Walkirie. Generalnie może trochę bez sensu krytykować zawartość, która jest poboczna, ale w przypadku kogoś takiego jak ja, kto uwielbia zgłębiać gry do dna i odnajdywać dodatkowe treści, nie da się tego zignorować. W utrzymaniu pełnego zainteresowania nie pomaga też fabuła, która w żaden sposób nie ewoluuje, a quest, jaki otrzymujemy w pierwszych minutach, pozostaje celem głównym już do finału; wszystko, co dzieje się po drodze, jest mu podporządkowane. I choć jest bardzo szczytny, to jego stawka… Napiszę po prostu, że były gry mające zdecydowanie ciekawsze opowieści. Z każdą kolejną godziną coraz bardziej irytujące stawały się również animacje protagonisty, odrywające nagle od gameplayu i odbierające graczowi kontrolę nad nim.

 

I jeszcze jedna sprawa. Otóż tak się jakoś złożyło, że w ciągu ostatnich dwóch lat ograłem obie części The Last of Us (na pożyczonej od kumpla PS4) oraz Horizon Zero Dawn, Days Gone i właśnie teraz God of War (na PC). Stąd naszła mnie pewna refleksja. Z jednej strony w temacie nastawionych na narrację, trzecioosobowych akcyjniaków wewnętrzne studia Sony to prawdziwi mistrzowie. Tyle że z drugiej trudno nie zauważyć, iż wszystkie te gry są mechanicznie dość do siebie podobne, a ta forsowana przez japońską firmę formuła może jeszcze nie zjada własnego ogona, ale zaczyna go już nadgryzać. Mówiąc innymi słowami: ciut męczyć. W Internecie krąży nieco złośliwa opinia, jakoby Sony klepało cały czas jedną i tę samą grę. I chociaż ja bym aż tak ostrych sformułowań nie wygłaszał (bo się przecież te produkcje czymś jednak różnią), to dostrzegam w tym powiedzeniu trochę prawdy.

 

Nie chciałbym zostać źle zrozumiany, bowiem, na Odyna, nie twierdzę, że GoW to jakaś porażka i rzecz niewarta uwagi. To kawał dopracowanego kodu, dla pecetowców stanowiący tym bardziej łakomy kąsek, że będący niemal perfekcyjną konwersją z PS (a takie przedsięwzięcia rzadko prezentują bardzo wysoką jakość techniczną na PC). Ale nie. Nie nazwałbym go jednak arcydziełem czy wybitnym branżowym osiągnięciem. I to pomimo tego, że zgarnął główną nagrodę w kategorii „gra ze znakomitą fabułą” w plebiscycie społeczności Steam za 2022 rok. Vox populi, vox Dei? Pozwolę sobie się nie zgodzić. Na mnie sporo większe wrażenie spośród zeszłorocznych produkcji wywarło okropnie niedocenione A Plague Tale: Requiem, może z nieco topornym gameplayem, za to z historią (przede wszystkim z jej końcówką) potrafiącą odcisnąć emocjonalne piętno na duszy gracza (to samo tyczy się soundtracku). Ta z GoW nie zostawiła we mnie nawet draśnięcia. Zresztą co ciekawe, znam osoby będące fanami starych odsłon serii, którym nordycka wersja przygód Kratosa nie przypadła do gustu jako nadto przegadana, powolna i oferująca zbyt mało bezkompromisowej jatki. Tytuł ten niekoniecznie więc się sprawdza zarówno jako slasher, jak i opowieść zapadająca w pamięć. Ale raz jeszcze wyjaśniam: to dobra gra. Tylko tyle i aż tyle. Bo chociaż głównie tu narzekam, to faktem jest, że przez większość czasu dawała mi radochę, wabiąc klimatem mitologii, którą szczerze lubię.

 

Na koniec małe wyzwanie, związane z aktorem udzielającym głosu Kratosowi oraz pewną tyczącą się go interesującą paralelą. Otóż Christopher Judge – o nim mowa – odgrywał już w swojej karierze podobną rolę co w GoW: potężnego, niezłomnego wojownika, podróżującego między różnymi światami za pomocą swego rodzaju bram i prowadzącego prywatną krucjatę przeciwko istotom nazywającym się bogami. Gratki dla wszystkich, którzy bez wysługiwania się wujkiem Google skojarzą, kogo i w jakim serialu grał. Gratulacje i pozdrowienia, w rzeczy samej.

 

Powyższy tekst opublikowałem na Steam w lutym 2023 roku. Za tydzień zaserwuję poczwórny trupi kotlet w świeżym sosie. I dodam do niego przystawkę.

_________________

 

A teraz konkluzja.

 

Ostrzegano mnie przed tą publikacją. To znaczy ostrzegano mnie, że wyrażanie się na tym portalu w sposób jakkolwiek krytyczny o GoW to pchanie się w gips (bo jeśli już pisać o grach od Sony, to tylko jak o zmarłych? Albo w superlatywach, albo wcale, Droga Społeczności PPE?). Ja jednak pozostaję spokojny. Jak mi przy okazji wpisu o FF7R nie zrobili krzywdy miłośnicy rozmaitych jap… Wiecie co, może lepiej zamknę już na ten temat japę, bo mnie tu jeszcze ostatecznie dosięgnie niewidzialna ręka jakiegoś mściciela-ninja i utnie mój plugawy, oślizgły jęzor kataną, bym przestał w końcu sączyć jad do uszu mych Czytelników…

 

Eee, o czym to ja? Aha. Teoretycznie z tekstu jasno wynika, że gra mi się podobała. Lecz wszelka teoria jest szara, a zieleni się tylko drzewo Yggdrasil (czyli praktyka). Tak więc pożyjemy, zobaczymy. Osoby czytające mnie regularnie spodziewały się, iż dzisiejsza wrzutka nie będzie pochwalnym hymnem na temat GoW. Jeśli jednak jesteś osobą odwiedzającą mój blog pierwszy raz, jeśli przyciągnęła Cię tutaj grafika czy tytuł publikacji, to wiedz dwie rzeczy. Po pierwsze: fajnie, że wpadłeś/aś, bo wszyscy są mile widziani. A po drugie: GoW to gra całościowo w porządku. Ma znakomitą reżyserię (przede wszystkim wrażenie zrobiła na mnie aranżacja walk z Baldurem), podobała mi się relacja Kratosa z jego synem (do Ch. Judge’a mam prywatnie wielki szacunek i sentyment, zaś Atreusowi – choć parę razy zagrał mi na nerwach – pod względem bycia irytującym bachorem daleko do Hugo z pierwszej części A Plague Tale), grafika i optymalizacja są bardzo dobre – obok Days Gone to najlepszy technicznie konsolowy port, w jaki grałem. Do tego dołóżmy jeszcze nordycki klimat i last but not least – Jormunganda. Mało plusów? Chyba nie. A że są też minusy (wymieniłem je w tekście i powtarzać ich nie będę)? Tak bywa. Finalnie daję GoW łapkę w górę i głosuję na tak. Na początku ta gra jawi się jako bardzo dobra. Potem za sprawą swych przywar traci sporo uroku i powszednieje, stając się pospolicie dobrą. A jeszcze później zwyczajnie okazuje się nudnawa. Tak po prostu.

Oceń bloga:
28

Komentarze (54)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper