Recenzja gry: JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle

Recenzja gry: JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle

Rozbo | 24.04.2014, 10:00

Facet, który zrzuca przeciwnikowi walec na głowę, żaby spadające z nieba, stroje rodem z rockowych koncertów w latach 80 i tona komiksowej przesady – a w samym środku Ty, mój drogi, zagubiony graczu.  Czy jesteś gotów na szaloną przejażdżkę przez świat JoJo’s Bizzare Adventure? Nie? Nic nie szkodzi. Nikt nie jest… ale i tak Cię zapraszam.

Jest spora szansa, że odpalając na swojej konsoli nową bijatykę CyberConnect2 nigdy nie słyszałeś, albo przynajmniej nie miałeś bezpośredniej styczności z mangą opowiadającą losy rodu Joestarów. JoJo’s Bizzare Adventure to w Japonii bardzo popularna seria komiksów, która swoje początki miała jeszcze w 1987 roku, i obrosła w 8 serii ukazujących za każdym razem losy innego pokolenia bohaterów. U nas z tą znajomością jest już trochę gorzej. Część graczy kojarzy pewnie JoJo z pewną wiekową bijatyką 2D capcomu, którą obecnie można pobrać z PSN i Xbox Live. To dość specyficzny kawał japońszczyzny, którego zwariowany, przesadny styl (garściami czerpiący inspiracje z zachodniej muzyki lat 80-90) jak ulał pasuje do formuły mordobicia. Jak to bywa jednak z licencjami, materiał źródłowy często traktuje się po macoszemu, w myśl zasady wyciśnięcia z fanów jak największej ilości gotówki. Na szczęście, w przypadku JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle jest inaczej. 
Dalsza część tekstu pod wideo
 
W tej kwestii developer pokroju CyberConnect2 lipy nie odstawił. Chłopaki znają się na odpowiednim wykorzystaniu znanej marki, wszak stoją za całą serią szpili traktujących o kultowym Naruto. Ich nowa bijatyka to prawdziwy fan-service i istna kopalnia wiedzy o uniwersum JoJo. Przede wszystkim jednak to wspaniale odwzorowany, wizualny styl zwariowanych przygód Joestarów. Począwszy od efektownie zaprojektowanego menu głównego, poprzez ekran wyboru postaci, a na samych walkach kończąc: czuć tu całą, niesamowitą esencję tej kultowej mangi. Pociągnięte zacnym, bogatym w jaskrawe kolory cel-shadingiem postaci oraz areny wyglądają jak żywcem wyjęte z kart komiksu. Na statycznych obrazkach gra nie robi może piorunującego wrażenia, m.in. dlatego, że same plansze, na których tłuką się nasze cudaki straszą nieco pustką. Poza tym nie widać w ten sposób całej masy ciekawych efektów towarzyszących rozgrywce. Raz będą to komiksowe onomatopeje towarzyszące nawet tak prostym czynnościom jak chód postaci i stawiane przez nią kroki.




Innym razem pogrubione kontury obiektów akcentujące klimaty obrazkowych opowieści. Ponadto co chwilę na ekran wskakują osobne kadry komiksowe, zaś przy odpalaniu najpotężniejszych ataków kamera wjeżdża pomiędzy wojowników racząc nas efektownymi zbliżeniami. Jednym słowem – bomba! Ponadto niemal każda animacja ruchu czy ataków danego bohatera to wierne odwzorowanie poszczególnych kadrów wyjętych wprost z mangi. Ogromny szacun dla CyberConnect2 za pracę włożoną w umieszczenie w kodzie wszystkich tych detali, których większość ludzi nieobeznanych z JoJo i tak pewnie nie zauważy. A to nie wszystko! Wracając do wspomnianego menu, dosłownie każda wybrana opcja (!), opatrzona jest stosownym komentarzem głosowym jakiegoś bohatera uniwersum. Voice-acting dla zachowania maksimum klimatu jest dostępny jedynie w wersji japońskiej (z angielskimi napisami), zaś wszelka muzyka to j-pop i j-rock w najlepszym wydaniu, włącznie z wpadającym w ucho motywem przewodnim.
 
Równie bogato jest w kwestii samej zawartości. Na ekranie wyboru postaci czeka łącznie 32 wojowników, z czego ponad połowa do odblokowania w trakcie gry (plus kolejne pojawiające się jako DLC). To pokaźna zbieranina, ponieważ rozciąga się na bohaterów ośmiu serii mangi. Taki przekrojowy skład należy oczywiście odpowiednio przedstawić w trybie „Story”, również pogrupowanym na poszczególne serie. Tu niestety zawód – choć każda z ośmiu historii opowiada wydarzenia z komiksów, to została potraktowana całkowicie minimalistycznie. Ot, kilka linijek tekstu (który dupy nie urywa) a następnie walka… i tak w kółko. Brak jakichkolwiek przerywników eksponujących najważniejsze wydarzenia bardzo boli, zwłaszcza biorąc pod uwagę tak bogaty materiał źródłowy. Sytuacji nie ratuje nawet fakt, że każda walka nakłada jakieś specjalne utrudnienia (np. gracz zadaje mniej obrażeń, lub walczy z malejącym paskiem życia) i można w ich trakcie wykonywać ukryte, dodatkowo punktowane misje (np. wykonanie konkretnego ataku na przeciwniku). Wyzwanie i tak jest niewielkie, zwłaszcza że przed misją można wykupić przeróżne dopałki dla postaci. Przebrnąć jednak przez „Story” trzeba, bo właśnie tam można odblokować ukrytych wojowników. Jednym słowem – nuda.



 
Dalej jest nieco lepiej – klasyczny i szybki arcade, opasła galeria zawierająca dosłownie wszystko, co tylko mógłbyś sobie wyobrazić (od modeli 3D, poprzez artworki, soundtrack, a na ogromnym słowniku tłumaczącym niuanse uniwersum kończąc). Ponad to znajdziesz tu jeszcze tryb treningu, obowiązkowy versus (sieciowy i kanapowy) oraz tryb „Campaign”. To ostatnie jest potencjalnie najciekawsze ze wszystkich. W kampanii prowadzimy walki z „ghostami” innych graczy oraz okazjonalnie natrafimy na bossów oraz mini gierki. To tu można zdobyć specjalne medale, za które w osobnym trybie kustomizacji odpowiadają alternatywne kolory, nowe stroje, gesty i teksty dla każdej z postaci (prawdopodobnie większość będzie można kupić też za prawdziwą gotówkę). Do odpalenia trybu „Campaign” konieczne jest ściągnięcie specjalnego, darmowego DLC z sieci. Ponieważ jednak nie był on dostępny przed premierą gry, to niestety nie udało mi się w sprawdzić kampanii w praniu.
 
Zostawmy jednak już cały ten blichtr – najważniejszy dla bijatyki jest oczywiście system walki. Chyba nie zaskoczę Cię mówiąc, że i w tym względzie JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle to totalne Bizancjum! Developer nie pożałował wyobraźni na mechanikę rozgrywki.  Każdego z nietuzinkowych fighterów można scharakteryzować wg. jednego z dominujących stylów. Postaci opisane stylem Hamon „prowadzi się” niczym w większości klasycznych bijatyk – są specjale oraz możliwość ładowania paska energii.  Dla gości ze stylem „Stand” zarezerwowane zostały bardzo popularne w samej mandze personifikacje ich wewnętrznej energii, które można przywołać jednym przyciskiem w trakcie walki. Standy (ich design jest czasem kosmiczny) wkraczają wówczas do akcji, towarzysząc głównej postaci i wzbogacając jej repertuar ciosów. Ale to nie koniec. Są jeszcze bohaterowie walczący w różnych postawach, jeden gość mający wampiryczne zdolności a nawet… jeźdźcy dosiadający koni! Tak, tak – w jakiej innej mordoklepce miałeś możliwość galopować na przeciwnika na ogromnym wierzchowcu? No właśnie – w żadnej. Ta cała różnorodność robi w pierwszej chwili ogromne wrażenie. 



 
System opiera się na rozgrywce w trzech wymiarach (są sidestepy), choć cała mechanika wyprowadzania ciosów zalatuje typowymi bijatykami 2D. Wojownicy tradycyjnie mogą ładować specjalny pasek energii o nazwie Heart Heat, który ma różne zastosowania. Te najważniejsze, to oczywiście odpowiedniki Street Fighterowych Super Combo. Są ich dwa rodzaje. Słabszy „Heart Heat Attack” wymaga jednego naładowanego paska, zaś mocniejszy – „Great Heat Attack” – dwóch. Ten ostatni to prawdziwy choreograficzny majstersztyk, w trakcie których kamera szaleje, a bohaterowie robią mielonkę ze swoich przeciwników. Zalew błyskawicznych ataków, wsysanie ofiar do innych wymiarów, a nawet zrzucanie na przeciwnika ogromnego, żółtego walca, to w JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle norma. Muszę przyznać, że takie ataki wyglądają po prostu odjazdowo i chwilami w kwestii rozmachu mogą przyćmić najbardziej szalone akcje z bijatyk Capcomu.
 
Pasek można wykorzystywać jeszcze do wielu innych rzeczy, jak choćby anulowania ataku Standa. Działa to jednak inaczej, niż „cancele” w typowej bijatyce – anulowanie animacji dotyczy tylko głównej postaci, dając jej swobodę ruchu, podczas gdy jej Stand kończy atak. Dzięki temu można tworzyć różne ciekawe kombinacje, podbijając niejednokrotnie licznik combo do setki.
 
Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze niuansiki. Są więc niebezpieczne strefy areny, które uaktywniają się, gdy jeden z dwóch wojowników wyląduje na glebie w wyznaczonym miejscu. Są też specjalne, obraźliwe gesty (taunty) obniżające morale przeciwnika i tym samym obniżające jego zdolność do regeneracji paska HH, czy specjalne wersje uników, tzw. „Stylish Moves”. Jest też masa innych rzeczy, które w mniejszym lub większym stopniu wpływają na gameplay. Na papierze wszystko to zebrane do kupy brzmi naprawdę świetnie… szkoda tylko, że w praktyce nie sprawdza się już tak dobrze. Ataki specjalne w tej grze są zbyt potężne, poza tym ich charakterystyka jest mocno myląca. Np. większość zagrań, które wyglądają jak ciosy na środek korpusu, albo nawet dolne partie ciała w rzeczywistości wchodzą na „high”. Ciężko przy tak dziwnym składzie wojowników wypracować sobie skuteczną strategię, ponieważ gra nie komunikuje w sposób klarowny specyfiki poszczególnych ataków. Widać też, że JoJo’s Bizzare Adventure:  All Star Battle stoi nieco w rozkroku pomiędzy walką w trzech i dwóch wymiarach. Przypomina mi to trochę sytuację z leciwym Mortal Kombat 4 – są wprawdzie sidestepy, ale nie jest wokół nich zbudowany żaden repertuar ciosów (jak np. 8-way run z Soul Calibur). Na domiar złego większość normalnych ataków ma mały zasięg i skuteczność. Z tych właśnie powodów walka pomimo pozornego bogactwa możliwości sprowadza się do bezmyślnej wymiany najskuteczniejszych ciosów specjalnych… i w zabawę szybko wkrada się monotonia. 

 
Na koniec musisz też zdać sobie sprawę z tego, że  JoJo’s Bizzare Adventure: All Star Battle to nie jest gra dla każdego i nawet miłośnik japońskich dziwadeł może nie przełknąć niektórych absurdów. Skład wojowników jest totalnie pokręcony. Dominują wśród nich dziwnie ubrani faceci, prężący się w dziwnie niemęskich pozach i gestach. Poza tym w ponadtrzydziestoosobowym towarzystwie wystąpiły tylko dwie kobiety! Skandal i granda! Roger w to już na pewno nie zagra. Bijatykowy wyjadacz niestety też nie znajdzie tutaj dla siebie zbyt wiele. Produkcję CyberConnect2 zdecydowanie lepiej się ogląda niż się w nią gra. Szkoda tym bardziej, że Arc System Works pokazał przy okazji Persona 4 Arena, że można stworzyć grę będącą jednocześnie hołdem dla fanów i hardkorową bijatyką. Jeśli jednak nie przeszkadza Ci męskie piękno w japońskim stylu, albo jeśli jesteś wiernym fanem JoJo, to grze CyberConnect śmiało możesz dać kredyt zaufania i doliczyć jedno oczko do oceny końcowej. Ta bijatyka to ewidentny prezent dla wielbicieli kultowej mangi, do tego podany w pięknej oprawie i z masą smaczków. I dowód na to, że wyobraźnia Japończyków nie zna chyba granic.
Źródło: własne

Ocena - recenzja gry JoJo's Bizarre Adventure: All Star Battle

Atuty

  • oprawa stylizowana na komiks
  • ogromne przywiązanie do detali
  • fan service

Wady

  • system walki
  • słaby tryb „story”
  • nie dla każdego

Przygody JoJo Bizzare Adventure żywcem wyjęte z kart komiksu. Głównie dla fanów.

cropper