Arise: A Simple Story - recenzja gry. Perełka indie na koniec roku

Arise: A Simple Story - recenzja gry. Perełka indie na koniec roku

Tomasz Woźniak | 22.12.2019, 13:00

Minęło sporo czasu odkąd napisy końcowe zlewały mi się ze łzami po emocjonalnej podróży w nieznane w Journey. Gry nietuzinkowej, prostej i chwytającej za serce. Jeżeli jesteście gotowi na kolejną drogę życia, wzruszające momenty i  pozytywne ciarki przeszywające ciało wymieszane ze smutkiem ,,prostej historii'' - koniecznie zagrajcie w Arise. 

Niezależny hiszpański zespół Piccolo Studio z pomocą polskiego producenta Techland stworzyli rzutem na taśmę ,,indyka roku''. Z pozoru prosta historia, mechanika rozgrywki, czy nawet styl graficzny nie zasłoni kunsztu, z jakim wykreowana została niemal każda minuta produkcji. Jeżeli spoglądając na obrazki z gry widzicie takie pozycje jak Podróż, Rime, Brothers: A Tale of Two Sons, GRIS, czy Never Alone to spieszę z informacją, że 'Simple Story' jest bardziej osobistym przeżyciem, niż przygodą wirtualnego chłopka skaczącego po platformach. To interaktywna, baśniowa opowieść pewnego wiekowego bohatera, która zaczyna się dość nietypowo, bo od śmierci. Starzec budzi się w zaświatach i niczym bezimienny w Journey, podąża za światłem na wzgórzu. Z tą różnicą, że zamiast ciągłości rozgrywki, zaliczamy punkty niejako wyznaczające etapy stanowiące metaforę najważniejszych chwil z jego życia. Od dzieciństwa i pierwszej miłości po rozłąkę z najbliższymi i okresu starości. No i zamiast złocistego piasku mamy grubą warstwę puchowego śniegu. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Efekt WOW

Arise: A Simple Story - recenzja gry. Perełka indie na koniec roku

To, co twórcom udało się świetnie zrealizować to połączenie rozgrywki z opowieścią. Nie mamy bowiem tu do czynienia z samograjem. A raczej interaktywną historią na polu prostej przygodówki z możliwością manipulowania czasem. Czas, który odkrywa tutaj ogromną rolę, od pierwszego kontaktu palca z przyciskiem kontrolera (gałka odpowiada za cofanie czasu, a trigger za zwolnienie) może sponiewierać zmysły wzroku za sprawą swojej efektywności działania. Wyobraź sobie, zmieniający się krajobraz za przysłowiowym kiwnięciem palca. Trawiaste równiny z barwnymi kwiatami zamieniają się w ponure tereny okryte śniegiem, a poziom wody otulający wysepki możemy przy tym własnoręcznie korygować. Zaspy śnieżne zmieniają swoją wysokość, a kry lodowe topnieją w mgnieniu oka. Słońce majestatycznie wędruje po nieboskłonie, ogromne słoneczniki ukierunkowują kwiaty w drugą stronę, zwierzątka zmieniają położenie, a cienie latają na ziemi jak szalone. Jest to tak urocze w swojej prostocie, że nawet twój kot leniwie przechodzący przez pada może przypadkowo szturchnąć łapą przycisk , zmieniając przy okazji krajobraz w grze. Doprawdy... Nie zliczę ile razy cofałem czas dla samej przyjemności. Dla samego efektu ,,WoW!''. 

Rozgrywka zatem stoi w rozkroku między patentem znanym chociażby z Singularity (manipulacja czasem, aby przejść przez niedostępny teren), wspomnianym Journey (podróż przez kolejne krainy), niekiedy zahaczając o... Super Mario Galaxy. Kilkanaście krótkich misji w ciekawy sposób ukazują meandry życia, etapy przez które przechodzi każdy z nas. Od pierwszej miłości, niezobowiązujących lat młodości i narodzin pierwszego dziecka, po uczucie smutku i radości. Dawno nie widziałem tak dobrze zrealizowanej koncepcji na linii ,,wizualizacji'' tego, co chcą przekazać twórcy. I to jak ma wyglądać artystyczna wizja różnych etapów z życia człowieka, wplątując przy tym rozgrywkę - co nie jest łatwą sztuką. Sztuką, która cały czas goni za grami, w tym przypadku nią jest. Ciężko mi bowiem skupić się na omawianiu zwykłej rozgrywki skoro strona artystyczna, wizualno-dźwiękowa stoi tutaj na niesamowicie plastycznym, zapierającym dech w piersi poziomem. I to nie są słowa mówione na wyrost. Zawsze kiedy mam do czynienia z grą, gdzie wirtualne postaci stworzone z ,,martwych'' polygonów stają się osobistym przeżyciem, zimny plastik trzymanego pada ogrzewa moje serce, a muzyka uruchomiona w odpowiednim momencie zmaga ,,świeczkami w oczach''; wiem że jest to bliskie arcydziełu. 

Opowieść o uczuciach

Arise: A Simple Story - recenzja gry. Perełka indie na koniec roku

Kiedy każda rozłąka z Trico w The Last Guardian budziła największe emocje, tutaj jest to przepiękne skomponowana opowieść grająca na naszych uczuciach. Kiedy podążając za latawcem między ogromnymi kwiatami, zjeżdżając w konarach drzew i przeskakując po pajęczynach, ślimakach i kapeluszach prawdziwków, finalnie złapałem za ,,uciekiniera'' przelatując niczym listki w grze Flower. Poczułem radość, energię młodzieńca,  który łapał żaby w pobliskim stawie i chował się w krzakach przed rodzicami.  Ogromny staw z różowymi liliami wodnymi i tunelem miłości symbolizującymi romans, czy rozdzielone półki skalne z upiornymi drzewami, które możemy chwilowo zbliżyć, a które po czasie same się odsuwają, ukazując przy tym w łopatologiczny sposób rozłąkę. Rozkwitające kwiaty nawiązujące do narodzin dziecka, czy ponure cienie próbujące schwytać protagonistę w formie samotności. 
   
W parze z przyzwoitym gameplayem i pastelową stroną wizualną, gra jako monolit wypada bardzo dobrze. Sprawnie łączy elementy zręcznościowe z prostymi zagadkami terenowymi. Od wspinaczki po wypustkach skalnych, po trampolinowe skakanie i huśtanie się na linie. Takie ABC oszczędnej platformówki. Szkoda, że ze skokami wiąże się najpoważniejsza wada Arise'a. Mowa o trudności wymierzenia samego skoku, ogólnie ujmując nieprecyzyjnego sterowania postacią. Bywa bowiem tak, że z pozoru prosty skok na zwykła kładkę kończy się upadkiem w przepaść. Dziadek jakby skakał z opóźnieniem, dodatkowo ciężko określić orientację kiedy nie wiesz, czy dana powierzchnia jest bliżej ekranu i czy bohater czasami nie przeskoczy platformy. Czytałem, że ktoś miał problemy z ponownym użyciem linki (przyciąga lub przewala rzeczy np: drzewa), czy złapaniem się za cokolwiek. Sam znów ginąłem po tysiąckroć w głupi sposób, niszcząc przy okazji wysoce budowaną immersję. Wiecie... docieram do punktu kulminacyjnego (bez skojarzeń, heh) z budującą napięcie muzyką... i nagle spadam w jakże mało urodziwy sposób w przepaść. Na szczęście checpointy są dosłownie co minutę. Więc irytacja odchodzi w zapomnienie. 

Pastelowa przygoda

Arise: A Simple Story - recenzja gry. Perełka indie na koniec roku

Łamigłówki terenowe z użyciem cofania/ zwalniania czasu to wisienka na torcie omawianego indyka. Wielki kamień spadający w dół zbocza? A my nie wiemy jak dostać się na drugi koniec terenu? Wystarczy zatrzymać czas, wskoczyć na bryłę skalną i cofając czas przejść się po nim, uważając na odpowiednie kąty nachylenia, aby postać nie spadła. Nie możemy ominąć sztywno stojących cieni? Wystarczy poczekać na piorun i wstrzymać czas, kiedy to oświetlający błysk powoduje zanik strasznych ,,Buk z Doliny Muminków''. Również dobrym przykładem jest misja w zimowej krainie. Kry lodowe zmieniają objętość, a śnieg tworzy coraz większe zaspy, dzięki czemu doskoczymy tam gdzie z pozoru nie możemy. W pewnej chwili zaczniecie kręcić nosem na powtarzalność pewnych patentów, jednak zanim to nastąpi... zobaczymy napisy końcowe (hłe, hłe). Gra do najdłuższych nie należy, a przejście oscyluje w granicach 4-5 godzin. 

Pod względem graficznym jest poprawnie jak na indyka. Twórcy wybrali ,,miękki'', pastelowy styl artystyczny z ciepłym oświetleniem i gładkimi krawędziami. Sprawiając przy tym wrażenie jakby kamienie były zrobione z modeliny. Ma to z pewnością swój urok, tym bardziej że warunki atmosferyczne padającego deszczu, zawieruchy śnieżnej, czy gęste cienie koron drzew w lesie są sugestywne. Spodobało mi się ciekawie odwzorowana powierzchnia w formie malutkich, płynnych kulek, czy pewna dbałość o detale np: aktywne manipulowanie czasem, a bezwładność postaci. Mapy są dopieszczone, wizualnie zaspokajając największego marudę. Od tych ponurych w gęstwinach lasu, po baśniowe przemierzanie zbiorników wodnych i grawitacyjne szaleństwo w przestworzach. Zielone tereny otulone licznymi kwiatami z latającymi pszczółkami i pełzającymi ślimakami, czy oświetlane krystaliczne jaskinie. Nie można grze zarzucić braku uroku.

W parze z wizualiami idzie klimatycznie skomponowana muzyka mająca w sobie cząstkę magii najlepszych dużych-małych produkcji. Tak jest, znowu patrzę na ciebie Journey. Chociaż do perfekcyjnego soundtracku w grze FEZ autorstwa Disasterpeace'a, daleka droga. Czym byłaby gra bez sekretów? Te jawią się w postaci wspomnień - czyli malunków opowiadających krótką historię, niejako będącymi dopełnieniem do zwichrowanej przygody bohatera. Przygody, która jest wizualną opowieścią, bez grama napisów i tekstu. Dlatego pośród szelestu liści, wicia wilka i bzykania pszczoły usłyszymy odgłos prowadzonego przez nas dziadka, który od czasu do czasu chrząknie, czy zaśmieje się podczas skoku na trampolinie. Faktem wartym odnotowania jest możliwość kooperacji. Polega ona na tym, że jedna osoba prowadzi postać, a druga manipuluje czasem. W sam raz na sesję z dziewczyną/ chłopakiem. Dla dziecka gra może okazać się za trudna (pewne fragmenty wymagają jednak skilla, minimalnego, ale jednak), dlatego smykom pozostaje chłonięcie przygody przed ekranem telewizora. Bajka powinna przypaść do gustu.

W indyczej farmie ciężko wybrać grę, która zauroczy pomysłem na siebie. Arise: A Simple Story może i jest słodką mieszanką Wedlowską różnych gier (Podróż, Super Mario Galaxy, Inside, Braid), ale posiada również swój urok osobisty. Olśniewające manipulowanie środowiskiem, wzruszająca opowieść o drodze życia każdego z nas i indycze zaskoczenie roku. Jeżeli kochasz wspomniane powyżej tytuły... polubisz również ,,prostą historię''.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Arise: A Simple Story

Atuty

  • Przepiękna
  • Wzruszająca opowieść
  • Manipulacja czasem
  • Zróżnicowane środowisko
  • Strona audiowizualna.

Wady

  • Nieprecyzyjne skakanie

Miłe zaskoczenie i prawdopodobnie indyk roku. Co wrażliwszym osobom proponuję przygotowanie chusteczek.
Graliśmy na: PS4

Tomasz Woźniak Strona autora
cropper