Super Smash Bros. Ultimate – recenzja gry. Więcej, mocniej, efektowniej

Super Smash Bros. Ultimate – recenzja gry. Więcej, mocniej, efektowniej

Wojciech Gruszczyk | 17.12.2018, 08:00

Nintendo długo czekało z zaoferowaniem bomby na 2018 rok. Japończycy na przestrzeni ostatnich miesięcy zaproponowali kilka mocnych gier, jednak to Super Smash Bros. Ultimate jest jedną z produkcji, dla których ze względu na tegoroczny katalog warto sięgnąć po Nintendo Switcha. To bijatyka przeładowana zawartością.

Nazwę Super Smash Bros. Ultimate można podzielić na dwa konkretne i oddające sens całej produkcji człony. Mamy tutaj typowy Super Smash Bros. czyli bijatykę na dość nietypowych zasadach, która jednak odnosi sukces za sukcesem na kolejnych konsolach Nintendo. Drugie ogniwo nazwy odnosi się już do samej zawartości, ponieważ Japończycy zaoferowali najbardziej rozbudowaną grę z uniwersum. Tytuł niemal kompletny.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zanim chwycę Wasze głowy i zanurzę je w odmętach tej ogromnej zawartości, muszę wytłumaczyć jedno - podstawa najnowszej mordoklepki Nintendo nie jest jakąkolwiek rewolucją względem poprzednich odsłon. Ponownie na mapie pojawia się kilku zawodników, którzy posiadają liczniki zdrowia, a ich zapełnienie pozwala łatwiej wyrzucić oponenta z areny. Dla jednych to bardzo dobra wiadomość, dla innych fatalna, bo właśnie z powodu nietypowego podejścia do pojedynków, nie każdy potrafi zatracić się w propozycji. Jeśli jednak należycie do tej sporej grupy, która łyka koncepcję Nintendo bez popity, to porzućcie wszystkie obowiązki i biegnijcie do sklepów – to właśnie na ten tytuł czekaliście.

Super Smash Bros Ultimate

Super Smash Bros Ultimate

Masz ich wszystkich? Jak sobie zapracujesz

Pewnie większość naszych czytelników słyszała o zawrotnej liczbie 74 zawodników w Super Smash Bros. Ultimate. Twórcy nie kłamali wrzucając do produkcji ogrom bohaterów, ale na start otrzymujemy zaledwie ośmiu fighterów. Co z resztą? Trzeba sobie na nich zapracować. To fantastyczny pomysł, który przypomniał mi lata dzieciństwa i odblokowywanie kolejnych wojowników w Tekkenie. Na szczęście tym razem nie muszę powtarzać tego procesu przez brak „memorki” - bez wątpienia deweloperzy potrafili wykorzystać element serwując wprost uzależniającą zabawę. Gra zachęca do kolejnych sesji, podczas których mamy okazję powiększyć zestaw postaci, a warto napomknąć, że odblokowanie kolejnych herosów odbywa się na kilka sposobów – po pokonaniu rywala w fabularnym trybie, po ukończeniu klasycznego trybu Smash, od czasu do czasu nawet po zakończonym meczu zostajemy wyzwani przez rywala, a zwycięstwo w tym starciu pozwala powiększyć bibliotekę osobistości. Doskonale rozumiem, że nie każdemu taki pomysł przypadnie do gustu, choć trzeba przyznać, że twórcy w sprytny sposób przygotowali sobie mechanikę, która dobrze współgra ze wszystkimi trybami.

Lista jest ogromna i przeładowana świetnymi fighterami. „Ultimate” zawiera wszystkich specjalistów od obijania twarzy z poprzednich odsłon, więc możemy wcielić się między innymi w Mario, Mewtwo,  Foxa, Samus, Donkey Konga, Zeldę, Lucasa, Pac-Mana, Captaina Falcona,  Roya, Pita, Shulka, Clouda, Bayonettę, Ryu, Snake’a czy też Sonica… A wśród nowych indywidualności znajdziecie między innymi Dark Samus, Simona, Kena, Inkling, Isabellę czy też King K. Roola, Ridley’a i nawet Incineroara. Nie każdy trafi w gust Kowalskiego, a kolejny nie zadowoli Ruszczyka, ale jedno jest pewne – w całej masie 74 wojaków znajdziecie przynajmniej kilkunastu, w których będziecie wcielać się z błogą przyjemnością. Tutaj każdy ma swój unikalny styl, charakteryzuje się serią mocnych i słabych stron, więc podczas rozgrywki uczymy się wykorzystywać pozytywne oraz unikać tych negatywnych, ale przyjemność trwa i trwa. A gdy się znudzimy? Bierzemy kolejnego, kolejnego i kolejnego. Już teraz mam pewne zastrzeżenia dotyczące balansu – bo okiełznanie takiej palety nie należy do najłatwiejszych– ale twórcy zamierzają reagować na sugestie społeczności.

Podobny ogrom można dostrzec przyglądając się udostępnionym przez producenta terenom – 96 powracających i zarazem upiększonych miejscówek oraz siedem nowych aren to liczby, które po prostu robią wrażenie. Mam przy tym świadomość, że akurat w mapach nie jest najważniejszy ich szeroki zestaw, a w tym wypadku ich jakość – tutaj każda miejscówka potrafi zaskoczyć wykonaniem czy też aktywnymi elementami. W rezultacie podczas rozgrywki męczymy paluchy kontrolując bohatera na obszarach między innymi z następujących uniwersów: Pokemon, Bayonetta, Final Fantasy, EarthBound, Metroid, The Legend of Zelda, Donkey Kong, Tomodachi, Nintendogs i nie można oczywiście zapomnieć o kultowym Mario. Lokacje żyją – przemieszczają się, pojawiają się na nich nowe przedmioty, często się dosłownie zmieniają i w rezultacie na małym ekranie konsoli lub dużym telewizorze jesteśmy przywitani paletą pięknych barw. No dobra, nie jest to najładniejsza bijatyka tej generacji, ale tytuł posiada swój unikalny styl, który cieszy oko, bo – koncepcja pasuje do założeń – w końcu podczas jednej walki może ze sobą rywalizować osiem postaci z różnorodnych światów. W dodatku autorzy nie zawiedli tworząc soundtrack, gdyż do produkcji wrzucono ponad 800 utworów – kompozycje odpowiadają bohaterom, więc usłyszycie tutaj dźwięki z wielu rozpalających ogień w Waszych sercach tytułów. Magia!

Super Smash Bros Ultimate

Super Smash Bros Ultimate

Fabuła w bijatyce? Na kilkanaście godzin!

Teraz każda dobra bijatyka musi posiadać fabularny tryb, więc Nintendo postanowiło stworzyć World of Light. To zupełnie nowy wariant zabawy, w którym wszyscy bohaterowie zostają opanowani przez złą moc, a jedynie Kirby zdołał uciec. „Różowa kulka”, „Chodzący Odkurzacz” czy też „Połykacz” został głównym bohaterem przygody, podczas której mamy okazję przemieszczać się po ogromnej mapie i uczestniczyć w dziesiątkach pojedynków. Gdy natrafimy na jedną z zaklętych postaci, możemy ją w prosty sposób odblokować – obicie mordy przykładowo Nessowi sprawi, że ziomek zasili zestaw naszych bohaterów, a później będziemy mogli nim operować we wszystkich pozostałych wariantach zabawy. Twórcy pewnie zdawali sobie sprawę, że samo bieganie po lokacji i obijanie oponentów znudzi nawet największych fanatyków Smasha, więc zdecydowali się na ciekawe urozmaicenie zabawy – w trakcie gry zbieramy „Duszki”. Specjalnych bohaterów możemy porównać do Pokemonów, ale nie mamy okazji wystawiać ich w walce, choć możemy czerpać garściami z ich statystyk. Spirits zdobywają poziomy, stają się potężniejsze, jednocześnie gracz otrzymuje dostęp do trzech dodatkowych „kart”, które pozwalają mu poprawić niektóre detale.

Duszki posiadają trzy typy, które oddziałują na siebie niczym na zasadach „papier, kamień, nożyce”, więc jeszcze przed rozpoczęciem walki musimy sprawdzić, jakiego „asa w rękawie” posiada nasz przeciwnik, by dobrać pod niego odpowiedniego towarzysza. Główne Spirits wpływają na siłę ataków oraz wytrzymałość, zaś dodatkowe charakteryzują się ulepszeniem poszczególnej zdolności – przykładowo poprawiają atak wybranym ciosem, ułatwiają wykorzystywanie rozrzuconych przedmiotów lub uodparniają na niespodzianki przygotowane na mapie. A właśnie takimi drobiazgami zostało przesiąknięte World of Light, ponieważ na każdym kroku jesteśmy zaskakiwani rozwiązaniami przygotowanymi przez deweloperów. Studio wyraźnie bawiło się koncepcją kreując ten wariant zabawy - często rywalizujemy z kilkoma przeciwnikami, innym razem jeden atak kończy zabawę, a później stajemy oko w oko z gigantycznym oponentem, by w kolejnym etapie dosłownie ścigać rywala po lokacji. Niektóre wyzwania są łatwiejsze, inne zdecydowanie trudniejsze, ale jednego tutaj nie brakuje – fantastycznej zabawy.

World of Light nie jest oczywiście sztandarowym, fabularnym trybem, ale wariant spełnia się w jednym elemencie – twórcy za jego pomocą uczą nas gry. W Super Smash Bros. Ultimate niestety brakuje konkretnego samouczka, jednak właśnie WoL nauczy nowicjuszy podstaw – jak wykorzystywać przedmioty, jak walczyć nawet z kilkoma robakami, w którym momencie najlepiej bronić lub atakować… To wszystko dzieje się na żywym organizmie i zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby uczenie się gry w specjalnie przygotowanym do tego trybie, ale nawet w takich warunkach Smash staje się produkcją dla bardzo szerokiego grona odbiorców.

 

Smash? Dla każdego!

Seria Nintendo od zawsze kojarzy mi się z jednym – kapitalną zabawą przy jednym ekranie ze znajomymi, a „Ultimate” nie zmienia przyzwyczajeń. Tytuł to zdecydowanie najlepsza party-bijatyka, ponieważ jest dobra dla totalnych amatorów, ale zachwyci również wyjadaczy. Gameplay jest nadal odrobinę losowy, gdyż niektóre przedmioty potrafią znacząco wpłynąć na sytuację na ekranie, mapy zaskakują, a poszczególne postacie  zdumiewają mocarnymi atakami, ale wystarczą dosłownie dwa Joy-Cony, by cieszyć się z naprawdę satysfakcjonujących pojedynków na jednej kanapie.

Nie jest to przypadek, ponieważ autorzy dopracowali do granic możliwości tryby „kanapowe”. Mamy tutaj typowy Smash (do ośmiu graczy na jednej arenie), Squad Strike (3v3 lub 5v5), turnieje (do 32 graczy), a nawet Special Smash (pojedynki na wariackich zasadach, gdzie możemy przykładowo zdecydować się na mega rozmiary wojowników, wpłynąć na ich szybkość, wagę czy też zmienić ustawienie kamery). W dodatku otrzymaliśmy opcje tworzenia własnych starć – zmieniamy styl (walka na czas z liczbą KO, do wybranej liczby wyrzuconych z areny, pasek staminy-zdrowia), możemy wyłączyć FS Meter, Spiritsy, ustalić poziom SI, włączyć Damage Handicap, wybrać jakie przedmioty będą pojawiać się na arenie, zdecydować się na przemianę map, wyłączyć opcję pauzy,  prezentacji wyników lub nawet umożliwić atakowanie współtowarzyszy. Jednym słowem OGROM. W grze nie zabrakło Classic Mode (typowy arcade z ciekawym dodatkiem w formie platformowego poziomu oraz bossem na końcu), bardzo podstawowego treningu, Mob Smash (walka do upadłego z kolejnymi rywalami), Mii Fighters (tworzymy, personalizujemy i walczymy Miiludkiem), a na deser możemy szkolić własnego amibo.

Super Smash Bros Ultimate

Super Smash Bros Ultimate

W produkcji nie zabrakło również trybu sieciowego – w tym wypadku możemy wziąć udział w szybkim Smashu (maksymalnie do czterech graczy z opcją tworzenia dwuosobowych ekip), wskoczyć do lobby i wziąć udział lub stworzyć pojedynki na specjalnych zasadach, wyszukiwać mecz w tle lub oglądać zmagania innych miłośników japońskiej bijatyki. Gdzie pojedynki turniejowe, Mob Smash, Special Smash, a może nawet rankingowe mecze z ligami? Nintendo wciąż nie uczy się na błędach i traktuje multiplayer jako dodatek, który „jest bo jest”, ale nie możemy tutaj liczyć na oczekiwane rozbudowanie. Problemem w dodatku okazują się lagi – Japończycy nie zdecydowali się na dedykowane serwery i choć starcia jeden na jednego nie są problemem, to gdy na arenie zawita czterech graczy, zdecydowanie za często doświadczenie płynące z pozycji jest niszczone przez opóźnienia, a nawet ścinki. Nie jest to oczywiście spowodowane płynnością animacji, a po prostu brakiem odpowiedniego wsparcia ze strony dewelopera. Sytuacja pewnie byłaby do przełknięcia dla klientów na poprzedniej generacji, ale nie możemy zapomnieć, że Nintendo wymaga teraz stałych opłat za sieciowe obijanie przeciwników.

Przy tym całym obładowaniu zawartością, przygotowaniu ciekawych trybów, zaoferowaniu najróżniejszych opcji, deweloperzy nie zapomnieli o jednym – ta gra jest stworzona dla satysfakcji. Każde zwycięstwo cieszy, każdy odblokowany bohater sprawia radość, a po zmiażdżeniu znajomego-mądrali-fana-Smasha aż chce się tańczyć! Niezależnie kto trzyma kontroler: młodszy kuzyn, starszy sąsiad czy też raczkująca w Smashu żona – system walki sprawia, że Super Smash Bros. Ultimate jest idealnym tytułem na wszystkie imprezy, a przygotowana zawartość sprawi, że nawet singliści spędzą przy tytule dobre 50 godzin… Pewnie rozgrywka z SI w pewnym momencie będzie nudzić, jednak zawsze warto sprawdzić nowo nauczone ruchy i wskoczyć do trybu sieciowego, któremu choć do ideału brakuje sporo, jednak nawet w takiej formie jest urozmaiceniem zabawy. Tak jak już wcześniej wspomniałem – choć główne założenia podstawy nie zostały w większym stopniu odświeżone, to jednak deweloperzy znaleźli mnóstwo czasu na drobne korekty w walce,  poruszaniu się postaci, atakach czy też przedmiotach. Podczas rozgrywki mam wrażenie, że posiadam teraz większą kontrolę nad fighterem.

Super Smash Bros Ultimate

[ciekawostka]

Na taką bombę czekaliśmy

Nintendo nie stworzyło zwykłej bijatyki. Japończycy pod względem zawartości (bohaterowie, mapy, tryby dla singlistów i party, opcje do personalizacji, długość rozgrywki, udźwiękowienie) wyznaczyli standard, do którego konkurencja już na tej generacji nie dobiegnie. A co zrobi dalej Nintendo? Ciężko będzie przeskoczyć „Ultimate”, ale wierzę że to po prostu początek, a w kolejnych latach liczby będą jeszcze wywindowane. Tymczasem, bijcie się! 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Super Smash Bros. Ultimate

Atuty

  • Satysfakcjonujące pojedynki,
  • Mnóstwo zróżnicowanych i ciekawych postaci,
  • Ogrom pięknych i niebanalnych map,
  • Obładowanie produkcji trybami (solo/kanapa),
  • Fabularny tryb na wiele godzin,
  • Odblokowywanie postaci zachęca do gry,
  • Idealna bijatyka na spotkania ze znajomymi,
  • Oprawa pasuje do założeń,
  • Tytuł dla każdego gracza

Wady

  • Brak oczekiwanych trybów (multi),
  • Problemy z lagami

Bijatyka niemal kompletna. Brakuje odpowiedniego rozbudowania tryb sieciowego, ale reszta? POEZJA. Twórcy nie zawiedli i zaoferowali tytuł przeładowany zawodnikami, mapami, a nawet trybami (solo/kanapa).
Graliśmy na: NS

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper