Recenzja: Assassin's Creed Origins (PS4)

Recenzja: Assassin's Creed Origins (PS4)

Jaszczomb | 30.10.2017, 10:23

Assassin’s Creed Origins przełamuje schemat, który dawał się mocno we znaki w ostatnich Unity i Syndicate. Poznajcie nowego Asasyna jako prawdziwego RPG-a akcji!

Assassin’s Creed Origins wyszło parę dni temu i w końcu publikujemy recenzję. Co prawda kod na ściągnięcie gry dostaliśmy na początku ubiegłego tygodnia, ale jest to największa dotąd odsłona serii, a przy tym twórcy postanowili skierować się w stronę RPG-a z otwartym światem, więc zbrodnią byłoby napisać porządny tekst od razu po szybkim ukończeniu samych zadań fabularnych (co zresztą nie jest możliwe, ale o tym zaraz). Zwiedzałem ogromny Egipt, polowałem na lwy i hipopotamy, tonąłem w misjach i zadaniach pobocznych, biegałem w pełnym słońcu po pustyniach (i miałem halucynacje), uczestniczyłem w bitwach na morzu, wyścigach rydwanów oraz walkach na arenie, ale przede wszystkim – dałem początek bractwu asasynów. Bo sandboksa zwyczajnie nie można oceniać, jeśli na spokojnie nie doświadczy się wszystkiego, co skrywają te kilometry kwadratowe terenu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Assassin's Creed Origins #1

W ubiegłym roku nie dostaliśmy nowej odsłony serii Assassin’s Creed, co umożliwiło dwie rzeczy – wydanie niepotrzebnego filmu z Fassbenderem i wprowadzenie nowej jakości do zastałej od lat marki. I bardzo dobrze, że zrobili coś z tą taśmową produkcją kolejnych Asasynów, bo jeszcze Assassin's Creed IV: Black Flag zapadło w pamięć walkami na morzu, ale myśląc o Unity czy Syndicate, ciężko przywołać jakikolwiek charakterystyczny element. Banalny system walki, nijakie historie i tony znajdziek szybko ostudzały emocje wywołane przepięknymi miejscówkami ubiegłych epok. Chyba wyniki sprzedażowe dały wydawcy do myślenia (przecież nie recenzje i opinie graczy), bo Assassin's Creed Origins wszystko naprawiło. No, poza przenikającymi się obiektami, to w końcu Ubi.

Zaczynamy od niemałego szoku (chyba że śledziliście newsy) – wyboru poziomu trudności. Ma to duże znaczenie, gdyż przeskok na zupełnie nowy, bardziej wymagający system walki z Origins może odrzucić fanów przyzwyczajonych do seryjnego zabijania wrogów po jednej udanej kontrze. Szybko przechodzimy do małego wycinka ogromnego Egiptu – wioski Siwa – gdzie twórcy pozwalają oswoić się nowymi zasadami. Największy szok – brak znajdziek. Nie, naprawdę! Ich miejsce zastąpiły zasoby pozyskiwane z polowań na dziką zwierzynę (skóry i łuski) oraz przechwytywania konwojów (miedź czy żelazo) i niczym w serii Far Cry wykorzystujemy je do ulepszania części ekwipunku bohatera. Realne podwyższenie statystyk za ponadprogramowe szukanie surowców, żadne tam bezsensowne piórka. I tak mnie to poruszyło, że musiałem o tym wspomnieć, zanim przejdę do fabuły czy walki. Dobra, jest kilkadziesiąt kryształów do pozbierania, by otrzymać wyjątkowy strój, ale zdobywamy to przy okazji penetrowania grobowców, także nie trzeba jakoś specjalnie latać po całej mapie.

Assassin's Creed Origins #2

Przyjmujemy rolę egipskiego „policjanta” Bayeka. Pomaga on mieszkańcom swojej wioski, choć jego funkcja medżaja dawno przestawała mieć znaczenie po zdobyciu Egiptu przez Aleksandra Wielkiego w 334 r. p.n.e. (ramy czasowe i ówczesną sytuację polityczną objaśnialiśmy w tekście opublikowanym przed premierą gry). Jest rok 49 p.n.e., Grecy od kilkuset lat żyją obok Egipcjan, a na horyzoncie pojawiają się Rzymianie z Juliuszem Cezarem na czele. Kleopatra została wygnana przez młodszego brata Ptolemeusza, ale my skupiamy się na znacznie bardziej osobistej opowieści – prywatnej zemście Bayeka i jego żony. Oczywiście ich losy ostatecznie połączą się z ważnymi wydarzeniami i postaciami historycznymi, a za wszystkim staną protoplaści templariuszy – Zakon Starożytnych.

Fabuła nie zwala z nóg, bo dostajemy kolejny wątek zemsty za śmierć w rodzinie i dość przerysowane wizerunki osób znanych z podręczników do historii (z frywolną Kleopatrą na czele), ale motyw zemsty stopniowo eskaluje, a i nasze małżeństwo potrafi się odnieść do tragedii innych postaci, co pozwala dobrze poznać stan i rozwój emocjonalny głównych bohaterów. Bayek nie jest przy tym nieustannie użalającym się nad swoim losem milczkiem i w rok po koszmarnym wydarzeniu potrafi rzucić żartem czy rozbroić nieokrzesaną naturą. Dajcie mu jednak najmniejszy ślad na pomszczenie ukochanej osoby, a z miejsca rzuci się do walki – i za to łatwo go polubić. Wspomniana eskalacja motywuje z kolei do sprawdzenia, co będzie dalej, chociaż kolejne misje fabularne często zamykane są za bramkami poziomu doświadczenia, więc jednym tchem całej historii nie poznamy.

Assassin's Creed Origins #3

Tylko nie myślcie, że te bramki to wada! Assassin’s Creed Origins nazwałbym RPG-iem akcji, a w takim przecież to normalne. Cały Egipt szybko staje przed nami otworem, lecz odmienne rejony mają wrogów na odpowiednio wysokim poziomie, a przeciwnik kilka poziomów wyżej jest niemal niewrażliwy na nasze ataki. Zawsze będę jednak zwolennikiem nieskalowania siły otoczenia do naszego bohatera – trzeba czuć postęp i wyzwanie rzucane przez mocniejszych przeciwników. Nie ma tu zresztą jakiegoś skandalicznie nieznośnego grindu, wystarczy zaliczać wiele zadań pobocznych – choć z tymi jest różnie. Kilka pierwszych mnie rozbawiło, jak np. szukanie zapitego w trupa męża pewnej kobiety (z niespodziewanym twistem!) lub eskorta humorzastej córki kupca, tyle że znakomita większość polega na wtórnym „przynieś, podaj, zabij-z-ukrycia”. Jeśli więc chcecie poznać tylko historię, nie bawiąc się w powolne odkrywanie świata gry, może się wkraść pewien stopień frustracji.

Kolejną dużą różnicą w nowej odsłonie jest znacznie wolniejsza rozgrywka. Było to potrzebne głównie z uwagi na nowy system walki i po paru godzinach to docenicie, ale na początku trzeba się przyzwyczaić. Na szczęście same starcia wypadły znakomicie – czuć ciężar broni, co ma wpływ na szybkość ruchów i zasięg odmiennych rodzajów oręża. Rozmaite buławy, włócznie, kopesze czy podwójne miecze musimy dobrać do własnego stylu gry, podobnie zresztą jak wiele umiejętności odblokowywanych wraz z kolejnymi poziomami. Świetne jest też to, że gra nie „przyciąga” naszej postaci do wroga – my wykonujemy atak i jeśli ktoś znajdzie się w jego zasięgu (oprócz sojuszników), to oberwie. I tyle. Dzięki temu możemy wykorzystać ciężki atak przeciwnika z tarczą, by zrobić unik i rozciąć jego odsłonięte plecy. Możemy też bronić się własną tarczą, by w odpowiednim momencie zbić wrażą klingę i wyprowadzić kontratak. Nie jest to poziom Soulsów czy innych poważniejszych aRPG-ów, ale w takiej formie i tak działa świetnie. No, nie można brać na siebie zbyt wielu wrogów naraz, a łucznicy czy żołnierze na koniach utrudniają takie pojedynki w terenie, ale to tylko uczy, by myśleć przed wyciągnięciem broni. Ważny jest również wzrok orła – tym razem dosłownie. Nasz ptak Senu zastępuje przesadzone widzenie przez ściany z poprzednich odsłon i pozwala oznaczyć tylko tyle, ile uda się wyłapać z wysokości.

Assassin's Creed Origins #4

W opozycji do otwartej walki stoi skradanie, włącznie z aż czterema rodzajami łuków – i swobodnym celowaniem! Co więcej, podczas celowania widzimy, ile zadamy obrażeń (na co ma wpływ miejsce trafienia, siła naciągnięcia itp.), a przy okazji pomaga skorygować lot strzały do ruchomego celu, ale wyjątkowo łatwo nie jest. Oprócz zwykłych łuków, są krótkie (małe obrażenia, a strzały szybkie niczym z karabinu), dłuższe (możliwość kierowania lotem pocisku) oraz „shotgunowe” (pięć strzał naraz, ale duży rozrzut). Trochę jest to forma zastąpienia broni palnej, ale absolutnie nie mam z tym problemów – pasują do rozgrywki wyśmienicie. Ukryte ostrze? Owszem, jest, ale jeśli wróg ma wyższy poziom lub jest lepiej opancerzony, zapomnijcie o natychmiastowym zabójstwie z ukrycia, także nie można za bardzo na nim polegać.

Sam ekwipunek zasłużył na własny akapit. Rozmiar kołczanu, siła ataków czy liczba punktów życia to rzeczy, które ulepszamy poprzez wspomniane wytwarzanie przedmiotów ze zbieranych surowców. Oręż zaś to zupełnie inna sprawa. Losowe bronie i tarcze odznaczają się własnymi wartościami ataku oraz ewentualnymi bonusami, jak obrażenia od trucizny, lepsze trafienia krytyczne czy szybkie naciąganie cięciwy. A jak już znajdziemy taki trujący miecz, w którym wszystko nam pasuje, ale przydatny to on był jakieś 10 poziomów temu, za wysoką opłatą można go przekuć u kowala i dostosować do aktualnego poziomu postaci! Niby proste rozwiązanie, a jednak nie pamiętam, żebym się z nim wcześniej spotkał.

Nikogo pewnie nie zdziwi, że w Assassin's Creed Origins znalazły się mikrotransakcje i lootboksy, ale w ogóle się nimi nie przejmujcie. Okej, bez nich nie zostaniecie mumią jeżdżącą na jednorożcu, a kilka ukrytych miejsc będzie trzeba odkryć na mapie samemu – cóż z tego? Da się też kupić oręż, chociaż nigdy nie czułem, by losowy drop z wroga czy skrzyni jakoś przesadnie odbiegał od tych „kupnych”. Szukanie surowców również nie sprawia zbyt wielkich problemów, także te „oszczędzacze czasu”, jak nazywa je deweloper, można całkowicie zignorować. A lootboksy? Rozdmuchana sprawa. Są to skrzynie z losowym przedmiotem lepszej jakości, którą równie dobrze zdobędziemy za wewnątrzgrowe pieniądze lub po wykonaniu dostępnej raz dziennie misji. Denerwuje tylko to, że w menu gry między zakładkami poruszamy się wciskając L1/R1, a strzałka w bok otwiera właśnie dział mikrotransakcji, co nieustannie włączałem przez przypadek. Tak czy inaczej – niefajnie, że mikropłatności się pojawiły, ale nie ma najmniejszego powodu, by się nimi zainteresować.

Assassin's Creed Origins #5

Na koniec zostawiłem sobie największą zaletę Assassin’s Creed Origins – starożytny Egipt. Mapa świata miała być równie ogromna co w Assassin's Creed IV: Black Flag, tyle że z lądem w miejscu mórz i oceanów. Wyszło REWELACYJNIE! Starsze miasta egipskie mieszają się z greckimi wpływami (z piękną Aleksandrią na czele), a między nimi znajdziemy liczne wioski, obozy, góry i inne ciekawe miejsca z małym zadaniem do wykonania, zasypujące mapę znakami zapytania do odkrycia niczym w trzecim Wiedźminie. Bałem się o pójście na łatwiznę i wypełnieniu tego terenu pustynnym zapychaczem, na szczęście twórcy nie poszli w tę stronę. Znaczy się, pustynie są – bezkres piachu, gdzie nie znajdziemy praktycznie niczego do roboty. Mało tego, przemierzałem to wszystko, stawiając sobie za cel zwiedzić całą mapę, gdy tylko stała się dostępna. Szukałem punktów szybkiej podróży, ukrytych grobowców czy innych ciekawych miejsc – pustynie tego raczej nie przewidują. Czym więc się zachwycam? Bo bieganie po nich w pełnym słońcu prowadzi do halucynacji! Pojawiające się nagle oazy, spadające komety czy deszcze umierających w locie owadów robią wrażenie. Nie ma to wpływu na rozgrywkę i wciąż zostajemy w niemal pustym kawałem terenu – no ale czego się tam spodziewacie? Burza piaskowa i tyle. Inne miejsca mapy dostarczają wystarczająco wielu atrakcji, by usprawiedliwić taki zabieg.

Piękny świat gry łatwo uchwycić na zrzutach, ale jeszcze lepiej wykorzystać tryb fotograficzny, dobrać odpowiedni filtr i pochwalić się swoim dziełem w Sieci. Fotki automatycznie ładują się na serwer i pokazywane są innym graczom w menu podczas przeglądania mapy. Prosty, ale jakże ciekawy pomysł! Problem zaczyna się, gdy porzucamy krajobraz, skupiając się na NPC-ach. Z wyjątkiem głównych bohaterów, postacie wyglądają wyjątkowo tragicznie i zbliżenia na ich twarze podczas misji pobocznych pozostawiają duży niesmak. Tradycyjnie też nowe Assassin’s Creed atakuje doczytującymi się na naszych oczach teksturami, często nie najlepszej jakości nawet już po wczytaniu. Same loadingi z kolei są wyjątkowo krótkie, także przynajmniej skakanie między tym wielkim światem nie nastręcza kłopotów.

Assassin's Creed Origins #6

Łatwo pisać o Assassin's Creed Origins z pozycji fana serii, bo wszystkie pozytywne zmiany cieszą podwójnie. To rzeczywiście nowa jakość, aczkolwiek czuć wierność głównym założeniom marki i przy okazji poznajemy kolebkę samych asasynów jako bractwa. Największym nieobecnym są wysokie budowle i długie wspinaczki na ich szczyty, tyle że wraz z nimi odeszły nerwy powodowane licznymi problemami ze wspinaczką. Patrząc jednak na wyeliminowanie znajdziek, rewolucję w kwestii systemu walki czy najciekawszy świat, w jakim miałem okazję mordować z ukrycia – biję przed deweloperem pokłony. Nawet chwilę powalczymy na morzu niczym w „czwórce”! Właśnie tego seria Assassin’s Creed potrzebowała. Pewnie wraz ze świetnymi opiniami Ubi wyda szereg podobnych produkcji i wszystko to zdąży nam się przejść, lecz na ten moment – chcę więcej!

Gra recenzowana była na PS4 Pro

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Assassin's Creed: Origins

Atuty

  • Ogromny starożytny Egipt
  • Nowy system walki i ekwipunku
  • Moc RPG-owych elementów
  • Polowania i wytwarzanie przedmiotów zamiast znajdziek
  • Bogactwo łuków
  • Postać głównego bohatera

Wady

  • Grafika miejscami mocno kuleje
  • Duża część misji pobocznych na jedno kopyto

Assassin’s Creed Origins zamienia serię w RPG-a akcji i to jest właśnie ten kierunek, w którym powinna ona podążać. Czołówka gier z otwartym światem tej generacji.
Graliśmy na: PS4

Jaszczomb Strona autora
cropper