Recenzja: Final Fantasy XII: The Zodiac Age (PS4)

Recenzja: Final Fantasy XII: The Zodiac Age (PS4)

Paweł Musiolik | 23.07.2017, 17:30

Final Fantasy XII to jedna z najbardziej niedocenionych odsłon serii, która wreszcie dostała ponownie szansę by zabłysnąć i przekonać do siebie tych, którzy pierwotnie grę ignorowali. A o tym, dlaczego warto grze dać szansę i dlaczego to najlepsza "nowożytna" odsłona w całej serii dowiecie się z tej recenzji.

Final Fantasy XII od samego początku miało pod górkę. Yasumi Matsuno, chcąc stworzyć coś ogromnego, przeliczył się ze swoimi możliwościami i musiał odejść ze Square Enix z powodów zdrowotnych. Projekt przejęty został przez duet Ito-Minagawa, ale niestety okupione było to kolejnymi opóźnieniami (gra już wcześniej miała problemy, by wyrobić z terminami). Doprowadziło to ostatecznie do premiery już po konsolach kolejnej po PS2 generacji, więc i gra miała mniejsze grono potencjalnych odbiorców. To ostatecznie przełożyło się na mniejszą popularność i dość chłodne przyjęcie. Ale historia pokazała, że Final Fantasy XII wyprzedziło swoją epokę, pojawiając się na zbyt słabej konsoli, by podołać w pełni wizji, jaką miał Yasumi Matsuno. Teraz, dzięki remasterowi poprawionej wersji International Zodiac Job System, gra dostaje swoją drugą szansę, którą wykorzystuje jak tylko się da, choć nie bez drobnych rysek.

Dalsza część tekstu pod wideo

Już po premierze Final Fantasy XII krytykowane było przede wszystkim za to, że... nie jest zwyczajnym Final Fantasy. Nie mamy standardowych dla pozostałych gier z serii klisz i brak tu oklepanego wątku miłosnego, od którego bolą zęby jak przy Final Fantasy X. Nacisk fabularny położono poza grupę głównych postaci, a muzykę skomponował Hitoshi Sakimoto, który mimo że ma genialne kompozycje, według wielu osób nie nadaje do serii (co oczywiście jest bzdurą). Najczęściej krytyka spadała jednak na system walki, który przestał być turowy z nieruchomymi postaciami. Dostaliśmy coś inspirowane grami MMO, co dopiero lata później zaczęło być chwalone – możliwość poruszania się w trakcie walki, widoczni przeciwnicy oraz Gambity, czyli system pozwalający zarządzać sztuczną inteligencją towarzyszy, tworząc ciąg odpowiednich zachowań zależnie od naszych potrzeb. System rozwoju oparto o licencje, które w pierwotnej wersji przydzielaliśmy każdemu na tej samej tablicy. Dopiero International Zodiac Job System w reakcji na krytykę wprowadziło specjalizację, wymuszając na graczach wybór jednej z dwunastu klas ze sztywno przypisanymi zdolnościami. W Final Fantasy XII: The Zodiac Age poczyniono krok więcej i każda postać może wybrać dwie klasy na stałe. Czy to lepsze rozwiązanie? Nie wiem, może dla osób, które mają jakiś problem z priorytetami w grach. Dla mnie wybór klas jest niepotrzebnym nakładaniem smyczy, więc chociaż tyle dobrze, że remaster pozwala mi na wybór dwóch klas.

Wróćmy jednak do fabuły, która przez lata określana była mianem nieistniejącej, a jeśli już, to zestawiano ją z Gwiezdnymi wojnami (bo jak powszechnie wiadomo, monopol na walkę ruchu oporu z imperium ma tylko ta filmowa seria). Gry Yasumiego Matsuno z rzadka skupiają się na pojedynczych postaciach. Uwielbia on polityczne intrygi i wokół nich tworzy swoje gry, do których wkłada grupy bohaterów będących małymi trybikami w całości. Podobnie jest z Final Fantasy XII, gdzie "główny bohater" Vaan ma swoje marzenie, które w ogóle nie jest motywem przewodnim fabuły. Chce po prostu być Piratem, nienawidząc przy okazji Imperium. Kolejne postaci z grupy odgrywają większe role, ale żadna z nich nie wychodzi na pierwszy plan. I nawet główny antagonista tej produkcji nie jest tak jednowymiarowy i wystawiany na piedestał. W Final Fantasy XII osią centralną akcji jest po prostu wojna między dwoma imperiami i wyzwanie rzucone bogom, spod którego jarzma niektórzy chcą się wyrwać. Generalnie więc mamy tutaj trochę słabszego Tacticsa, w którym głównych wątków jest kilka na przestrzeni gry, ale nie ma tego głównego bohatera, mimo stawiania jednej postaci w centrum. Oczywiście nadal można narzekać (i to słusznie) na design niektórych postaci, ale to po części wynika niestety z wielu niedokończonych z powodów czasowych wątków w grze. Dlatego też Vaan jest po prostu nijaki, a Penelo funkcjonuje jako totalny zapychacz. I nie, wbrew powszechnej opinii – to nie Basch miał być głównym bohaterem tej gry.

No dobra, ale co z remasterem? Podbito w nim przede wszystkim rozdzielczość, poprawiając wiele modeli i dorzucając znacząco poprawione tekstury w wielu widocznych miejscach. Oczywiście nie liczcie na kompletnie nową grafikę, ale mimo wieku – gra nie straszy niczyich oczu. Główna w tym zasługa tego, że oryginał wyciskał z PS2 ostatnie soki dużymi lokacjami oferującymi niesamowite widoki. Trochę gorzej wypadają filmiki, ale tu też tragedii nie ma – upscaling materiału źródłowego nie wypadł tak źle. Jedyne zastrzeżenie w temacie grafiki mam do zmniejszenia pola widzenia. Oryginalnie gra tworzona była pod proporcje 4:3. Ekipa Virtuos, która grę odświeżała, zamiast popracować, by 16:9 pokazywało nam więcej, przycięła obraz z poprzednich proporcji, zmniejszając nam i tak niezbyt wielkie pole widzenia. Nie liczcie więc, że walcząc z większym bossem zobaczycie coś więcej niż jego nogi. Szkoda, tym bardziej że na emulatorach naturalne 16:9 bez przycinania obrazu dało się spokojnie uzyskać.

Odświeżono także oprawę audio, co było potrzebne w jednym aspekcie – głosach postaci. Te w oryginale były niesamowicie skompresowane, co skutkowało słabą jakością nagrań. A to było ogromną zbrodnią, gdyż Final Fantasy XII ma najlepszy angielski dubbing z całej serii (i na razie nie zapowiada się, by którakolwiek gra miała to zmienić). Jest znacznie lepiej, ale też nie idealnie, bo niektóre kwestie są bardziej przytłumione i z dziwnym pogłosem, co zrzucam na niedoskonałości oryginalnych plików z PS2. Poproszono również Sakimoto o aranżację ścieżki dźwiękowej z pomocą orkiestry oraz dogranie kilku nowych utworów. Wyszło... lepiej niż początkowo się spodziewałem, osłuchując wybranych próbek w Internecie. Tak, uwielbiam kompozycję Hitoshiego Sakimoto, musicie mieć to na uwadze, ale ta ścieżka dźwiękowa jest po prostu genialna i niesamowicie buduje klimat, gdy taki jest jej cel. Aranżacje w wielu przypadkach wypadają znacznie lepiej, a o kunszcie niech świadczy to, że o żadnym utworze nie powiem, by był gorszy niż oryginał z PS2. No, ale jeśli ktoś jest mocno przyzwyczajony do oryginału, to w menu może sobie włączyć odpowiednią opcję.

International Zodiac Job System, które poza granice Japonii nigdy nie wyszło, sporo namieszało. Poza sztywnym podziałem klas, znacząco zmieniono balans gry, czyniąc ją trochę trudniejszą. Poprawiono wiele błędów, w tym ten niesławny z cyrkiem, jaki trzeba zrobić w oryginale, jeśli chce się wejść w posiadanie Zodiac Speara. Tutaj trzeba pozbyć się przyzwyczajeń, bo w wielu miejscach są po prostu inne przedmioty. IZJS wprowadziło także dodatkowe tryby gry jak Trial, w którym, korzystając z głównego zapisu, walczymy kolejno na stu arenach z coraz silniejszymi przeciwnikami, a zdobyte tutaj przedmioty przechodzą do głównej rozgrywki. Dostajemy także opcję Nowej Gry+ po pierwszym jej ukończeniu. Jeśli to jest za mało, to sama gra w głównym nurcie oferuje gigantyczną zawartość: mnóstwo zadań pobocznych, wydzielone Łowy ze zleceń, które dostajemy (pozwalają nam dorwać najlepszy sprzęt), ukryte Espery, dodatkowe lokacje czy tzw. Rare Game Hunt, w którym polujemy na bardzo rzadkie potwory pojawiające się w określonych, ukrytych warunkach. Tak jak ukończenie gry zajmuje od 40 do 50 godzin, tak zaliczenie wszystkiego śmiało może podwoić czas gry. IZJS wprowadziło także wiele zmian w czarach (wzmacniając je) i Esperach (nadając im wreszcie jakiś sens w przyzwaniu). Chociaż i tak sporo walk da się wygrać odpowiednim ustawieniem Gambitów, który jest mocno niedocenionym systemem.

Final Fantasy XII: The Zodiac Age, poza skróceniem czasów wczytywania i opcji autozapisu, wprowadza także coś, co wielu przyjmie z otwartymi rękoma – opcję ręcznego przyspieszenia gry dwu- i czterokrotnie. W przypadku, gdy komuś przeszkadzało tempo poruszania się po ogromnych jak na standardy PS2 lokacjach, to dostaje do swoich rąk potężne narzędzie znacząco odejmujące czas, jaki potrzeba przeznaczyć na bieganie po lokacjach.

Jeśli więc do tej pory nie mieliście okazji zagrać w dwunastą odsłonę serii, to Final Fantasy XII: The Zodiac Age jest idealnym momentem, by zaległości nadrobić. Nie słuchajcie głosów, że to nic niewarta odsłona, w której niewiele jest dobrego. Wręcz przeciwnie – Final Fantasy XII może szybko stać się Waszą ulubioną grą w całej serii.

Gra recenzowana była na PS4 Pro

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Final Fantasy XII: The Zodiac Age.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Final Fantasy XII: The Zodiac Age

Atuty

  • Świetna gra z mnóstwem zawartości
  • Styl graficzny i design gry
  • Jeszcze lepsza niż w oryginale muzyka
  • Dodatkowe poprawki względem IZJS
  • Wyjątkowo interesująca fabuła

Wady

  • Przycięty obraz, za czym idzie małe pole widzenia
  • Niektóre dźwięki są gorszej jakości

Remaster bliski ideału. Osoby, które nie miały do czynienia z wersją IZJS dostają w większości zupełnie nową grę pod względem systemu. Nieliczni, którzy z IZJS mieli do czynienia skorzystają z kilku nowości. FF XII to zdecydowanie najlepsza "nowożytna" odsłona serii.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper