Recenzja: Call of Duty: Infinite Warfare (PS4) - Absolution DLC

Recenzja: Call of Duty: Infinite Warfare (PS4) - Absolution DLC

Tomasz Alicki | 12.07.2017, 12:26

Oczekiwanie na kolejne DLC do Call of Duty: Infinite Warfare można uznać za zakończone. W trzecim już dodatku jak zwykle dostaliśmy cztery nowe mapy do trybu wieloosobowego oraz świeżutki scenariusz do trybu Zombie. Poprzednie rozszerzenia postawiły poprzeczkę wyjątkowo wysoko. Pytanie, czy „Absolution” udało się doskoczyć do poziomu dotychczasowych dodatków.

Twórcy przez ostatnie trzy dodatki wykreowali pewną formułę, której wiernie trzymali się od samej premiery Infinite Warfare. Trzy nowe mapy do multiplayera, nowa przygoda w świecie zombie oraz jeden remaster lokacji, którą mieliśmy już okazję zobaczyć w poprzednich odsłonach Call of Duty. „Sabotage” odświeżyło Afghan, w „Continuum” zobaczyliśmy nowoczesne spojrzenie na Rusta, a w „Absolution” przypominają… Resistance.

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak właśnie narodziło się Ember. Stare miasto, zamek, spiczaste czerwone dachy, liczne wieże… Ten remake mapy z Modern Warfare 3 to pierwszy naprawdę udany powrót. W końcu odświeżono lokację, do której naprawdę chce się wracać. Kluczem do sukcesu jest bez wątpienia różnorodność, jaką zaoferowało graczom Infinity Ward na Ember. Niezależne od Waszego sposobu grania, podejścia do trybu wieloosobowego czy ulubionej broni, znajdziecie na tej mapie miejsce dla siebie. Snajperzy nie muszą w panice tworzyć klasy ze strzelbą, żeby przeżyć w wąskich korytarzach, a fani walki na krótkich dystansach pokochają środkową część planszy. Wizualnie lokacja nie wnosi niczego nowego, szare zamkowe klimaty są stałym tematem wielu FPS-ów, ale na szczęście twórcy rekompensują to liczbą możliwości.

Mapa Bermuda od razu kojarzy się z Mad Maksem. Momentami jest odrobinę zbyt kolorowo i różnorodnie, żeby na dobre zagościł tu Tom Hardy, jednak na dłuższą metę pierwsze wrażenie pozostaje. Mapa została zbudowana na pozostałościach rozbitego statku. Ściany są pozalepiane kawałkami blachy, a porozstawiane po całej lokacji budynki często pozwalają biegać po ścianach. W większości przypadków mamy do czynienia z walką na niewielkich dystansach. Bermuda jest przy tym pierwszym przedstawicielem problemu, który przewija się przez znaczną część „Absolution”. Mimo że oficjalny opis mówi o „średniej lub małej mapie”, plansza jest po prostu za duża. Nie przypominam sobie ostatnio, kiedy sprawdzałem tyle razy liczbę graczy w lobby, żeby upewnić się, czy nie trafiłem na pustą grę. Niektóre miejsca powinny po prostu zostać zmniejszone o połowę. Środek mapy wprawia w dziwny dyskomfort, a odległości w wielu częściach mapy są zbyt długie. Nie wiadomo, gdzie się podziać, przez co większość akcji dzieje się na małym fragmencie statku.

Permafrost na szczęście odchodzi od tej tendencji, dając graczom starą, dobrą, trzyliniową formułę, którą doskonale powinni kojarzyć wszyscy weterani Call of Duty. Zniszczone, pokryte śniegiem Chicago oferuje szybką walkę w ciasnych zakamarkach stacji kolejowej i teatru. Jedyne wątpliwości wzbudza tutaj strona wizualna. Z jednej strony cieszy fakt, że trzymamy się przyziemnych, mniej absurdalnych tematów, jednak z drugiej – ośnieżone fragmenty walących się budynków i poprzewracane samochody to temat wałkowany zdecydowanie zbyt często. Apokalipsa w oczach Infinity Ward wygląda wyjątkowo banalnie i przypomina lokacje z co drugiego FPS-a.

Wracając do dziwnych, dużych oraz absurdalnych map, na deser dostaliśmy Fore. Na sam koniec gracze zostali wysłani w sam środek pola do minigolfa. Standardowe widoki zamków przeplatają się z magicznym lasem i budynkami pokrytymi lukrem. Całość wygląda wyjątkowo banalnie i przewidywalnie, a co gorsza, pod względem rozgrywki i oferowanych możliwości, nie ma większego sensu. Większość mapy składa się z wysokich ścian i ciasnych kątów. Momentami Fore sprawia wrażenie, jakby odpowiedzialny za ułożenie mapy zespół chciał po prostu narobić trochę bałaganu. Najlepiej widać to po zamkowej części minigolfa. W tym bałaganie najciężej będzie odnaleźć się urodzonym snajperom.

Są jednak tacy gracze, którzy za bardzo cenią swoich drogich kolegów, żeby wieczorami mordować ich na serwerach Call of Duty. Zamiast tego wolą rozsiąść się wygodnie na kanapie, złapać za pada i satysfakcję odnaleźć we współpracy. Wypatrujący w artykule słowa „zombie” mogą odetchnąć z ulgą. Infinity Ward po raz kolejny dostarcza wyjątkowy, obfity w detale scenariusz, który czyni z ich gry solidnego kandydata na najlepszą mapę trybu Zombie.

Tym razem historia została nazywa się Atak radioaktywnej rzeczy. Kolejny rządowy eksperyment okazał się klęską, zamieniając mieszkańców małego miasteczka w stażystów The Walking Dead. Żeby tego było mało, na horyzoncie widać wielkiego potwora zbliżającego się w naszym kierunku, którego zamiary okazują się podobne do hordy zombie. Dowodzona przez Elvirę czwórka ocalałych postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i ocalić miasto przez całkowitą katastrofą.

Zaskakuje już sam początek. Po rozpoczęciu nowego scenariusza widzimy czarno-biały obraz, który przypomina, że na warsztat zostały wzięte lata 50. Prosty zabieg sprawia, że satysfakcja wkrada się do naszej rozgrywki już wtedy, kiedy odzyskujemy kolory. Nagle wszystko staje się ładniejsze, a gracz bardziej docenia otaczającą go rzeczywistość. Wyjątkowo napracować musimy się również na odblokowanie kolejnych części mapy. Wraca koncepcja przywracania prądu, którą widzieliśmy w starszych odsłonach trybu Zombie, i czasami nie wystarczy sypnąć dolarami, żeby dostać się dalej.

Atak radioaktywnej rzeczy nie przestaje zaskakiwać. Kiedy odzyskamy już kolory, zapoznamy się z terenem, a zombie stają się coraz większym problemem, historia rzuca nas prosto w twarz wielkim czerwonym potworem, który idzie w naszym kierunku. Razem z nim pojawia się również fala dodatkowych przeciwników. Podobnie jak na poziomie Kino Der Toten pojawiały się etapy, gdzie z piorunów wychodziły wilki, tak tutaj rzucają się na nas dziwne płazy, prawdopodobni kuzyni wędrującego na nas monstrum. Najbardziej pozytywnym aspektem nowej mapy zombie jest jej różnorodność. Lokacje zmieniają się bardzo zgrabnie – z plaży przechodzimy na małe wzgórze, kamienne wybrzeże, a później złożone budynki.

„Absolution” to naprawdę solidne DLC. Wreszcie opłacił się pomysł na remastera, Ember pozytywnie zaskoczyło graczy zawiedzionych poprzednimi odświeżonymi mapami, a mapa trybu Zombie znów dostarcza mnóstwo wciągającej zawartości. Poziom spadł nieco względem poprzednich dodatków, niektóre mapy multiplayerowe wpędzają w konsternację, jednak Infinity Ward wciąż udaje się regularnie wzbogacać rozrywkę fanom Call of Duty. „Absolution” wprowadza jeszcze więcej różnorodności, a stawiając na realne, mniej absurdalne doznania, przypomina o nadchodzącym Call of Duty: WW2.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare

Atuty

  • Mapy Ember, Permafrost
  • Atak radioaktywnej Rzeczy
  • Mniej futurystyczne klimaty map

Wady

  • Mapy Bermuda, Fore

Solidna mapa do multiplayera, świetny remaster lokacji znanej jeszcze z Modern Warfare 3 i różnorodny, widowiskowy scenariusz Zombie. „Absolution” nie jest idealnym DLC, ale na pewno zapewnia fanom porządną dawkę rozrywki na wysokim poziomie.

Tomasz Alicki Strona autora
cropper