Recenzja: Utawarerumono: Mask of Deception (PS4)

Recenzja: Utawarerumono: Mask of Deception (PS4)

Patryk Dzięglewicz | 21.06.2017, 03:19

Utawarerumono: Mask of Deception to opowieść o świecie fantasy posiadającym unikalną kulturę i własne legendy, które inspirowane są podaniami niemalże wymarłego już ludu Ajnu. Prawie piętnaście lat przyszło nam czekać, by ponownie się w nim zatopić, ale było warto.

Utawarerumono, przekładając na naszą mowę, jest rozbudowaną pieśnią opiewającą czyny mitycznych bohaterów obecnych w ludowej tradycji i kulturze – coś jak nasze klechdy czy bajania. Pierwsza gra z tej serii pojawiła się w 2002 roku na PC (później również na PS2) – wprawdzie tylko po japońsku, ale fani szybko stworzyli anglojęzyczną łatkę. Mimo obietnic, na kontynuację tej „nowelki” z elementami taktycznego RPG przyszło nam poczekać szmat czasu, jednak lepiej późno niż wcale.

Dalsza część tekstu pod wideo

Akcja części drugiej toczy się w tym samym świecie zamieszkiwanym przez ludzi ze zwierzęcymi uszami i ogonkami, ale na innym kontynencie i kilkanaście lat później. Przenosimy się do imperium Yamato stanowiącego federację licznych krajów, księstw oraz terytoriów plemiennych. Wcielamy się w rolę Haku – młodego mężczyzny odzianego tylko w szpitalną koszulę, którego na śnieżnym pustkowiu znajduje nasza druga bohaterka, uszata Kuon. Haku jest przykładem typowego gryzipiórka – bystrego i pomysłowego, lecz przy tym słabowitego oraz leniwego młodziana wymagającego ciągłej uwagi ze strony dziewczyny. Życia nie ułatwia mu też amnezja, lecz mimo to od razu zyskuje naszą sympatię. Podobnie zresztą jak śliczna Kuon, gdy oboje raźnie ruszają do stolicy w poszukiwaniu pracy. Śledząc ich przygody, poznajemy kulturowy koloryt zastanego świata oraz multum ciekawych i śmiesznych postaci, oczywiście przeważnie żeńskich. Z czasem bohaterowie wplątują się w złowrogą intrygę polityczną, a protagonistę nawiedzają dziwne wizje. Czy są to obrazy z przeszłego życia, innego świata, a może nic nieznaczące majaki? To odkryjemy już sami podczas gry.

Podobnie jak pierwsza część, Utawarerumono: Mask of Deception to w dziewięćdziesięciu procentach visual novel, więc dostaliśmy niesamowicie rozgałęzioną, a przy tym wciągającą fabułę o niemal książkowej objętości. Wprawdzie główna oś opowieści jest dość krótka, ale nadrabiają to liczne wątki poboczne, podczas których dogłębnie poznajemy świetnie napisanych przyjaciół Haku. Owszem, nie są to wielowymiarowe postacie, ale każda ma swoją unikalną cechę, za którą można je lubić: od opanowanej i bystrej Kuon, przez nieśmiałą Rulutieh, narwaną Nekone czy rozpuszczoną lolitkę Anju, po wesołka Ukona oraz wieczne wpadającego w kłopoty Maroro (jakby żywcem wyjętego z parady równości). Ponadto twórcy nie pożałowali wysiłków na przedstawienie bogatych realiów świata gry. Co prawda zbytnio skupiają się na sztuce kulinarnej, lecz dzięki temu poznajemy różnorodność kultur tworzących imperium Yamato. Opowieść pełna jest (często okraszonych fanserwisem) momentów, kiedy uśmiejemy się do przysłowiowych łez. Tym razem jednak został on wprowadzony z głową, dzięki czemu nie mamy uczucia, że rozbierane wstawki zostały wciśnięte na siłę.

Gra nie stroni od „barowego” humoru, a alkohol leje się strumieniami. Nawet nieletni bohaterowie nie stronią od pijaństwa, co w obecnie wydawanych jRPG-ach jest niepoprawne politycznie i chwała scenarzystom, że nie unikali tego tematu. Pozytywny obraz tytułu rozmywają jednak dwa problemy. Wbrew zapowiedziom, do pełnego zrozumienia fabuły potrzebna będzie znajomość pierwszego Utawarerumono. Bez tego pewne wydarzenia mogą się wydać pozbawione logiki, chociaż mnie osobiście powroty znanych postaci (Karulau, Touka, Aruru itd.) bardzo ucieszyły. Druga sprawa to długość rozgrywki trwająca „zaledwie” czterdzieści godzin. To trochę mało na tle pokrewnych produkcji jak np. Tears of Tiara 2, gdzie zabawa trwała dwa razy tyle. Na szczęście wymienione niedociągnięcia nie dyskredytują całokształtu historii, którą chłonąłem jak dobrą książkę.

Przejdźmy teraz do warstwy taktycznej rozgrywki. W Sieci krążą opinie, że została potraktowana po macoszemu, i rzeczywiście tak jest, jeśli podejdziemy do niej przez pryzmat typowego strategicznego JRPG-a. Walki przeważnie są mało angażujące, szybkie i łatwe. Wprawdzie twórcy dali naszym bohaterom multum ataków specjalnych oraz unikalnych zagrywek, lecz gra prawie w ogóle nie tworzy sytuacji, by z nich skorzystać. Da radę zwiększyć poziom trudności, ale to już opcja dla kolekcjonerów trofeów. Jednak należy wziąć pod uwagę fakt, że bitwy są tylko urozmaiceniem dla „nowelkowej” części zabawy, a nie jej sednem, i w tej roli sprawdzają się naprawdę dobrze jako chwilowy przerywnik, zresztą podobnie było w części pierwszej. Turowe starcia mają jeszcze tę zaletę, że pozwalają zobaczyć naszych podwładny w całej okazałości i zżyć się z nimi nieco bardziej. Żałuje tylko, iż bitew dostaliśmy zaledwie szesnaście – przydałoby się o kilka więcej, bowiem są momenty, gdzie ich brak jest bardzo odczuwalny. Bohaterowie oczywiście zdobywają doświadczenie, natomiast po walce rozdzielamy zdobyte punkty umiejętności pomiędzy cztery dostępne statystyki.

Jeśli chodzi o stronę wizualną gry, to składa się ze świetnie ilustrowanej części visual novel i, łagodnie rzecz ujmując, średniawej oprawy warstwy taktycznej. Obrazki oglądane podczas dialogów przyciągają oko i są bogate w szczegóły, naprawdę zróżnicowane, pełne barw i życia. Pochwalić należy także wykonane z rozmachem śliczne sylwetki postaci przewijające się przez opowieść. Szkoda tylko, iż możliwość łapania screenów została zablokowana. Niestety, część bitewna, chociaż stylem nawiązuje do pierwszej części, rozczarowuje. O ile dość przyjemnie ogląda się modele 3D naszych bohaterów, to otoczenie pola walki wygląda biednie, co widać zwłaszcza w pierwszych bitwach. Później sytuacja trochę się poprawia, ale gdyby nie wysoka rozdzielczość, grafika byłaby na poziomie Tears of Tiara 2 z PS3, które wizualnie w pewnych aspektach i tak prezentuje się lepiej. Z drugiej strony taktycznych RPG-ów z oprawą na miarę obecnych czasów nie ma wielu, a Utawarerumono wpisuje się w ten trend, więc należy wziąć to pod uwagę rozważając zakup. Muzyka dla odmiany prezentuje wysoki poziom i współtworzy odpowiedni klimat. Dostaliśmy naprawdę sporo utworów, które, przywodząc na myśl tradycyjne japońskie ludowe brzmienia, nie stronią od mocniejszych, wesołych czy melancholijnych kawałków. Głosy postaci pozostawiono w japońskim oryginale, a aktorzy, mimo iż mieli naprawdę sporo do roboty, wzorowo wywiązali się ze swojego zadania.

Utawarerumono: Mask of Deception to dobry następca poprzedniczki sprzed lat, nawet jeśli przesadna staroszkolność tego tytułu może chwilami zaboleć. Wielbiciele części pierwszej, którzy pamiętają tak odległe czasy, z pewnością będą zadowoleni, podobnie jak miłośnicy ciekawych opowieści. Jeśli jednak ktoś rozważa zakup gry z uwagi na zawartość jRPG albo ma alergię na dziewczynki ze zwierzęcymi uszkami i ogonkami, raczej niech zainwestuje w coś innego.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Utawarerumono: Mask of Deception

Atuty

  • Fabuła i świetnie wykreowane postacie
  • Oprawa graficzna części visual novel
  • Klimatyczna muzyka
  • Humor

Wady

  • Więcej walk by nie zaszkodziło
  • Oprawa wizualna części bitewnej mocno średnia
  • Wymagana znajomość poprzedniej części
  • Krótka na tle pokrewnych produkcji

Ciekawa gra visual novel z elementami taktycznego jRPG-a, rozgrywająca się w świecie inspirowanym wierzeniami ludów Wschodu. 15 lat czekaliśmy na tę wciągającą przygodę, która bawi i zmusza do myślenia, okraszoną sensowną dawką fanserwisu.

Patryk Dzięglewicz Strona autora
Były recenzent na PS Site, obecnie pisze dla PPE.pl. Uwielbia japońskie gry RPG, japońską animację, strategie i książkową fantastykę. Interesuje się historią, geopolityką oraz kolekcjonuje figurki i anime. Z wykształcenia technik ochrony środowiska oraz laborant. Tworzy teksty o grach od ponad 15 lat z dorobkiem ponad setki recenzji.
cropper