Recenzja: NiOh (PS4) – Dragon of the North DLC

Recenzja: NiOh (PS4) – Dragon of the North DLC

Paweł Musiolik | 08.05.2017, 21:18

NiOh to jedna z najlepszych gier na PlayStation 4, w którą miałem okazję zagrać. Jadący często na tych samych mechanikach gatunek gier soulslike potrzebował powiewu świeżości, który wniósł na rynek tytuł od Team Ninja. Od premiery minęło kilka tygodni, a w sklepie pojawiła się pierwsza paczka DLC – "Dragon of the North". Warto ją kupić?

Popremierowe wsparcie dla gier opartych na fabule ma się różnie. Często udostępniane nam dodatki pozostawiają uczucie niedosytu, czasami nawet i niesmaku, gdy z daleka widać w nich wyciętą zawartością, na której postanowiono dodatkowo zarobić. Na szczęście w przypadku "Dragon of the North" jest inaczej. Po pierwsze – historia w podstawce gry, mimo że sama w sobie jest zamknięta, zostawia furtkę dla dodatkowych opowieści o Anjinie. Dlatego gdy NiOh przedstawia nam Date Masamune, który po cichu szykuje się do starcia z Ieyasu, nie miałem odczucia wpychania mi czegoś na siłę, byleby usprawiedliwić wyciąganie pieniędzy z portfela. Zgrabnie korzystając z odwiecznej rywalizacji Anglii z Hiszpanią, wpleciono tutaj tenże wątek, łącząc go z Amritą i żądzą władzy cechującą tamten okres historii Japonii.

Dalsza część tekstu pod wideo

Główną oś fabularną dodatku "Smok Północy" skupiono w trzech misjach, które trwają mniej więcej dwie i pół godziny. Team Ninja poskąpiło niestety nowych lokacji i mamy jedynie zimową scenerię wraz z leżącym między górskimi szczytami zamkiem Date Masamune. Witająca nas na początku biel faktycznie jest sporym ożywieniem scenerii, ale szybko zostajemy znowu sprowadzeni do biegania po lokacjach podobnych do tego, co już oglądaliśmy. Tutaj więc pozostaje lekki niedosyt. Podobnie jest z nowymi przeciwnikami. Pojawia się reskin Kappy, który tym razem jest agresywny i uwielbia nas paraliżować, dołożono cyklopa i mnicha z elementami wody, a także demony siedzące wewnątrz żołnierzy, przypominające mi mutację obcej formy życia z filmu Coś oraz Las Plagas z Resident Evil 4. Oddać jednak muszę to, że przeciwnicy są znacznie silniejsi, nawet gdy gramy odpowiednio doposażoną postacią. Podobnie jest z bossami, którzy... cóż, na dzień dobry pokazują nam miejsce w szeregu. Są agresywniejsi i dają mniej czasu na popełnienie błędu, wymuszając niesamowite skupienie w trakcie pojedynków. Jeśli komuś przeszkadzał za niski poziom trudności NiOh, to dodatek powinien go zaspokoić.

Fabularne zadania to nie jedyna nowość. W DLC i ostatniej aktualizacji dorzucono kilka misji, a dwie łatki wcześniej pojawiły się też misje które opierają się na zasadzie "my kontra dwójka przeciwników". Jeśli więc pokochaliście (ekhm) misję z podstawki, w której mierzymy się na przykład z Nobunagą i Yuki-onną, to przygotujcie się na powtórkę, ale tym razem w jeszcze bardziej zabójczych kombinacjach z innymi przeciwnikami. A jeśli to wciąż za mało, to wraz z dodatkiem i aktualizacją pojawił się jeszcze wyższy poziom trudności, który odblokujecie po zaliczeniu wszystkich misji na poprzednio najwyższym poziomie.

Aktualizacja 1.08 przyniosła także tryb PvP, względem którego mam trochę mieszane uczucia. Jest darmowy i pozwala mierzyć się z innymi graczami bez inwazji rodem z serii Dark Souls. Mamy tutaj opcjonalny tryb, w którym zbieramy punkty dla naszego klanu, a te możemy wymienić później na dodatkowe przedmioty i ewentualne skórki kobiet (w tym Okatsu, która dla wielu jest waifu). Tryb ten działa, o ile mamy szczęście do odpowiedniej osoby. Całość łączy się za pomocą bezpośredniego połączenia miedzy graczami, więc w przypadku kogoś z łączem niższej jakości pojawiają się lagi. Czasami nie do zniesienia (czego doświadczam ostatnimi czasy często w kooperacji), co przy faworyzowaniu w NiOh atakującego gracza prowadzi po prostu do frustracji, bo przegrywamy nie gorszym sprzętem lub słabszą grą, a przez problemy techniczne. I w teorii da się to trochę poprawić, ale idealnie nie będzie nigdy.

"Dragon of the North" sprawiło, że po przerwie wróciłem do NiOh z radością. Nowa broń razem z nowymi statystykami trochę ożywiła ugruntowane postgame'owe buildy. Mieszane uczucia mam niestety w przypadku zmiany tego, co wypada nam z pokonanych duchów innych graczy. Kiedyś dostawaliśmy dokładnie to, co dana osoba miała. Teraz statystyki i dodatki są po prostu losowane z całej puli, więc farmienie odpowiedniego przedmiotu może być żmudne i męczące, nawet gdy weźmiemy pod uwagę podniesienie maksymalnego poziomu i nowych towarzyszy. Tyle dobrze, że nimi urozmaicono też trochę buildy, dając możliwość korzystania z dwóch dusz jednocześnie i dodając opcję pasywnego ulepszania postaci dodatkową Żywą Bronią.

Odpowiadając więc, czy "Dragon of the North" jest warte 42 złotych – jest. W tej cenie dostajemy odpowiednio dużo zawartości, by spędzić z grą nie kilka, ale przynajmniej kilkanaście godzin. Nawet jeśli PvP z darmowej aktualizacji nas nie interesuje i celem jest tylko stworzenie idealnie wyekwipowanej postaci.

Gra recenzowana była na PS4 Pro

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Nioh - Smok Północy

Atuty

  • Sporo nowych misji
  • Odpowiednio wyważony poziom trudności
  • Stosunek ceny do zawartości i jej jakości

Wady

  • PvP nie uciekło od problemów z połączeniem sieciowym
  • Dyskusyjne zmiany w balansie gry

"Dragon of the North" warte jest swojej ceny. Za 42 złote dostajemy kilka nowych misji fabularnych wraz z kilkunastoma kolejnymi, sprawdzającymi naszą wprawę w walce. DLC kładzie ponadto podwaliny pod ciąg dalszy historii, którego końca wyczekuję z wypiekami na twarzy.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper