Recenzja: Battlefield 1 (PS4) - "Nie przejdą" DLC

Recenzja: Battlefield 1 (PS4) - "Nie przejdą" DLC

Paweł Musiolik | 25.03.2017, 15:46

Battlefield 1 pierwszą paczkę DLC dostało trochę później niż poprzednie odsłony. DICE tłumaczyło to chęcią dopracowania dodatku "Nie przejdą" i wydania go w takim stanie, by nikt nie narzekał na błędy, doceniając włożoną w niego pracę. I jeśli mam być szczery - większej różnicy w porównaniu z dodatkami do poprzednich Battlefieldów nie widzę. Co nie oznacza, że "Nie przejdą" jest słabym dodatkiem.

Wręcz przeciwnie. "Nie przejdą" pod względem wykonania jest na tym samym poziomie, co większość dodatków wypuszczanych przez DICE do swoich gier w ostatnich latach. Szwedzi są już na tyle wprawieni w popremierowym wsparciu, że poniżej pewnego poziomu nie schodzą i by zrobić coś słabszego, musieliby się bardzo mocno postarać. Dlatego największym problemem tego dodatku jest dla mnie to, o czym studio nawet nie pomyślało - dodanie nowych Opowieści wojennych z frakcją, która debiutuje w pierwszym DLC do Battlefield 1. Mimo moich narzekań na jakość wykonania misji dla jednego gracza, widziałem, że studio stworzyło sobie solidną bazę do rozszerzania o kolejne misje wraz z debiutami nowych frakcji wojennych. Krótsze misje w każdym dodatku mogłyby sprawić, że DICE pokazałoby trochę więcej kreatywności i dostarczyło dodatek, przy którym absolutnie nikt nie zastanawiałby się nad kupnem. Ale niestety, podobnie jak w przypadku wcześniejszych DLC do gier robionych przez Szwedów, skupiono się wyłącznie na trybie dla wielu graczy.

Dalsza część tekstu pod wideo

No dobra, przecież nie będę po dodatku jeździł tylko dlatego, że nie spełnia moich zachcianek, prawda? Zerknijmy więc, co DICE przygotowało w dodatku "Nie przejdą" do Battlefield 1. Cztery mapy, nowy tryb gry, dwie nowe Operacje związane z armią francuską (także nowość), nowy behemot, kilka broni i elitarna klasa czyściciela okopów. Oprócz tego mamy jeszcze zmiany, które wprowadzono w aktualizacji powiązanej z dodatkiem. Na papierze - niezbyt imponująco. Ale w grze wszystko to sprawdza się wyjątkowo dobrze, choć nie obeszło się bez wpadek. Z czterech map, o trzech mogę powiedzieć bez chwili wahania, że są udane. Soissons i Przełamanie (które związane są też w jednej Operacji) to mapy z wielkimi przestrzeniami, barwną kolorystyką i miejscem dla akcji pozwalającej poczuć ten battlefieldowy klimat. Na Soissons mamy małe miasteczko, trochę ruin tu i ówdzie, a całości dopełnia większa posiadłość przy jednym z punktów. W trybach typowo PTFO, jak lubię je nazywać, punkty zainteresowania ułożono z sensem. Podobnie jest na Przełamaniu, choć na tej mapie teatrem wojennym jest przeorane przez front ogromne pole, więc przez większy kawałek mapy mamy masę okopów, zardzewiałe skorupy czołgów czy pozostałości budynków.

Przeciwieństwem tych map jest za to Fort de Vaux, który jest niestety (albo stety, co kto woli) typowym meat grinderem, przywodzącym na myśl Operację Metro z Battlefield 3 i Operację Blokada z BF4 - masa wąskich korytarzy oraz kilka punktów, gdzie dwie drużyny nawzajem blokują się spamem granatów, kończąc w ten sposób jakąkolwiek sensowną rozgrywkę. Niby są nieliczne otwarte przestrzenie, ale ich doświadczyć można przede wszystkim w nowym trybie. A co ze Wzgórzami Verdun? Wobec tej mapy mam bardzo mieszane odczucia. Wynika to z tego, że każda mapa w grze funkcjonuje w oparciu o zmienne warunki atmosferyczne oraz zależnie od tego, w której sekcji trybu jesteśmy (w Operacji). I normalnych przypadkach, zniszczone, pełne ruin i wypalonych lasów Verdun stanowi udany miks walki na bliskim dystansie i wymiany ognia z dalszej odległości. Gdy jednak włączy się styl spalone Verdun, to na mapie nie widać nic. Niby miało to pasować do tego, czym z historycznego punktu jest Verdun, ale z punktu widzenia rozrywki - gra się wtedy fatalnie, tym bardziej że aktualnie w grze jeszcze więcej osób bawi się w kampienie i nawet nie widzimy, skąd do nas strzelają.

Operacje związane z tymi mapami oceniam dobrze, chociaż, jak możecie się domyślić, preferuję Za rzeką Marną z prostej przyczyny - jestem fanem większych, otwartych map, na których w walkach biorą udział pojazdy. Wprowadza to do gry mnóstwo kolorytu. Zwłaszcza, że dodatek wprowadza nowy czołg francuski, a także behemota - czołg Char 2C, który łamie przyjęte do tej pory założenia, że behemot to ogromny pojazd znajdujący się poza polem bitwy. I ciężko mi jednoznacznie określić, czy Char 2C to coś, co powinno się pojawić. Bo z jednej strony jego pojawienie się na polu walki wprowadza popłoch wśród rywali i w dobrych rękach jest w stanie wymieść wszelaką konkurencję. Ale z drugiej - jeżdżący behemot, mimo że jest trochę słabszy niż Drednot czy pociąg pancerny, daje czasami zbyt dużą przewagę, bo niesamowicie trudno do niego podejść.

Gdy obskoczyłem nowe Operacje, postanowiłem zerknąć na nowy tryb gry Linia Frontu, który bardzo mocno w swoich założeniach przypomina mi Supremację ze Star Wars Battlefront. Punkty na mapie ułożono w długiej linii, a naszym nadrzędnym celem jest dotrzeć do tego ostatniego, przejąć go i potem dopiero zniszczyć dwa nadajniki, uzbrajając je i pilnując, by zdążyły się zdetonować. Gdy zagrałem pierwszy raz - runda zakończyła się po kilku minutach, po blitzkriegu armii niemieckiej na Fort de Vaux. Z automatu wczytała się kolejna mapa (Soissons), więc uznałem, że mimo godziny (1 w nocy) jeszcze parę potyczek rozegram. Oj jak się pozytywnie zaskoczyłem. Kolejna runda trwała ponad dwie godziny. Dwie godziny bitego walczenia o kolejne punkty - przesuwania frontu w jedną stronę, by po nieudanym przejęciu kolejnego punktu się wycofać i z pozycji defensywnych przygotować kontratak. Nie, ten tryb nie ma żadnego ograniczenia czasowego, żadnej puli ticketów, po zużyciu których runda się zakończy. Wiem, że to nie każdemu się spodoba, ale dla mnie Linia Frontu właśnie tutaj pokazuje pazur. Lepiej niż w Operacjach? Kwestia mapy, co oczywiste, ale na takim Soissons czy Przełamaniu Linia Frontu to najlepsze, w co można zagrać.

Zawodzą za to nowe bronie. Jest ich po prostu za mało. Bo nie oszukujmy się - dwie wariacje jednego karabinu to nadal jeden karabin. Chociaż tyle dobrze, że ich odblokowanie wymaga od nas spełnienia wybranych przez dewelopera zadań, a te zrobiono z głową... a na pewno znacznie lepiej niż miało to miejsce w Battlefield 4. Co z klasą elitarną? Czyściciel okopów to jedna z najbardziej irytujących nowości. Biega jakby najadł się amfetaminy, a zasięg wymachiwania jego pałką jest większy niż można zakładać, więc jeśli nawet wpadnie w wielka grupę graczy, to w 2-3 sekundy jest w stanie ich wszystkich zdjąć.

Wcześniej wspomniałem, że dodatek nie jest bez wad. Po części wiążę się to z decyzjami wprowadzonymi w aktualizacji, jaką dostaliśmy wraz z dodatkiem. Battlefield 1 miało problem ze spamowaniem granatami. DICE postanowiło rozwiązać to poprzez zmniejszenie liczby maksymalnych granatów zapalających i gazowych do jednej sztuki, ale jednocześnie ustawiając sztywny czas każdorazowego odnowienia na 30 sekund, jeśli nie korzystamy z torby z amunicją. Efekt? Spam granatami tak jak był, tak jest dalej. Ponadto nadal nie pomyślano o tym, żeby po skończeniu Operacji gra wczytywała następną, pozwalając wcześniej na wybór za pomocą głosowania. W aktualizacji postanowiono również osłabić działka przeciwlotnicze, co jest chyba najbardziej absurdalną decyzją, jaką można było podjąć. Efekt jest taki, że wystarczy dwóch dobrych pilotów w drużynie przeciwnej i jesteśmy w czarnej d...ziurze, bo nie będziemy w stanie zdjąć takiego bombowca, zanim ten do nas doleci i zbombarduje. Jeszcze gorzej działa cały interfejs. Sytuacja jest tak zła, że po wciśnięciu Options, musimy czekać nawet pół minuty na wczytanie ekranu opcji. I nie, nie możecie tego anulować, musicie poczekać z 20 sekund aż ekran się otworzy i potem drugie tyle, żeby się zamknął. No i na koniec - tak, gra nadal potrafi nas wrzucić do gry, która się właśnie kończy, przez co tracimy kilkadziesiąt sekund (w najlepszym wypadku) na oglądanie ekranów wczytywania rundy.

Mimo narzekania na rzeczy, których nie zrobiono lub które popsuto aktualizacją, sam dodatek spokojnie się broni i wyłożenie na niego 63 złotych nie przysporzy uczucia zmarnowanych pieniędzy dla fana Battlefielda 1. Szkoda tylko, że nie pokuszono się o nowe misje fabularne wprowadzające francuską armię do gry.

Gra była recenzowana na PS4 Pro

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Battlefield 1

Atuty

  • Bardzo udany tryb Linia Frontu
  • 3 z 4 map wyszły ekipie DICE
  • Nowe Operacje

Wady

  • Zbyt mało broni i brak nowych gadżetów

DICE poniżej pewnego poziomu nie schodzi i tak jest w tym przypadku. "Nie przejdą" jest udanym dodatkiem, który wprowadza trochę świeżego powietrza do sieciowych trybów Battlefielda 1. Byłoby lepiej, gdyby pokuszono się o 2-3 misje fabularne, ale jak widać - wszystkiego mieć nie można.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper