Recenzja: Ghost Recon Wildlands (PS4)

Recenzja: Ghost Recon Wildlands (PS4)

Adam Grochocki | 10.03.2017, 17:58

Seria Ghost Recon porzuciła swój taktyczny charakter na rzecz pełnego zadań otwartego świata, obiecując rozbudowaną i emocjonującą rozgrywkę zarówno dla jednego, jak i dla wielu graczy. Jak wyszło to twórcom Ghost Recon: Wildlands?

Zaczynając grę, lądujemy na samym środku gigantycznej mapy. Miła pani informuje nas, że oddział Duchów został wezwany, by wspomóc bezradnych Boliwijczyków w walce z trzęsącym krajem kartelem Santa Blanca. Stojący na czele organizacji El Sueño, obleśny typ z wytatuowaną twarzą, okopał się swoimi zaufanymi ludźmi i setkami czekających na rozkazy Sicarios. By do niego dotrzeć, musimy oczyścić rozmaite tereny z ludzi związanych z działalnością kartelu. I nic nie stoi na przeszkodzie, by objechać całą dostępną mapę w dowolnym momencie. Można zabrać się za dowolnego ze stojących na szczycie łańcucha dowodzenia bossów, ale należy pamiętać, że tereny różnią się poziomem trudności, więc siłą rzeczy lepiej dozbroić się na łatwiejszych obszarach, by mieć szansę w starciu z silniejszymi członkami Santa Blanca.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wykurzenie bossa ze swojej nory oznacza konieczność wykonania kilku prostych zdań fabularnych na każdym obszarze odpowiadającym za jakiś biznes kartelu. Jeśli graliście w Mafię III, to zapewne pamiętacie, że rozgrywka opierała się na bardzo zbliżonym schemacie – z tą różnicą, że w Mafii potworną wtórność wynagradzała dobrze opowiedziana historia. Ghost Recon Wildlands nie poszło tą drogą. Scenarzyści nie wykombinowali dramatu w stylu serialu Narcos ani sensacyjnej opowieści na miarę Toma Clancy’ego, którego nazwiskiem sygnowany jest tytuł. Bohaterowie po prostu wykonują zadanie po zadaniu, czasem rozmawiając o ważniejszych wydarzeniach. Nawet krótkie filmiki przybliżające sylwetki bossów, choć świetne zrealizowane, są całkowicie opcjonalne. Szkoda niewykorzystanego potencjału.

Każdy obszar to pięć-sześć misji fabularnych, z których najczęściej tylko ostatnia ma wpływ na (i tak słabą) fabułę. Misje fabularne nie zachwycają zresztą pomysłami ani zróżnicowaniem - oczyść posterunek, wyciągnij dane z serwera i przy przetrwaj kilka minut oblężenia, wykradnij pojazd załadowany cennym towarem, nie daj się wykryć na terenie wroga... Zabrakło wieloetapowych misji głównych, które jeśli nie skryptami, mogłyby robić wrażenie swoim rozmachem. Grając solo, trzeba się również liczyć z niezbyt rozgarniętymi towarzyszami. Spełniają swoje zadanie, gdy rozkażemy im synchronicznie kogoś zdjąć albo uleczyć naszą postać, ale nic ponadto. Gdy zaczyna być gorąco, wpadają w dziwny popłoch i gubią się wśród boliwijskich uliczek. Całe szczęście, że na rozkaz przegrupowania, jeśli nie dojdą, to chociaż teleportują się w wybrane miejsce.

Oczywiście powyższe uchybienia to wynik kompromisu, jakiego wymaga kooperacja, bo skrypty nie ogarnęłyby działań kilku myślących osób, a sami gracze nie lubią tracić czasu na filmiki w rozgrywce online. Gdy utworzymy drużynę z rzeczywistymi osobami w roli jej członków, w niepamięć odejdą zarówno szczątkowa fabuła, jak i niezbyt oryginalna rozgrywka dla jednego gracza. Wildlands można przejść od A do Z z innymi graczy. Zapominamy o odhaczaniu podobnych do siebie questów oraz błądzących towarzyszach i całkowicie skupiamy się na misjach. Rozbicie razem z trzema żywymi graczami dużego posterunku bez wywoływania alarmu to wielka frajda, której próżno szukać w dostępnych na rynku strzelankach. Zajmowanie dogodnych pozycji, synchroniczne zdejmowanie strażników, pościgi po krętych górskich drogach, szturm z pokładu śmigłowca bojowego czy atak na willę skorumpowanego polityka smakują o wiele lepiej, jeśli gramy ze znajomymi. Nawet bez wielu taktycznych gadżetów można wykonywać akcje rodem z najlepszych filmów o Delta Force.

Gra została od podstaw zbudowana z myślą o rozgrywce toczonej we współpracy z innymi graczami. Oznacza to tyle, że jeśli wskoczymy do gry innych graczy i pomożemy im zaliczyć nieukończone u siebie zadanie, to zostanie ono zaliczone i w naszej rozgrywce. Naprawdę świetne rozwiązanie promujące rozgrywkę wieloosobową. Muszę też wspomnieć, że wbrew słyszanym często opiniom, Ghost Recon Wildlands to nie The Division z pojazdami. Wydana przed rokiem produkcja jest grą MMO ze wszystkimi tego plusami i minusami. Z kolei Wildlands swoją konstrukcją przypomina trzecioosobowe Far Cry z nastawieniem na kooperację.

Rewelacyjnie wypadają dodatkowe rzeczy do roboty. Rozrzucone zielone punkciki na mapie oznaczają jedną z kilku rodzajów misji opcjonalnych. Wykradnięcie chronionego śmigłowca, uprowadzenie samolotu, dorwanie konwoju czy aktywowanie wież radiowych bawią i urozmaicają, a sukces nagradzany jest solidnym zastrzykiem bardzo potrzebnych surowców. Ponadto rolę znajdziek pełnią tutaj dodatkowe bronie, punkty rozwoju oraz części do modyfikacji uzbrojenia.

Trzeba bowiem wiedzieć, że w Ghost Recon Wildlands błyszczy progresja postaci. Zdobywane doświadczenie, wykonywanie zadań i zbieranie umieszczonych w świecie gry punktów rozwoju pozwala zainwestować w wiele ulepszeń i umiejętności - lepszą obsługę broni, odporność na obrażenia, modyfikacje drona, termowizję, większą wytrzymałość pojazdów, szybką regenerację i dziesiątki innych. Prawdziwy ogrom możliwości, a do tego kilka poziomów ulepszeń każdej z nich mocno motywuje do przeczesywania świata i wypełniania misji.

Podobnie wygląda sprawa z uzbrojeniem. Zrezygnowano z futurystycznych zabawek i postawiono na arsenał dużo bliższy naszym czasom. Bronie podzielono na kilka kategorii (identyczne jak w The Division), a nowe pukawki są nagrodami za wypełnianie zadań bądź leżą w skrzyniach w różnych zakątkach świata gry, pełniąc rolę znajdziek. Show kradnie jednak modyfikacja dostępnego uzbrojenia. Wraz z postępami odblokujemy lub znajdziemy dziesiątki podzespołów, które można zainstalować w swoim arsenale. Akcesoriów do jednej broni jest zdecydowanie więcej niż w multi Call of Duty, które zawsze przyciągało mnie obietnicą nowego celownika czy uchwytu broni. Oczywiście nie ma idealnych dodatków, bo każda z części polepsza niektóre statystyki, psując przy okazji inne – np. większy zasięg oznacza mniejszą celność, a szybkostrzelność zwiększa odrzut. Coś za coś.

Zaskoczyła mnie płynność i jakość grafiki. Nawet na zwykłym PS4 obiekty widoczne są z bardzo daleka, nic nie chrupie ani się nie doczytuje. Tylko raz udało mi się zglitchować grę, gdy jadąc motorem wpadłem do… wnętrza skały, gdzie zostałem do restartu gry. Ghost Recon Wildlands potrafi jednak wyglądać pięknie. Każdy obszar prezentuje nieco inne ukształtowanie terenu i inne krajobrazy, dzięki czemu spędzimy trochę czasu na kamienistych plażach i przy ośnieżonych szczytach, by za chwilę zwiedzić luksusowe boliwijskie kurorty albo zapuszczone wioski rolnicze.

Ghost Recon Wildlands nie jest najlepszą grą dla samotników, gdyż wielka mapa, mnóstwo aktywności, kapitalny rozwój postaci i modyfikacje broni nie wynagrodzą wtórności, schematyczności czy słabej fabuły. Jeśli lubicie gry singleplayerowe od Ubi, uderzajcie po niedoceniane Watch Dogs 2. Jeśli natomiast lubicie wypady w grupie, to wymienione wady przestaną mieć dla Was jakiekolwiek znaczenie. Rozgrywka staje się ciekawsza, emocje o wiele większe, a radocha z załatwienia trzydziestu Sicarios bez podnoszenia alarmu jest nie do opisania. Uwierzycie jak sprawdzicie.

Źródło: własne

Atuty

  • Kooperacja po prostu rządzi!
  • Rozwój postaci
  • Modyfikacje broni
  • Piękny, zróżnicowany świat
  • Przydatne znajdźki

Wady

  • Fabuła po łebkach
  • Wtórność zadań
  • Niewykorzystany potencjał narko-bossów

Dwa wciśnięcia przycisku zmieniają Wildlands ze średniej gry w otwartym świecie w najlepszy tytuł kooperacyjny na rynku.

7,5
Adam Grochocki Strona autora
cropper