Recenzja: Steep (PS4)

Recenzja: Steep (PS4)

Paweł Musiolik | 13.12.2016, 18:02

Fani zimowych sportów ekstremalnych zostali opuszczeni przez deweloperów i wydawców. Od czasu wydania , na rynku nie pojawiło się nic wartego uwagi. Do akcji postanowiło wkroczyć Ubisoft, przygotowując - tytuł oparty na szablonie ogromnego otwartego świata, po którym możemy się dowolnie poruszać.

Właśnie ten otwarty świat jest podstawą w . Zjazdy na snowboardzie i nartach czy latanie w wingsuicie i na paralotni są tutaj dodatkiem. Bardzo ważnym dodatkiem, ale rdzeniem tej produkcji jest po prostu sandbox, który stopniowo otwiera się przed graczem wraz ze wzrostem naszej rangi. W Sieci można znaleźć mnóstwo głosów porównujących produkcję Ubisoftu do serii SSX, która była do bólu arcade’owa i stawiała na kosmiczne tricki. To, że w jest śnieg i snowboard, nie oznacza, że mamy do czynienia z tym samym typem gry. Ekipa z Ubisoft Annecy zrobiła raczej coś, co jest trochę symulacją, a trochę arcade’owym podejściem do tematu. Niby dwa końce tego samego kija, ale obie koncepcje sobie nie wadzą.

Dalsza część tekstu pod wideo

Otwarty świat, który deweloper oparł na pewnym wycinku Alp, nie otwiera się przed nami od razu, by nikogo nie przytłoczyć. Po zaliczeniu samouczka uzyskujemy dostęp do pierwszych wyzwań, które są na tyle łatwe, że spokojnie pozwalają oswoić się z tym tytułem. Udostępniane wyzwania traktuje się przede wszystkim jako drogę do maksymalnej rangi, a wszystko to po to, by odblokować sobie nieograniczony dostęp do każdej lokacji dzięki nielimitowanym biletom helikopterowym. Przygotowane przez dewelopera zadania zamykają się w czterech kategoriach, przypisanych pod dostępne dyscypliny – snowboard, narty, wingsuit oraz paralotnię. Każda aktywność w grze podpięta została także do odpowiednich kategorii, w których znajdziemy między innymi eksplorację, freestyle, ekstremalne akcje czy...obijanie naszego zawodnika (co z początku będziemy robili najczęściej). Jeśli chodzi o różnorodność, to mogłoby być lepiej. Albo mamy wyścigi z punktami kontrolnymi, albo po prostu zaznaczony gdzieś cel, do którego sami wypracowujemy sobie drogę. Są także pseudo-zawody z wykonywaniem tricków, ale raz, że jest ich za mało, a dwa – przydałoby się z kimś rywalizować. Plusem jest jednak to, że niektóre wyzwania są niesamowicie karkołomne i wykręcone. Zrozumiecie, gdy skoczycie kilkadziesiąt metrów w dół urwiska i po walnięciu pięciokrotnego obrotu uda wam się wylądować.

W becie kręciłem nosem na to, że gra niezbyt dobrze tłumaczy wykonywanie tricków, a problemem było też dziwne opóźnienie i problemy z wyłapywaniem poleceń. Tutaj jest z tym lepiej, bo zniknął dziwny lag i dużo łatwiej wykonuje się wszelakie sztuczki, które – tu warto zaznaczyć – są przyjemniejsze niż to, co możecie znać z SSX-a czy prehistorycznego Cool Boarders. Dodatkowo, by utrzymać grę w ryzach realizmu, dołożono wskaźnik przeciążenia napełniający się, gdy na przykład zeskakujemy z dużej wysokości, źle wylądujemy lub zjeżdżamy po skałach czy lodzie. Czasami miałem wrażenie braku logiki w tym wszystkim i byłem w stanie wytrzymać więcej niż nakazuje rozsądek, ale… to przecież tylko gra.

Jeśli chodzi o jazdę na nartach i snowboardzie, to jest generalnie bardzo podobna. Nartami łatwiej się manewruje, co ma znaczenie przy niektórych wyścigach, a snowboard jest stabilniejszy. Mimo tych nieznacznych różnic, to na obu jeździe się świetnie, a poczucie szybkości gra oddaje znakomicie. Zjeżdżając z ośnieżonych szczytów Mt. Blanc jesteśmy w stanie rozpędzić się tak bardzo, że jakiekolwiek manewry trzeba wykonywać z największym skupieniem. A co z pozostałymi sportami? Cóż, wingsuit jest dużo przyjemniejszy w opanowaniu, gdy porównałem to z tym, co było w becie. Wyzwania z nim związane często wymagają niesamowitych umiejętności manualnych przy maksymalnym skupieniu, bo gra wymaga od nas latania w bardzo, ale to bardzo wąskich szczelinach skalnych, co wielu wyda się z początku nie do wykonania. Na szczęście wszystkiego da się tutaj nauczyć.

Wingsuit jest także idealny do odkrywania nowych miejsc na mapie. O tym jeszcze nie wspominałem, ale gra oddaje nam co rangę kilka nowych wyzwań, otwierając kolejne szczyty. Samych zadań jest grubo ponad sto, a dołożyć trzeba do tego miejsca do odkrycia oraz fabularyzowane opowieści górskie, które mechanikę mają taką samą jak inne rzeczy w grze, ale dokładają do tego trochę historii. Żeby to wszystko znaleźć, musimy korzystać z dobrodziejstw otwartego świata i szukać samemu. Na szczęście nie jest tak, że latamy na ślepo. Znajdując się w zasięgu lornetki (1 km), dostajemy komunikat, że w pobliżu jest ciekawe miejsce, którego warto poszukać. W ten sposób odkrywamy kolejne miejsca, z których możemy zacząć zabawę, i dodatkowe wyzwania do wykonania. Właśnie dlatego wingsuit jest najlepszy, bo zeskakując z wysokiego punktu, jesteśmy w stanie oblecieć dany szczyt dookoła i odkryć wiele interesujących miejsc. Oczywiście, po zdobyciu maksymalnej rangi, dzięki helikopterowi możemy pojawić się gdzie chcemy, ale dobicie do niej zajmuje mniej więcej 15 godzin gry.

Na koniec zostawiłem sobie nieszczęsną paralotnię, czyli najgorszy aspekt tej gry. Sterowanie nią jest tragiczne i totalnie nieintuicyjne na tyle, że po kilku godzinach gry zacząłem kompletnie ignorować poświęcone jej wyzwania, bo nie miałem już cierpliwości do ciągłego rozbijania się o skały. To jest chyba jedna z nielicznych rzeczy, która mimo krytyki w becie, nie doczekała się jakichkolwiek zmian. Paralotnię opłaca się wykorzystywać tylko wtedy, gdy chcemy sobie skoczyć z wysokości i leniwie opadać, podziwiając w trakcie widoki.

Jako że najwięcej czasu spędzicie na desce lub nartach, warto tutaj rozwinąć jeszcze temat otwartego świata. Zapytacie, czy można pojechać wszędzie. Odpowiem – można. Jedyne ograniczenie, jakie gra przed nami stawia, to de facto rozmiary mapy, choć zjazd z Matterhorn czy Mt. Blanc aż na sam dół do krawędzi mapy to kilkanaście minut ciągłej jazdy. To, z którego miejsca zaczniemy trasę i gdzie pojedziemy, zależy wyłącznie od nas. Po każdym zjeździe możemy zapisać sobie trasę i udostępnić ją jako wyzwanie dla innych, bo gra opiera się na ciągłym połączeniu z Siecią, więc widzimy innych graczy jeżdżących z nami. Stworzenie z nimi drużyny jest niesamowicie proste i zyskiem z tego płynącym jest szybsze zdobywanie punktów. Można też pojeździć sobie samemu, ale jest coś uroczego w tym, gdy jesteśmy w trakcie zjazdu, a nad głową przeleci nam ktoś w wingsuicie albo widzimy powtarzającego enty raz jakieś wyzwanie gościa.

jest tak naprawdę pierwszą grą AAA Ubisoftu, która najzwyczajniej w świecie mi się spodobała, choć oczywiście nie jest pozbawiona błędów. Zastanawiam się na przykład, kto projektował niektóre elementy interfejsu. O ile normalnie jest on ładnie wkomponowany w grę, tak wyskakujące powiadomienia o następnym poziomie to porażka. Kilka razy zdarzyło mi się roztrzaskać o skały, gdy taki pop-up zasłonił mi pół ekranu włącznie z postacią i nic nie widziałem. Słaba jest także ścieżka dźwiękowa. Utworów jest za mało i są kompletnie nijakie. W głowie zapisał mi się chyba tylko Boomfunk MC ze swoim Freestyler. Być może kręcę nosem z racji tego, że za dzieciaka oglądałem bardzo dużo nagrań na kanale Extreme, a tam raczej posłuchać można było ostrzejszej muzyki. Tutaj zaś nawet na rockowej playliście mamy coś, co gra w sklepach odzieżowych dla dziewczyn.

Na szczęście słabą muzykę równoważy design i oprawa graficzna. Może nie jest to gra z najlepszymi teksturami i niesamowicie wymodelowanymi postaciami, ale widoki, jakie ten tytuł nam oferuje, są niesamowite. To jest taka produkcja, która dała mi namiastkę czegoś, czego po prostu nigdy nie zaznam. Przebywanie na zaśnieżonym szczycie Alp robi ogromne wrażenie. A gdy jeszcze możemy z niego zjechać czy zeskoczyć na dziesiątki sposobów, to po prostu nie jestem w stanie przejść obok tego obojętnie. Warto też wspomnieć, że na zwykłym PS4 gra działa w 30 klatkach na sekundę, a na PS4 Pro często dobija do 60, więc różnica jest znacząca.

Całość zamyka się jednak w podobnych klamrach jak premierowe wydanie (chociaż w lepszej jakości). Mamy fajną bazę gry, której zawartość w moim przypadku starczyła na około 20 godzin, zanim zacząłem się nudzić. Są zapowiedziane dodatki z nowymi sportami, więc i różnorodność się powiększy, ale… no właśnie. Trzeba czekać. Jeśli kupicie grę teraz, to będąc fanami sportów zimowych, nie powinniście się zawieść. Ale jeśli oczekujecie czegoś, co przykuje was na dziesiątki godzin – to jeszcze nie ten moment. Jestem jednak optymistycznie nastawiony.

Gra była recenzowana na PlayStation 4 Pro.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Steep

Atuty

  • Ogromny świat pełen poukrywanych miejsc
  • Oprawa graficzna
  • Świetnie oddane poczucie prędkości
  • Mnóstwo rzeczy do zrobienia

Wady

  • Sterowanie paralotnią
  • Przekombinowany interfejs
  • Zdarzają się problemy z serwerami
  • Średnia ścieżka dźwiękowa

Zaskakująco dobra gra, w której otwarty świat nie jest czymś wymuszonym. Warto jednak pamiętać, że gra stawia bardziej na eksplorację aniżeli czyste szaleństwo na śniegu (chociaż tego nie brakuje).

Paweł Musiolik Strona autora
cropper