Recenzja: Mother Russia Bleeds (PS4)

Recenzja: Mother Russia Bleeds (PS4)

Łukasz Ciesielski | 08.12.2016, 14:35

Rosja. Lata 80. XX wieku. Grupa Cyganów zostaje porwana ze swojego obozu i poddana działaniu eksperymentalnego narkotyku. Skutki są nieoczekiwane. Po ucieczce z laboratorium szykują zemstę. I to w iście krwawym stylu.

Pamiętam jak za dzieciaka chodziło się, czy to samemu czy z kolegami, do osiedlowych salonów z automatami. Lataliśmy tam pograć w różnego rodzaju gry, których akurat nie było na poczciwym Pegasusie lub nie dało się nigdy zdobyć na pierwsze PlayStation. Jednym z moich ulubionych gatunków były chodzone bijatyki czyli beat‘em upy, z czego najmilej wspominam Cadillacs and Dinosaurs od Capcomu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Świeżo założone studio Le Cartel postanowiło wziąć na swe barki przygotowanie pozycji, która idealnie wpisze się w gusta miłośników chodzonych bijatyk. Autorzy wybrali nietypowe realia, a mianowicie alternatywną wersją lat 80., kiedy to akcja dzieje się na terenie byłego Związku Radzieckiego. Fabuła skupia się na prostym celu głównych bohaterów - zemście. Nie jest to motyw dobry pod wielowątkową fabułę, ale taka decyzja ma dać jedynie pretekst do rozwalenia głów całej masie napotkanych przeciwników, a tych na każdej planszy jest sporo. To, co wyróżnia na tle pozostałych gier, to wspomniany wcześniej narkotyk zwany Nekro. To za jego sprawą bohaterowie miewają dziwne wizje, co nie pozostaje bez wpływu na przedstawianą historię.

Każdy porządny beat’em up powinien oferować graczowi sporo możliwości eliminacji wrogów. Najbardziej powszechnym będzie oczywiście walka wręcz. Ta prezentuje się nieźle i każdy kolejny cios zostawia na przeciwniku widoczne krwawe ślady czy podarte ubranie. Zmartwiła mnie natomiast mała liczba podstawowych ciosów. Mamy raptem parę animacji ataków przy użyciu dwóch przycisków. Z przeciwnikiem można także zrobić to, co najbardziej lubi Mariusz Pudzianowski, czyli “łapać i rzucać”, ale jestem zdania, że twórcy mogli dodać po parę animacji więcej, aby urozmaicić rozgrywkę, ponieważ obecnie ta dość szybko się nudzi, szczególnie gdy gra się samemu. Na szczęście co parę chwil na ziemi można znaleźć jakiś nóż, pałkę, muszlę klozetową czy paralizator i szybko zabawa nabiera rumieńców. W potyczkach bardzo przydatny staje się winowajca całego szaleństwa czyli Nekro. Dzięki narkotykowi bohaterowie mogą wpaść w chwilowy szał, dzięki czemu jednym uderzeniem można powalić tłum nadciągających prostytutek i motocyklistów.

W drodze do zrealizowania celu, Borys (mój szalony ulubieniec), Iwan, Natasza i Sergiej przemierzają osiem lokacji. Osiem mocno różniących się od siebie i ciekawie zaprojektowanych lokacji. W wielu grach często można zauważyć, że plansze zaczynają się niemal identycznie tak, jak się kończą. W jest z goła inaczej. Przykładowo zaczynamy w laboratorium, by zaraz znaleźć się w kanałach i na końcu w więzieniu, z którego i tak uciekamy. To wszystko w obrębie jednej planszy. Różnorodności dodaje również sposób, w jaki walczy się z bossami. Nie jest to typowa walka, o nie. Trzeba znaleźć odpowiednią taktykę na każdego cwaniaka. Tak oto na jednym poziomie należy ogłuszyć wroga granatem hukowym i poczekać aż przejedzie go pociąg, a na innym wepchnąć grubasa pod czyhający na krawędzi kombajn. Niby nic specjalnego, a pozwala zapomnieć na chwilę o kilku minutach spędzonych na poruszaniu się w prawo.

Le Cartel postanowiło okryć swoją produkcję oprawą retro, czyli znanym miłośnikom gier niezależnych pixel artem. Wiem, że wielu na to narzeka i dziwi się, jak to mocarne PS4 jest w stanie uciągnąć taką grafikę, ale ja należę do tych graczy, którzy z wiekiem stają się bardziej sentymentalni, w związku z czym nie przeszkadza mi taki zabieg. W przypadku nie wyobrażam sobie innego stylu graficznego. Po prostu pasuje on do tej produkcji. Co prawda całość nie wygląda przynajmniej tak dobrze jak wydane w 1991 roku Street of Rage czy moje ulubione Cadillacs and Dinosaurs, ale mimo wszystko podoba mi się ogólny wygląd gry. W połączeniu z dbałością o szczegóły w każdej lokalizacji, ogólny wygląd tytułu jest niesamowicie ciekawy i warty uwagi.

Parę linijek wyżej nie bez powodu wymieniłem imiona czterech bohaterów. Otóż całą przygodę można przeżyć z trzema kolegami siedzącymi tuż obok. Innymi słowy jest tutaj kooperacja dla czterech osób. Podczas rozgrywki na samotnego wilka mniej więcej w połowie gry zaczęło mi się nudzić. Dzięki Share Play zaprosiłem do gry znajomego i razem dokończyliśmy przygodę, świetnie się bawiąc i rozwalając wspólnie kilka łbów. Szkoda, że twórcy nie dodali możliwości wspólnej gry online - w końcu nie każdy ma możliwość umówienia się z trzema innymi osobami w jednym miejscu, a dodatkowe litry juchy lejące się z ekranu idealnie urozmaiciłyby rozgrywkę.

Na zakończenie warto dodać, że nie zapomniano o polskich graczach i wydawca postanowił zaimplementować kinową polską wersję językową. Niestety jej jakość pozostawia wiele do życzenia. Mianowicie nie ma polskich znaków (jest różnica, czy robimy komuś łaskę czy laskę), ale doceniam gest, a dla sporej części graczy jest to czynnik decydujący o tym, czy w ogóle sięgną po dany tytuł. Pozostaje jeszcze kwestia ceny - 52 złote za nieco ponad 2 godziny sieczki. W takim czasie ukończyłem fabułę i niestety jest to trochę słaby wynik, biorąc pod uwagę momentami wygórowany poziom trudności. Na szczęście jest tryb areny, w którym razem ze znajomymi możemy wypruwać flaki, dopóki sami nie wyzioniemy ducha.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mother Russia Bleeds

Atuty

  • Ogromna dawka przemocy
  • Cztery osoby na jednej konsoli
  • Różnorodność poziomów
  • Dobrze wykonana technika pixel art
  • Polskie napisy

Wady

  • Długość rozgrywki
  • Mały wachlarz ciosów
  • Brak gry sieciowej
  • W pojedynkę szybko nudzi

Dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa. Dobrze się sprawdzi przy spotkaniach ze znajomymi jako przedsmak zakrapianej imprezy.

Łukasz Ciesielski Strona autora
cropper