Recenzja: The Playroom VR (PS4)

Recenzja: The Playroom VR (PS4)

Jaszczomb | 25.10.2016, 14:48

W natłoku startowych gier na PlayStation VR zawieruszyło się darmowe , które powinno wprowadzić nabywców sprzętu w arkana wirtualnej rzeczywistości. Niby grać może wiele osób – ale czy w ogóle warto to ściągać?

Każdy egzemplarz PlayStation VR zawiera płytę z ośmioma demami, więc mogliście ominąć darmowe , dostępne od premiery sprzętu w PS Store. Jest to jedyna pozycja (może prócz ) wspierająca granie w kilka osób przy jednej konsoli, ale nie oszukujmy się – wirtualna rzeczywistość to raczej doświadczenie dla pojedynczego gracza. Nie można się więc pastwić nad , bo spełniać ma tak naprawdę tylko jedno zadanie, a jest nim wprowadzenie do sprzętu PS VR. Jak wyszło? Bardzo średnio.

Dalsza część tekstu pod wideo

Twórcy przygotowali pięć prostych minigierek angażujących zarówno gracza z goglami na głowie, jak i resztę osób, które akcję oglądają na telewizorze. Cały myk polega na tym, że widzą one coś innego niż gracz z PS VR i na tym oparto tu wszystkie atrakcje. Nie potrzeba też kontrolerów PS Move, a wystarczy przynajmniej jeden DualShock 4 (chyba że macie więcej chętnych do gry). No i zostawcie słuchawki, bo nie chcecie wyciszać otoczenia, w końcu gracie wspólnie.

W „Nawiedzonym domu” wpadamy do różnych pomieszczeń tytułowej lokacji i świecimy po nim latarką, a to ukazuje duchy. Te widać jednak wyłącznie na ekranie telewizora, dlatego musimy polegać na wskazówkach znajomych. „Poszukiwany!” również wymaga podpowiedzi reszty graczy, a chodzi tym razem o wygląd bota, którego mamy ustrzelić w saloonie. Podejrzanych jest zwykle kilku i różnią się drobnymi szczegółami, więc trzeba dawać dokładne opisy. Obie gry mają kilka poziomów trudności, ale są banalne i tylko zabawne nieporozumienia z resztą grających mogą tu dać jakąkolwiek frajdę.

Następnie mamy gry polegające na wychylaniu głowy, podczas gdy reszta osób korzysta z padów. „Kot i mysz” to walka o rozrzucone kawałki sera, a kiedy gracz z goglami wychyli się zza kotary i myszy nie zastygną w miejscu, wygranym zostaje miauczący strażnik. „Potwór na wolności” jest z kolei walką z wielkim monstrum, podzieloną na dwa etapy. Najpierw dualshockowcy uciekają, a potwór głową rozwala budynki (nie siedźcie zbyt blisko znajomych, bo raz się wczułem i wyrżnąłem komuś w czoło), a później maluchy rzucają przedmiotami, których bestia musi unikać. Teoretycznie działa to dobrze, ale nie ma po co rozgrywać więcej niż jakichś dwóch-trzech rundek.

Na koniec zostaje „Na ratunek robotom”, które jest zwyczajnym platformerem i grać można samemu, chociaż dodatkowi gracze w latających maszynach sporo pomagają. Lecimy przed siebie, ratujemy robociki i walczymy z niemilcami, a przy okazji gra ciekawie wykorzystuje pada jako gadżet do wystrzeliwania liny. Gdyby to rozbudować, mielibyśmy naprawdę solidną pozycję, ale za frajer mamy tylko jedną planszę i tyle. A po zaliczeniu wszystkich minigier, będziecie mieli sporo monet do wydania w automacie, gdzie losujemy figurki ozdabiające nasz VR-owy pokoik.

niezbyt pokazuje możliwości wirtualnej rzeczywistości, będąc raczej zapchajdziurą w dziale z grami dla wielu osób. Pamiątkowe zdjęcia po każdej minigrze czy zniekształcanie głosu gracza z goglami nic nie zmieniają. Można odpalić raz z ciekawości, ale więcej niż godziny tu nie spędzicie, bo i nie ma co robić. No, chyba że polujecie na platynowe trofeum, które nie wygląda na zbytnio wymagające. Ostatecznie ciężko narzekać na coś, co dostajemy za darmo, ale wychylenia głową i dwa osobne ekrany to wszystko, co wykorzystuje ta produkcja, i absolutnie nie czułem, że po to właśnie kupiłem PlayStation VR.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Playroom VR

Atuty

  • Platformówka „Na ratunek robotom”
  • Przez chwilę bawi i angażuje wielu graczy…

Wady

  • … ale to krótka, jednorazowa przygoda
  • Nie pokazuje możliwości PS VR

Ciężko narzekać na darmowy zbiór minigierek, ale to tylko średnia zabawa na godzinę. Lepiej zagrać w inne produkcje na zmianę niż zachęcać znajomych do tak przeciętnie wykonanego lokalnego multi. Gdyby tylko „Na ratunek robotom” było dłuższe.

Jaszczomb Strona autora
cropper