Recenzja: Viking Squad (PS4)

Recenzja: Viking Squad (PS4)

Adam Grochocki | 14.10.2016, 19:15

Wesołe było życie wikinga. Tego sklepał, tego skroił, wioskę złupił, a im większy chaos i zniszczenie zasiał, tym większym stawał się bohaterem wśród pobratymców. Wierna tej zasadzie ekipa Slick Entertainment stworzyła swoją dwuwymiarową nawalankę . Jak wyszło?

Wcielamy się w jednego z czterech dostępnych wikingów, którzy podczas podbijania nowych ziem zostali zmuszeni zawiesić swą działalność i skupić się na problemach we własnym ogródku. Podstępny (jak zawsze) Loki zablokował Bramę Heimdalla, przez co tęczowy Bifrost nie prowadzi nikogo do Asgardu, a polegli w Midgardzie wojownicy nie mogą się dostać do Valhalli. Wyruszamy na podbój światów w celu pokonania bossów dzierżących cztery klucze do Bramy Heimdalla i rozprawienia się z Lokim. Nie napalajcie się jednak na podróż po nordyckiej mitologii, ponieważ cała fabuła zamknięta jest w kilku rysunkowych tablicach na początku i końcu gry.

Dalsza część tekstu pod wideo

to dwuwymiarowy beat ‘em up, który możemy przechodzić samodzielnie i z innymi graczami – we trójkę na jednej kanapie bądź online. Oczywiście najbardziej bawi lokalna zabawa, a ze względu na przystępność, gra jest fajną propozycją na imprezy, na których zabrakło dziewczyn i alkoholu (nie mogłem się powstrzymać). Konstrukcja etapów kojarzy się z platformówkami, które starsi gracze wspominają z westchnieniem, a których młodsi nie znają w ogóle. Odwiedzamy cztery światy (kontynenty), a w nich zaliczamy kilka etapów, by spotkać się z dzierżącym jeden z kluczy bossem. Zdobycie wszystkich otworzy Bramę Heimdalla i pozwoli stoczyć finałowy pojedynek z… wiadomo kim.

Sterowanie jest banalne. Dwuwymiarowe plansze sprawiają, że śmigamy tylko w prawo. Zależnie od wybranego wikinga, mamy do dyspozycji atak orężem, atak obezwładniający, obronę i atak specjalny, który wymaga zebrania czterech smocz… świecących kul wyrzucanych przez przeciwników. Poruszamy się po planszach, które co parę kroków zamieniają się w kill roomy i wrzucają na nas kilku wrogów. Dobranie odpowiedniej taktyki do każdego rodzaju wrażej jednostki (a rodzajów jest niestety mało) to kwestia kilku chwil i nikt nie ma szans w walce jeden na jeden. Ciekawiej robi się, gdy plansza zalewana jest przez większą liczbę posługujących się różnymi atakami przeciwników. Poziom trudności wzrasta wyraźnie, a ekran końca gry widzimy bardzo często.

Po śmierci trafiamy do obozu wikingów, by przygotować się na kolejny wypad. Na koncie pojawiają się zdobyte monety i łupy obrazowane przez złote kielichy. To właśnie łupy są walutą w grze, za którą kupimy mocniejszy oręż, lepsze nakrycie głowy (zbroi brak) i, co najważniejsze, awansujemy na kolejne poziomy. Dopakowanie jednej z trzech statystyk (punkty życia, zwiększenia ataku zwykłego oraz ataku specjalnego) skutkuje osiągnięciem kolejnego poziomu. Niestety, trafiając do obozu, musimy wykorzystać wszystkie zdobyte łupy, w przeciwnym wypadku przepadają. Rozwiązanie jest o tyle niefortunne, że jeśli wypad na misję zakończymy z solidnym wynikiem siedmiu zdobytych skarbów, a kolejny poziom kosztuje osiem, to całą zdobycz trzeba przepuścić na głupoty i liczyć, że następnym razem będzie ich więcej. Niektóre skarby rozmieszczono na planszach, inne wypadają losowo z przeciwników.

Parę słów o bossach. Zarówno główna czwórka, boss finałowy, jak i kończący etapy i bonusowe lokacje twardziele wypadają nieźle, aczkolwiek nie stanowią dużego wyzwania. Na każdego z nich jest prosty sposób, ponieważ wyuczenie sygnalizowanych sekwencji ataków trwa parę chwil. Przy grze solo trzeba uważać, ale w kooperacji przeciwnicy padają bardzo szybko, nawet przy zwykłym „naparzaniu ile wlezie”, bez zawracania sobie głowy unikami.

Kluczem do wymasterowania gry są właśnie uniki, chociaż lepszym określeniem byłoby „zmiana pasa ruchu”. Postacie poruszają się po planszach 2D po niewidocznych, ale mocno oddzielonych ścieżkach. Czasem jest ich pięć, czasem trzy, a zdarza się też tylko jednotorowy most. Szybko odkryjecie, że zamiast blokować czy uderzać w dwie strony, wystarczy wychylić grzybek i przeskoczyć w inną linię. Jest to sposób, dzięki któremu pokonamy dosłownie wszystkich, bo raptem trzech bossów posiada atak obszarowy. Trochę za łatwo.

przyprawia mnie o ból głowy. Wygląda kapitalnie, bo wykorzystanie rysunkowej, kolorowej grafiki to strzał w dziesiątkę. W grze ze znajomymi na kanapie albo w sieciowej kooperacji pozwala spędzić kilka bardzo przyjemnych chwil. Niestety nie sprawdza się jako gra dla jednego gracza, ponieważ rozgrywka szybko staje się schematyczna i bardzo łatwa, a żmudne powtarzanie poziomów jest wymuszone słabym systemem łupów. Jeśli więc jesteście samotnikami, to odpuśćcie. Jeśli natomiast macie komu podrzucić pada – brać śmiało.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Viking Squad

Atuty

  • Ładna grafika
  • Beat ‘em up to beat ‘em up, trudno go nie lubić

Wady

  • Zbyt łatwa
  • Problematyczny system łupów

Przyjemna i nieskomplikowana zabawa dla trzech osób.

Adam Grochocki Strona autora
cropper