Recenzja: The Tomorrow Children (PS4)

Recenzja: The Tomorrow Children (PS4)

Andrzej Ostrowski | 13.09.2016, 13:23

Komunizm się nie udał, a dzisiejsze jego odmiany w formie skansenów pokroju Korei Północnej powodują, że Marks przewraca się w grobie z taką prędkością turbiny w elektrowni. No, ale skoro możemy jechać na wycieczkę i pstrykać zdjęcia posągom Kimów, to dlaczego mielibyśmy nie przeżyć tego w grze wideo?

to wirtualny symulator gułagu. Założenia fabularne są następujące: w Związku Sowieckim przeprowadzono eksperyment stworzenia wspólnej świadomości ludzkiej, w efekcie czego świat się skończył. Co pozostało? Tajemnicza biała pustka, w której naszym zadaniem jest odbudowa cywilizacji ludzkiej. Chcąc wykonać to żmudne – i to jak! – zadanie, wcielimy się w „stworzonego z myśli klona”, konkretnie dziewczynkę. Nasz cel jest prosty – mamy zakładać w tej pustce osiedla, a następnie doprowadzać je do stanu, w którym będą mogły zostać zasiedlone.

Dalsza część tekstu pod wideo

Aby tego dokonać, należy robić trzy rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze – wydobywać surowce. Zaczynamy grę w jednym z miast osadzonych w białej przestrzeni, a znajdziemy w nim kilka budynków oraz przystanek autobusowy, który będzie nas rozwoził po znajdujących się w danej instancji wyspach (każde miasto i tereny okoliczne to osobna instancja z kilkudziesięcioma graczami). Natura pustki powoduje, że wyspy pojawiają się dosłownie z powietrza i tak samo znikają. Po dostaniu się na miejsce, jeśli wyspę można przekopać, bierzemy się do roboty. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, to nie jest Minecraft! Kopanie ogranicza się do wybrania kierunku oraz naciśnięcia guzika – postać grzebie w ziemi sama. Co w tym ciekawego? No właśnie nic, co jest jednym z moich największych zarzutów wobec tego tytułu. Kopiąc, wciskamy co kilka sekund guzik, mając nadzieję, że trafi nam się jakiś surowiec lub matrioszka, której zabranie do miasta wygeneruje w mieście nowego BN-a.

Zadanie numer dwa to obrona miasta oraz zabijanie potworów, bo pustka nie jest wcale opuszczona i zamieszkują ją groźne monstra, z czego największe są skopiowaną żywcem Godzillą. Bronić się przed szkaradami będziemy za pośrednictwem wyrzutni rakiet oraz rozstawionych wokół miasta dział. I tu niestety wychodzi kolejna słabość produkcji. Stwory nie stanowią dla gracza specjalnego zagrożenia, nawet Godzilla skupia się przede wszystkim na niszczeniu miasta. Drugą sprawą jest to, że walka z powolnymi bestiami jest straszliwie nużąca (zanim dojdą może minąć nawet dziesięć minut!). Są one zresztą gąbką na pociski. Wyobraźcie to sobie jako monotonne strzelanie do tarczy.

Trzecim i ostatnim z zadań jest sama odbudowa. Znów – nie oczekujcie Minecrafta. Budynki są prefabrykowane, co oznacza, że jeśli miasto ma odpowiednią ilość surowców (o tym za chwilę), to po irytującej minigierce, która towarzyszy każdorazowemu stworzeniu przedmiotu, otrzymamy schemat umożliwiający budowę. Ostatecznie budynków nie ma wielu, a samo ich budowanie – znów – nie jest specjalnie zajmującym zadaniem. Budują się same, a my tylko wybieramy miejsce.

Przyznam szczerze, że trochę tu oszukuję, tworząc wizję gry rodem z projektu na zaliczenie, skoro gubię jej główną ideę. Mianowicie jest nim poczucie wspólnoty z innymi graczami. Wszystkie wymienione czynności wykonuje się wraz z innymi towarzyszami niedoli, z którymi choć możemy porozumieć się tylko za pośrednictwem gestów jak w Soulsach, to mimo wszystko pracujemy razem. Wyobraźcie to sobie jako pracę nad jakimś wspólnym planem z nieznanymi sobie ludźmi. Cały nasz wysiłek jest łączony, surowce wszyscy odkładamy do tej samej miejskiej kasetki, a potwory atakują nasze miasto. I tak, gdy jakieś monstrum się zbliża, gracze rzucają się do dział, żeby nie dopuścić do zniszczenia wysiłku kilku ostatnich godzin społeczności. Również wysp jest na tyle mało, że wszyscy będziemy kopać tę samą rudę, jadąc do pracy tym samym autobusie, aby potem wybudować konstrukcje, z których wszyscy będziemy korzystać. Muszę przyznać, że to akurat gra wykonała rewelacyjnie, gracze rzeczywiście współpracują, a jeśli znajdą się śmieszki, chcące wszystko zniszczyć, to gra szybko ich wyeliminuje, zamykając w celi lub usuwając z danej instancji.

Cała komunistyczna otoczka jest wykonana naprawdę interesująco z takimi detalami, jak plakaty propagandowe, łapówki, czarny rynek czy stanie w kolejkach. I to służy przede wszystkim za motyw przewodni, mający spiąć w całość zamierzenie autorów, jakim było stworzenie gry zachęcającej nieznanych sobie graczy do wspólnego dążenia do celu. Coś takiego wymagało oczywiście wytłumaczenia fabularnego, więc rozumiem, dlaczego sięgnięto właśnie po komunizm. Zrobili to również na tyle dobrze, że czujemy mroczną atmosferę tego ustroju. Gra oczywiście żadnych drastycznych rozdziałów nie zawiera, ale mam wrażenie, że postać lokalnego Wielkiego Brata, który wprowadza nas do gry, jest na tyle nieprzyjemna, iż nikt nie odniesie wrażenia, że gra miałaby cokolwiek gloryfikować. Zdecydowanie tak nie jest.

W szczególności że atmosfera tworzona przez grafikę i muzykę na każdym etapie jest straszliwie przygnębiająca. Białe tło pustki, na którym ujrzymy barwy wyblakłych pasteli, naprawdę mogą doprowadzić do depresji, tym bardziej że w głośnikach słyszymy idealnie wpasowujący się w nastrój ambient. Świat się skończył, a jedyne, co nam pozostało, to komunizm. To się nazywa apokaliptyczna wizja!

Mimo wszystko to trochę za mało, aby mówić o udanej grze wideo. O ile zamierzenia autorów udało się odzwierciedlić perfekcyjnie, a gra jest rzeczywiście tym, czym miała być od początku, to ilość zawartości po zaledwie kilku godzinach doprowadzi do znużenia nawet najtwardszych grających. Bo jasne – poczucie wspólnoty istnieje, to się udało. Mroczny nastrój całości jest odczuwalny na każdym kroku. Tylko co z tego, skoro zabawa w grze sprowadza się do nieustannego powtarzania tych samych – dosłownie kilku – czynności? Tu nie ma żadnej kreatywności, odtwarzanie miast zaś jest tylko i wyłącznie kwestią czasu. Ujrzenie zielonych łąk daje pewną dozę satysfakcji, ale czy na tyle dużą, że przez wiele godzin będziemy strzelać do tych samych potworów i kopać tę samą rudę? Mam wrażenie, że nie.

Owszem, jest jeszcze uproszczony system rozwoju postaci i możliwość kupowania przedmiotów za kartki, które pozyskujemy poprzez kopanie czy walkę z potworami. Jest też tablica „przodowników pracy”, dzięki czemu możemy być jakoś docenieni. Ba, może ktoś nas wybierze nawet na burmistrza! Tyle że tego wszystkiego jest po prostu zbyt mało, a całość i tak ostatecznie sprowadza się do wyżej wymienionych kilku czynności, które w żaden sposób nie są ani ciekawe, ani absorbujące. Nie bez powodu zrobiłem odniesienie do wirtualnego gułagu, bo tak właśnie się czułem z tą pełną mozołu rozgrywką. Tylko co w niej dla gracza? Tu pojawia się kolejny duży problem tej gry – wykonywane czynności nie dają jakiejkolwiek satysfakcji czy nagrody. Jakby się uprzeć, można powiedzieć, że w sumie komunizm też nie, i biorąc pod uwagę świat gry, należałoby to było nawet uznać za plus… tylko że to nadal tylko gra. A gra z definicji musi bawić w ten czy inny sposób. Nawet w horrory gramy, bo chcemy się bać. w dłuższej perspektywie zaś nie bawi wcale, po pierwszym lub drugim odnowionym mieście widzieliśmy już wszystko, a kontynuowanie gry nie ma żadnego sensu.

Nie wiem, co autorzy zamierzają z tym zrobić. Na chwilę obecną planowane jest udostępnienie gry w modelu „free-to-play”. Boję się, że bez urozmaicenia zawartości, w żaden sposób jej to nie pomoże, gdyż nawet teraz mam wrażenie, że gra pustoszeje z ogromną szybkością, sugerując się liczbą instancji. Pewne elementy są wykonane naprawdę dobrze i jeśli chcielibyście choć odrobinę poczuć, jakby to było znaleźć się w wirtualnej formie gułagu, to The zapewni takie doznania. Niestety nuda i inne negatywne odczucia są częścią tego zestawu. Zamiast kupować grę w ciemno, proponuję poczekać aż przejdzie na „free-to-play”. Obecnie wydawanie pieniędzy na ten tytuł mija się trochę z celem. Chociaż unikalna, jest to niezbyt grywalna produkcja.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Tomorrow Children

Atuty

  • Atmosfera
  • Uczucie wspólnoty
  • Grafika
  • Muzyka
  • Unikalność

Wady

  • Niewiele zawartości
  • Szybko wkradająca się nuda
  • Irytujące minigierki
  • Ogromna powtarzalność
  • Brak satysfakcji z gry

The Tomorrow Children to gra na swój sposób unikalna i deweloperom udało się stworzyć poczucie wspólnoty pomiędzy graczami. Tylko co z tego, skoro rozgrywka jest nużąca i do bólu powtarzalna? Po zaledwie kilku godzinach widzieliśmy już wszystko.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper