Recenzja: Verdun (PS4)

Recenzja: Verdun (PS4)

Adam Grochocki | 07.09.2016, 18:11

W ostatnich dniach zapewne ogrywaliście betę , a część z Was rozważa zakup tej dobrze zapowiadającej się produkcji DICE. Jedni dlatego, że to po prostu nowy Battlefield, a drudzy – bo stęsknili się za wojnami ubiegłego wieku. To właśnie oni powinni zerknąć na osadzone w czasach I wojny światowej.

pojawiło się w Early Access prawie półtora roku temu, a w tym roku zaliczyło oficjalny debiut na PC. Po kilku miesiącach produkcję Blackmill Games możemy kupić i zainstalować na swoich konsolach PS4, wyposażonych oczywiście w abonament PlayStation Plus. Dlaczego z PS Plus? Ano dlatego, że w pobawimy się jedynie online. Brak kampanii dla jednego gracza specjalnie nie przeszkadza, aczkolwiek fajnie byłoby wziąć udział w jakiejś przygodzie z tamtego okresu.

Dalsza część tekstu pod wideo

oferuje cztery tryby rozgrywki. Squad Defence jest kooperacyjnym odpieraniem fal przeciwników. Niezbyt emocjonująca zabawa, którą większość odpuści po pierwszym podejściu. Riffle Deathmatch oraz Attrition to dwa oparte na rywalizacji tryby, które z uporem maniaka omijane są przez graczy, a świeżakom mogą posłużyć jedynie jako poligon do testowania klas żołnierzy i broni. Jeśli chcemy pograć, to jedynym słusznym wyborem jest Frontlines.

Tryb Frontlines najłatwiej przyrównać do Szturmu (Rush) z serii Battlefield. 32 graczy podzielonych zostaje na dwie drużyny, a każda z nich na cztery czteroosobowe oddziały. Zadaniem każdej z drużyn jest przejąć chroniony przez przeciwników punkt i tym samym przesunąć linię frontu. Żeby nie było zbyt łatwo, atak prowadzimy pod presją czasu, a po jego upłynięciu przeciwnik otrzymuje szansę na kontratak i odbicie straconego celu bądź wyrwania dla siebie skrawka naszego terenu. Bitwy mogą trwać trzydzieści minut, więc pamiętajcie, że nie jest to gra na szybką partyjkę przed wyjściem z domu. Aktualnie na europejskich serwerach bawi się średnio 300 graczy. Nie jest to liczba, którą uznaje się za sukces, ale wzorem PC można spokojnie założyć, że jest to grupa regularnie powracających graczy i przez długi czas nie powinno zabraknąć chętnych do zabawy.

Wydanie gry osadzonej podczas I wojny światowej tuż przed premierą wydaje się marketingowym strzałem w kolano, a nawet w oba, jednak już po paru chwilach spędzonych w okopie zdałem sobie sprawę, że nie jest to kolejna rozwałka od EA ani chaotyczna bieganina wydawana rokrocznie przez Activision. stara się pokazać, jak wyglądały bitwy sprzed wieku, bez silenia się na kompromisy, by zadowolić masy. Wyskoczenie z okopu i bezmyślna szarża kończy się niemalże natychmiastowym zgonem. Do zabicia przeciwnika w większości przypadków wystarczy jeden celny strzał (niekoniecznie w głowę), więc zapomnijcie od podskakiwaniu i szaleńczym machaniu gałką, by wystrzelona kula przeszła obok. Jak w to zatem grać? Przede wszystkim cierpliwie. Zdobywanie terenu to mozolne poruszanie się po okopach, szukanie naturalnych osłon na odkrytym terenie i ciągłe unikanie przeszkód. Użycie głowy przed wduszeniem przycisku na padzie jest wymagane jak nigdzie indziej. Tutaj nawet zaplątanie nóg w zasieki może skończyć się respawnem…

Zasada one shot, one kill wprowadza coś, czego próżno szukać w konsolowych FPS-ach. Karabiny powtarzalne z tamtego okresu wymagały przeładowania po każdym strzale, więc chybiona próba sprawia, że stajemy się praktycznie bezbronni i pozostaje czekać na kulkę od przeciwnika… no, chyba że i on nie trafi. Broń maszynowa z kolei ma tak wielki odrzut, że trafienie w cokolwiek ze średniego dystansu graniczy z cudem. Szybko zweryfikowałem swoje umiejętności i nauczony pokory, zacząłem szanować amunicję, szukać elementu zaskoczenia i pracować ze swoim składem.

Składy, czyli czteroosobowe oddziały wewnątrz drużyny, pełnią podobną rolę jak w serii Battlefield. Członkowie zespołu różnią się uzbrojeniem i wyposażeniem, a jeden z graczy zostaje dowódcą (NCO), mogącym wydawać rozkazy z dość wygodnego koła komend. W przeciwieństwie do wymienianych wcześniej wysokobudżetowych produkcji, możemy przebierać w różnych oddziałach stron konfliktu. Zadbano o szczegółowe odwzorowanie oddziałów wojsk Ententy oraz Państw Centralnych, a co najważniejsze nie zapomniano o charakterystycznym dla nich uzbrojeniu. W zależności od wyboru strony i klasy, różna jest zarówno broń długa, jak i broń krótka, a żołnierze cechują się innymi umiejętnościami. Jedni biegają szybciej, inni mają pewniejszą rękę, a dowódcy posiadają unikalne bronie (np. gaz musztardowy). Co ciekawe, oprócz awansów żołnierza na kolejne poziomy, awansują też składy. Grając ze znajomymi łatwo wskoczyć na wyższy poziom i odblokować dodatki, ale współpracując z „randomami” również da się coś ugrać.

Największe zarzuty mam do aspektów technicznych . Gra wygląda po prostu słabo. Ubogie w szczegóły mapy (będące odwzorowaniem prawdziwych miejsc bitew) są skąpane w bardzo surowych barwach. Wiadomo, że okopy to kurz, brud i smród, ale brak jakiegokolwiek kontrastu po prostu kłuje w oczy. Już pal licho problemy z orientacją przez bliźniaczo wyglądające miejscówki, dużo gorzej, że mundury żołnierzy bardzo często zlewają się z tłem. Kilkukrotnie zdarzyło mi się, że zobaczyłem innego gracza dopiero, gdy już na niego wszedłem. Przydałaby się solidna poprawka w tym aspekcie. Z dźwiękiem jest tak sobie – odgłosy wystrzałów i wybuchów są soczyste, mocno dudniąc w słuchawkach, natomiast brakuje muzyki, która podkreślałaby ważne momenty podczas starć.

Czy warto kupić ? Ten bezkompromisowy, surowy, mocno stawiający na współpracę sieciowy shooter przekona do siebie graczy, którzy przedkładają taktyczne rozpoznawanie terenu i przeciwnika nad wodotryski graficzne czy dynamiczną wymianę ołowiu. Boli, że mamy tylko jeden warty uwagi tryb rozgrywki i techniczne niedoskonałości. Za tę cenę warto jednak spróbować.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Verdun

Atuty

  • Wierne odwzorowanie broni i jednostek
  • Uczy pokory
  • Premiuje współpracę

Wady

  • Wygląda i działa słabo
  • Brakuje interesujących trybów rozgrywki
  • Zdarzają się lagi nawet na dobrym łączu

Realistyczny rzut okiem na areny bitew podczas I Wojny Światowej

Adam Grochocki Strona autora
cropper