Recenzja: Don't Starve: Console Edition (PS4) - Shipwrecked DLC

Recenzja: Don't Starve: Console Edition (PS4) - Shipwrecked DLC

Jaszczomb | 14.08.2016, 12:26

Zamiast jednego ogromnego kontynentu, masa wysp na otwartym morzu. DLC „Shipwrecked” znacznie zmienia rozgrywkę znaną z podstawki i właśnie tego gra potrzebowała… no, może prócz tych przeklętych małp!

Prawie trzy lata minęły od premiery Don’t Starve na PlayStation 4 i tak jak sobie obiecywałem, że kiedyś do gry wrócę, krótko po oddaniu recenzji zakończyłem swoją przygodę z tym bezlitosnym survivalem. Wielki otwarty świat swego czasu mnie oczarował – głównie wysokim poziomem trudności i wymogiem poznania panujących tam zasad metodą prób i błędów, bo poza tytułowym „Nie Zdechnij z Głodu”, gra nie uraczyła ani jedną radą. Żadnego samouczka i ogromny sandbox, gdzie wszystko chciało mnie zabić. Przez pierwsze godziny to bawiło.

Dalsza część tekstu pod wideo

Permadeath zrobił jednak swoje i im lepiej mi szło, tym bardziej bolała utrata wszystkiego po śmierci. Wybór postaci nie oferował aż takiej różnorodności, by kilkanaście godzin przerodziło się w kilkadziesiąt, zaś radosne poznawanie przepisów craftingowych zamieniło się w ustalony schemat, według którego zaczynałem pierwsze godziny każdego podejścia. Wydany pół roku po premierze dodatek „Reign of Giants” z nowymi potworami, przedmiotami i porami roku nie brzmiał jak coś, co mogłoby naprawić ten stan. I dałem sobie spokój. Na „Shipwrecked” zaś musieliśmy czekać kolejne dwa lata, ale było na co, bo to DLC okazało się prawdziwym (i bardzo tanim!) powiewem świeżości.

Budzimy się na wyspie. Zwykle niedużej, losowo wygenerowanej wyspie. Podstawowe zasoby pozwalają na stworzenie prostych narzędzi, zebranie jedzenia i zbudowania pierwszej tratwy. Pływanie między wysepkami i szukanie składników craftingu początkowo jest ciekawsze niż błądzenie po jednym dużym kontynencie. Co więcej, przed każdą wyprawą w nieznane trzeba przygotować zapasy i kontrolować, ile czasu zostało nam do zmroku. Dochodzi też ciekawa opcja walki z poziomu morza – jeśli wrogów przy brzegu jest zbyt wielu, można przerzedzić towarzystwo wymierzoną kulą armatnią.

Nowych biomów jest zaledwie kilka, ale dłuższa gra urozmaicana jest zmiennymi okresami pogodowymi. Podczas huraganów na przykład ciężej jest płynąć pod wiatr, a okres monsunowy może spowodować przypływ, przez który zamokną nasze zapasy. Powraca system moknięcia z „Reign of Giants”, który zmniejsza przydatność zalanych przedmiotów i wyziębia bohatera. Ma to szczególne znaczenie na otwartym morzu, gdy uderzy w nas fala. Jeśli jednak dobrze na nią wpłyniecie, zapewni chwilowe przyspieszenie, co zamienia pływanie w swego rodzaju minigierkę.

Do obszernej listy rzeczy do wytworzenia doszły nowe zakładki z łodziami i obsydianowymi przedmiotami wulkanicznymi. Te pierwsze oddają nam małe tratwy i łódki, żagle, sieci oraz lunety, co przy nowej metodzie eksploracji jest niezbędne. Co do obsydianowych przedmiotów, są całkiem potężne, świecą w ciemności i mogą podpalić przeciwników czy nawet skierować wiatry w stronę, w którą płyniemy, lecz cały proces ich wytwarzania jest dość złożony.

Twórcy dorzucili trochę potworków, wśród których są zarówno trujące węże czy ryby, jak i ogromne Quackeny, z tym że najczęściej znajdujemy się na lądzie w otoczeniu małp, a te... no, nie są zbyt przyjemne. Nie dość, że latają za bohaterem i nie chcą odpuścić, to kradną przedmioty z ziemi, a po zaatakowaniu jednej z nich, całe stado zaczyna rzucać w nas odchodami. Co ciekawe, wśród czwórki nowych bohaterów znalazła się małpa Wilbur, która wzorem Webbera żyje w dobrych stosunkach ze swoimi ziomkami. Ale grając kimkolwiek innym wystrzegajcie się tych gnojków.

Do tego wszystkiego dochodzi masa mniejszych nowości, jak mapy skarbów w butelkach, skupujący kosztowności Yaarctopus czy wybuchowe kokosy i harpuny. Nie ma jednak sensu zagłębiania się w to wszystko, bo cała magia rozgrywki tkwi w odkrywaniu tego samemu. Tym bardziej, że nie ma tu żadnego dodatkowego Adventure Mode’a i tak naprawdę moim jedynym celem było odblokowanie nowych postaci. Nie przygotowano nawet dodatkowych trofeów. Trzeba jednak zaznaczyć, że „Shipwrecked” kosztuje 21 zł i za tę cenę oferuje naprawdę sporo.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Don't Starve

Atuty

  • Wyspy odświeżają zamysł na rozgrywkę
  • Pływanie jako minigierka
  • Sporo nowości w niskiej cenie

Wady

  • Losowość i różnorodność wysp jest dość ograniczona
  • Nieco zbyt namolne małpy

Nie jest to rozszerzenie, które zmienia Don’t Starve w zupełnie inną grę, ale dodaje wystarczająco dużo świeżych pomysłów na kilka-kilkanaście godzin.

Jaszczomb Strona autora
cropper