Recenzja: Furi (PS4)

Recenzja: Furi (PS4)

Jaszczomb | 08.07.2016, 22:25

Uczynienie gry jednym długim boss-runem nie jest nowym pomysłem, ale twórcy przygotowali więcej oryginalnych rozwiązań, by dostarczyć czegoś, czego jeszcze nie widzieliście. Slasher, twin-stick shooter, bullet hell… mają rozmach!

Boss w grze to swego rodzaju danie główne. Przebijamy się przez masę potworków i rozwiązujemy zagadki, by w końcu stanąć twarzą w twarz z wielkim szefem, z którym walka testuje ostatecznie nasze umiejętności… albo wygląda zupełnie inaczej niż dotychczasowa rozgrywka. To moment, kiedy deweloper powinien zabłysnąć, zaprojektować kres naszych zmagań w najlepszy możliwy sposób. Dlatego też gra bez bossa pozostawia czasem niedosyt, a tytuł składający się z samych walk z bossami to pełna emocji, choć krótka przygoda. Czy wpisuje się w tę regułę?

Dalsza część tekstu pod wideo

Nasz futurystyczny samuraj budzi się w ogromnym więzieniu, z którego zamierza uciec, gdyż tak podpowiada mu instynkt… i koleś w dziwacznej masce królika. Jako że innych atrakcji w niewoli nie przewidziano, od razu stajemy do walki ze strażnikiem. A potem z kolejnym. I kolejnym. I tak aż do ostatniego, który wcale ostatnim bossem nie jest, ale niczego więcej nie ujawnię. Szczątkowo podane wskazówki na temat fabuły najlepiej poznać i spróbować rozgryźć samemu. Porównałem swoją interpretację do teorii w Internecie i myślę, że wiem, co twórcy chcieli opowiedzieć, ale cały zabieg z niedopowiedzeniami wydaje się wynikać bardziej z braku pomysłów na scenariusz. Zawsze jest to też jakaś forma zabezpieczenia się przed zarzutami o dziury fabularne.

Jakie by te zamiary twórców nie były, między każdą walką czeka nas dość długa przechadzka między pięknie zaprojektowanymi światami. Pustynie, ścieki, zaśnieżone szczyty gór – a wszystko z tematycznymi bossami na samym końcu. Piękna sprawa. Gra ukrywa zresztą swoim klimatycznym stylem niedociągnięcia graficzne i pomijając futurystyczne klimaty, oprawa przywołała mi na myśl nieco płynniejsze Prince of Persia z 2008 roku – co niekoniecznie jest wadą.

Podziwianie widoczków to jednak sprawa drugorzędna. Przyszliśmy tu na długie, wymagające walki – i dokładnie takie dostajemy. Każdy boss ma kilka faz, zmieniających się wraz z utratą kolejnych pasków życia. Raz wróg rzuci się na nas z mieczem, innym razem zacznie zalewać ekran pociskami, jeszcze innym stanie się niewidzialny i wyśle na nas swoje minionki. My zaś nie zdobywamy żadnych dodatkowych broni czy umiejętności, polegając wyłącznie na jednym ataku wręcz, strzelaniu i uniku, każde z możliwością naładowania mocniejszej wersji. Jest też blok, którego wykorzystanie w odpowiednim momencie daje trochę zdrowia bohaterowi, ale to wszystko.

Wydawać by się mogło, że to dość ubogi zakres ruchów, ale nie combosami ani potężnymi umiejętnościami stoi . Tu liczy się refleks, rozpracowanie schematów przeciwnika i opanowanie tego prostego sterowania do mistrzostwa. Walki są wyjątkowo trudne i nawet na zwykłym normalu można wyjść z siebie, kiedy wpadniemy na zbłąkany pocisk i będzie trzeba zaczynać całą walkę od nowa. Ale każda śmierć jest sprawiedliwa, wynikając z naszego niedbalstwa (oprócz ukrytego bossa końcowego, gnij w odmętach kosmosu, chory po**bie). Ważną rolę gra tu wysoki framerate, choć myślę, że właśnie z tego powodu moja konsola przegrzewała się jak nigdy, czego nie robi przy żadnym z większych tytułów AAA.

Zdarzyć się może (i pewnie się zdarzy), że zatniecie się na tym czy innym bossie, ale po rozpracowaniu wszystkich wrogów, całość można zaliczyć w jakieś 2-3 godziny. Dziesiątka bossów (nie wchodźmy w szczegóły, bo spoilery) ma też w zwyczaju pożyczać od siebie nawzajem pomysły na niektóre fazy swoich starć, ale nie jest to nic uciążliwego. Z innych wad mógłbym wymienić też długie sekwencje między walkami, kiedy ślimaczym tempem bohater potrafi iść do kolejnego przeciwnika nawet parę minut i chociaż deweloper nie pozwolił pominąć tej wędrówki (bo wtedy pan Królik rzuca nam wskazówki fabularne), umożliwił załączenie „autopilota” i nasz samuraj idzie samodzielnie.

Czy kilka godzin świetnego połączenia hardcore’owych gatunków warte jest 104 zł? Powiedziałbym raczej, że połowę tego. Na szczęście grę udostępniono w lipcowej ofercie Plusa i grzechem byłoby nie spróbować tego wymagającego tytułu. A jeśli spróbujecie, ale zagubicie się w fabule – „nie, on z nim nie walczył”. Może to rozjaśni sprawę.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Furi

Atuty

  • Piękne widoczki
  • Design bossów
  • Masa pomysłów na fazy walk, mimo ograniczonego zestawu ruchów bohatera

Wady

  • Fabuła próbuje być głębsza niż jest w rzeczywistości
  • Graficznie poziom poprzedniej generacji

Takie rozpracowywanie kolejnych faz walk z bossami to niemal gra logiczna dla fanów hardcore’owych gatunków zręcznościowych. Świetna seria wyzwań i piękne widoczki, choć czuć niski budżet.

Jaszczomb Strona autora
cropper