Recenzja: Dragon Quest Heroes: The World Tree's Woe and the Blight Below (PS4)

Recenzja: Dragon Quest Heroes: The World Tree's Woe and the Blight Below (PS4)

Paweł Musiolik | 20.10.2015, 19:47

Od momentu pierwszej zapowiedzi, Square Enix musiało zmagać się z ciągłym porównywaniem Dragon Quest Heroes do gier z serii Dynasty Warriors, korzystającej z mechaniki rozgrywki określanej jako musou. Skojarzenia nie powinny nikogo dziwić – ten sam deweloper, typowo warriorsowa rozgrywka i współpraca z Koei Tecmo. Dopiero gdy zagramy, widać wszystkie różnice wrzucone przez Omega Force.

Podstawowym pytaniem, na które warto odpowiedzieć, to to dotyczące znajomości serii Dragon Quest. Nie, nie musicie jej znać, by bawić się dobrze w Dragon Quest Heroes, czego jestem dobitnym przykładem - jakoś tak się złożyło, że nie miałem jeszcze okazji zagrać w jakąkolwiek odsłonę DQ. Tutaj mamy osobną historię, która co prawda angażuje postaci z różnych odsłon, ale też ich tło fabularne nie jest ważne i pełni raczej swego rodzaju smaczek. A historia w grze? Prosta, ale przyjemna. Robiona według znanych schematów. Wybieramy jednego z dwójki bohaterów, stajemy do walki z tajemniczą siłą obracającą przyjazne stwory przeciw ludziom i zbieramy drużynę wiernych kompanów. I tak aż do pokonania głównego złego. Poza scenkami związanymi z głównym wątkiem, jest mnóstwo mniejszych historyjek angażujących pozostałe postaci i praktycznie zawsze związane to jest z dodatkowymi zadaniami do wykonania.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ile w grze jest z Dragon Questa, a ile z Dynasty Warriors? Więcej tej drugiej serii, ale Omega Force postanowiło poeksperymentować z trzonem i zamiast ciągłego biegania przed siebie i walce z płotkami, by w końcu pokonać generała w pięć sekund, wrzucono tutaj naprawdę zróżnicowane zadania. Zwykli przeciwnicy w tej produkcji są trochę trudniejsi do pokonania, a często walczyć musimy z odpowiednikami mini-bossów. Wiecie, więcej zdrowia, kilka poziomów nad nami i do tego różnorakie ataki specjalne, które potrafią napsuć krwi. Na końcu każdego rozdziału (można podzielić je na 3-4 części) walczymy też z prawdziwym bossem, więc niejako mamy tutaj więcej z gatunku RPG, niż z początku mogłoby się wydawać. Sam system walki oferuje również dużo większą głębię niż zwykłe mashowanie dwóch kombinacji na krzyż. Poza zwykłymi atakami (tak, można łączyć je w kombinacje), mamy także ruchy specjalne, wymagające od nas posiadania określonej ilości many. Łączenie wszystkiego w kombinacje pozwala naładować nam pasek specjalnej mocy, nazwanej tutaj tension. Dzięki niej stajemy się niewrażliwi na ciosy, ataków specjalnych używamy bez ograniczeń, a na sam koniec odpalamy finishera o ogromnej sile. Każda postać charakteryzuje się innym rodzajem ataków, co powiązane jest z orężem, z którego korzystają. I z całej plejady bohaterów, tylko dwie są względnie podobne, ale to wiążę się z tym, że to postaci dostępne od początku jako główni bohaterowie.

Naszego protagonistę rozwijać można jak w zwykłych grach RPG. Zdobywamy poziomy, z nimi rosną statystyki bazowe, a my za punkty umiejętności możemy dokupywać ich dodatkowy przyrost wraz z aktywnymi i pasywnymi umiejętnościami. Część oczywiście zablokowana jest do czasu osiągnięcia odpowiedniego poziomu, ale od początku mamy względną dowolność w tym, jak rozwijamy naszą postać. Jedyne, co jest z góry przypisane, to oręż, ale nie powinno to nikogo dziwić.

To, co grę jeszcze odróżnia od zwykłych warriorsów, to system medali z których przyzywamy potwory do pomocy. Tutaj deweloper popisał się kreatywnością. Skoro wcześniej ludzie i potwory żyli razem, dlaczego nie wykorzystać tego w rozgrywce? I po pokonaniu przeciwnika, jest szansa, że wypadnie z niego medal. Mając określoną liczbę slotów, będziemy musieli wybierać którego potwora przyzwiemy do pomocy, a zgodnie z zasadą - im silniejszy, tym więcej miejsca zajmuje - będziemy musieli rotować przyzwaniami. A uwierzcie, dobranie odpowiedniej ekipy nieraz ratuje tyłek. Bo całość dzieli się na dwa rodzaje - potwory jednorazowego użytku o określonym działaniu oraz obrońców, którzy pilnują wybranego miejsca, atakując naszych przeciwników. Tak, tower defense, ale w dosyć zmyślny sposób.

Oczywiście gra nie robi wszystkiego idealnie. Sposób prowadzenia historii wymusza na nas ciągłe oglądanie ekranów ładowania. Misje trwać potrafią maksymalnie 30 minut, a minimalnie – zaledwie kilka. I jeśli jakąś powtarzamy, by grindować materiały potrzebne do stworzenia akcesorium, to oglądanie tych samych ekranów ładowania doprowadzi nas do szewskiej pasji. Rozumiem, że lokacje nie są małe, ale daleko im do gigantycznych. Co gorsza, jak już trafimy na jakąś większą, to wolne poruszanie się bohaterów jest męczące. Zwłaszcza gdy musimy przebiec całą mapę wszerz, bo okazało się, że gdzieś po drodze ominęliśmy jednego przeciwnika. Niby oddana zostaje nam po pewnym czasie możliwość teleportacji po wybranych punktach mapy, ale często do tych musimy wcześniej dobiec. żadnego sprintu, żadnego konia ani osiołka. Nic. Nie do końca przekonują mnie też misje oparte na pomyśle tower defense. Owszem, jest to spore zróżnicowanie w tym, jak gramy, ale mam po prostu uczulenie na wszystko, co wiąże się z tym w grach nie będącymi przedstawicielami tego gatunku. Czasami też SI nie reaguje, gdy oddalimy się od niej za daleko, chcąc oczyścić sobie przejście do celu. I wtedy czeka nas powrót po daną jednostkę.

Z Dragon Questa zaczerpnięto przede wszystkim styl graficzny, który w przypadku tej produkcji wpasowuje się idealnie. Dynasty Warriors wrażenia nie robi z powodu prostych modeli i ogólnie rzecz biorąc – średniej grafiki. Tutaj kreskówkowy design maskuje proste modele postaci i potworów, eksponując ich design. Trochę gorzej wyglądają same plansze, zwłaszcza odleglejsze plany, ale w ferworze walki rzadko kiedy to zauważymy. A jeśli przy niej jesteśmy, to gra trzyma płynność animacji i ani razu się nie zakrztusiła, nawet w trakcie walki z setkami przeciwników. Choć szczerze – Omega Force tak skonstruowało misje, że rzadko kiedy potyczki toczą się z udziałem tak sporej grupy wrogów.

Jeśli więc obawialiście się, że dostaniemy kolejnego klona Dynasty Warriors ze zmienioną skórką, to obawy te możecie odłożyć na bok. Tutaj znajdziecie więcej RPG-a akcji niż zwykłej siekanki. Rozgrywka jest wolniejsza, często wymaga od nas zmiennej strategii i przełączania się między bohaterami. Boli brak trybu współpracy na jednej konsoli lub przez Sieć - w tej kwestii trzeba poczekać na kontynuację. Osoby, które się wahały, śmiało mogą iść do sklepu. Historia zamyka się w 20-30 godzinach rozgrywki, a do tego jest mnóstwo rzeczy do roboty już po jej ukończeniu. Więc kasy nie zmarnujecie.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Dragon Quest Heroes: The World Tree's Woe and the Blight Below

Atuty

  • Zmiany w systemie walki tworzące z gry RPG-a akcji
  • Przystępne nawet dla kogoś, kto nie zna serii Dragon Quest
  • Bogata zawartość
  • Ładna i stylowa grafika
  • Kreacja bohaterów, zwłaszcza Yangusa
  • Wciąga na dziesiątki godzin

Wady

  • Brak trybu kooperacji
  • Częste ekrany wczytywania
  • Lekko archaiczne menusy
  • Niczym nie wyróżniająca się ścieżka dźwiękowa

Obawy o klona serii Dynasty Warriors okazały się bezpodstawne. Gra dodaje mnóstwo od siebie i przyciągnie nawet osoby znudzone wcześniejszymi dokonaniami ekipy Omega Force.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper