Recenzja: Mega Man Legacy Collection (PS4)

Recenzja: Mega Man Legacy Collection (PS4)

Adam Grochocki | 25.08.2015, 20:00

Mega Man to prawdziwa legenda branży i bohater niezliczonej liczby tytułów wydawanych na prawie wszystkich platformach. Za sprawą recenzowanej kolekcji mamy możliwość poznać początki tej kultowej serii.

Mega Man Legacy Collection przedstawia nam sześć pierwszych gier wydanych w latach 1987-1993 na konsolę NES (Nintendo Entertainment System). W Polsce, w zdecydowanej większości przypadków, mieliśmy do czynienia z klonami konsoli o potocznej nazwie Pegasus. Istnieje, więc szansa, że przynosząc do domu kupiony na bazarze żółty kartridż spotkaliście się przeprogramowaną lub odtworzoną przez pomysłowych Rosjan wersją przygód niebieskiego robota.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zaraz po uruchomieniu wita nas stylizowane na lata osiemdziesiąte menu, z którego od razu wskoczyłem do gier. Wszystkie sześć tytułów to wierne odtworzenie klasyków, ponieważ zwyczajne przeniesienie ich z kartridży byłoby niemożliwe. Nowe wersje miały oddać nam identyczne tytuły jak niemal trzydzieści lat temu i udało się to w stu procentach. Kolory 8-bitowego systemu wcale nie zostały podbite do dzisiejszych standardów, są bardzo blade i mało kontrastowe. Standardowo obraz wyświetlany jest w proporcjach 4:3, co możemy zmienić za pomocą podręcznego menu. Po zmianie na 16:9, obraz nie zostanie przeskalowany, a rozciągnięty. Od razu przypomina mi się uruchamianie nieprzystosowanych gier z PS2 na telewizorach LCD. Podczas tworzenia tej kolekcji nie zapomniano o takim szczególe i warto to odnotować. Ba, możemy nawet zmienić tryb wyświetlania obrazu na odpowiadający ówczesnym telewizorom i monitorom, co momentalnie wywołało szerokiego banana na mojej twarzy. W niektórych momentach gra potrafi poważnie „chrupnąć”, z tym że są to zaplanowane przycięcia. Wraz z obrazem rozjeżdża się dźwięk (oczywiście taki jak w oryginale), a przy zbyt szybkim mijaniu przeszkód, wyświetlane kolory potrafią wariować. Jeden z przycisków jest nawet oznaczony jako „auto fire”, co znamy z wątpliwej jakości padów zastępczych z dawnych lat. Widziałem wiele gier nawiązujących stylem do klasyki, ale w żadnej poziom dbania o szczegóły nie był aż tak wysoki.

Na pierwszy ogień wybrałem naturalnie Mega Mana z 1987 roku i po paru chwilach mogłem przekonać się na własnej skórze, jak się wtedy grało. Platformówkowy styl to znane z dziesiątek innych gier skakanie po kładkach i spadających bloczkach, eliminowanie robiących cały czas to samo przeciwników oraz walka z bossem na końcu każdego etapu. Bossowie wyraźnie różnią się między sobą. Każdy z nich posiada unikalne ataki, a co za tym idzie, musimy odpowiednio dostosować do nich taktykę. Pomagają w tym specjalne stroje Mega Mana zdobywane wraz z postępami w grze. Nowy wygląd niesie za sobą specjalną umiejętność do wykorzystania w otoczeniu lub walce. Ekran wyboru przebrania znalazłem po pewnym czasie, gdyż nie ma tutaj żadnego tutoriala. Znajduje się pod przyciskiem „options” i tym samym przyciskiem zatwierdzamy wybór. Ewidentne nawiązanie do mocno eksploatowanego w przeszłości przycisku „start”. 

Szokujący okazał się dla mnie bardzo wysoki poziom trudności. Układy wrogów, pułapki, pochylnie i przepaści są tak rozmieszczone, że zginąć można co parę sekund. Po pierwszej godzinie zrozumiałem, jak czuła się moja „niegrająca” żona, gdy dałem jej sprawdzić multi Battlefielda 4. Chaotyczne ruchy i ciągłe uczucie zagubienia - chyba tak można opisać pierwsze wrażenia. Albo dawni gracze byli mega wymiataczami, albo ciągłe obniżanie poziomu trudności w grach AAA zrobiło z nas strasznych cieniasów.

Z godziny na godzinę przychodził „skill”. Szybko odkryłem, że dużo lepiej sterować klasycznie, za pomocą krzyżaka, bo postać jest zbyt czuła na ruchy analogów. Zacząłem zapamiętywać położenie przeciwników i jakoś szło. Digital Eclipse, które zajęło się przywróceniem tej serii, pamiętało o takich godnych pożałowania „specjalistach” jak ja i zaimplementowali możliwość zapisu gry w dowolnym momencie. Każda z szóstki gier ma jeden blok zapisu, który nadpisujemy, kiedy nam się to podoba. Ułatwia do zadanie i przyznam, że wiele lokacji przechodziłem na raty, tzn. jeśli już minąłem część przeszkody, to od razu zapisywałem grę i skakałem dalej, aż do skutku. Trochę cheat, ale i tak bawiłem się przednio. 

W menu głównym mamy też wyzwania. Jest to tryb, w którym mamy określony limit czasu na przejście zmiksowanych poziomów z różnych części bądź pokonanie wyznaczonego bossa. Okazuje się, że warto rozpocząć od tego właśnie trybu, ponieważ w ten sposób łatwiej poznać sterowanie i czyhające niebezpieczeństwa, a presja uciekających sekund motywuje do szybszego pokonywania przeszkód. W pewnym momencie doszedłem do takiej wprawy, że mechanicznego smoka pokonałem w 23 sekundy, a miałem na to ponad 2 minuty.

Mega Man Legacy Collection kosztuje 63zł, co można przeliczyć na 10zł za każdą grę plus napiwek za zaimplementowane dodatki. Kwota jest jak najbardziej sprawiedliwa, biorąc pod uwagę ilość oldschoolowej zabawy, jaką ze sobą niesie. Gratka dla „starej gwardii” i wspaniała ciekawostka dla młodszych, niepamiętających lat dziewięćdziesiątych graczy. No i jest to świetna zaprawa przed nadciągającym Mighty No.9

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Mega Man Legacy Collection

Atuty

  • Styl graficzny
  • Dbałość o szczegóły
  • Tryb wyzwań
  • 6 gier…

Wady

  • …szkoda, że nie więcej

Prosta grafika, banalne zasady, a moja głowa nabawiła się kolejnych siwych włosów. I nie żałuję!

Adam Grochocki Strona autora
cropper