Recenzja: The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited (PS4)

Recenzja: The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited (PS4)

Andrzej Ostrowski | 22.06.2015, 11:02

Ze złej gry nie da się zrobić dobrej. Nie znaczy to jednak, że nie może nam wyjść coś, w co chociaż można pograć, prawda? W szczególności, że jeśli chodzi o MMORPG-i na PlayStation, to jesteśmy naprawdę wyposzczeni.

Oprócz Final Fantasy XIV: A Realm Reborn, MMORPG-ów na konsole Sony za bardzo nie ma. Miejcie cały czas tę myśl w pamięci, czytając poniższą recenzję, bo czego bym nie napisał, my i tak nie mamy specjalnie wyboru. Jeśli nie jesteśmy fanami japońszczyzny, to możemy wziąć The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited albo zwrócić się ku pecetowi. Pytanie oczywiście brzmi, czy w ogóle warto sobie zawracać tą grą głowę?

Dalsza część tekstu pod wideo

O wersji pecetowej The Elder Scrolls Online napisano już tyle złego, że przytaczanie wszystkich komentarzy zajęłoby wieki. Sam miałem okazję zagrać w betę oraz pełną wersję i nie zawiodłem się, bo już w becie zobaczyłem, że to nie ma prawa się udać. Przynajmniej nie w obecnym wykonaniu. Zenimax obiecał nam odświeżoną wersję na konsole, próbując wmówić wszystkim, że to zupełnie nowa jakość. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie, bo to niemożliwe. Nie znaczy to jednak, że The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited jest złym tytułem.

Akcja gry dzieje się w II erze, czyli przed wydarzeniami z Morrowinda. W Tamriel wybuchła wielka wojna, a dziewięć dostępnych w grze ras podzieliło się na trzy przymierza. Dodatkowo są jeszcze cesarscy, dostępni w każdym sojuszu, jeśli kupimy specjalną edycję gry. W międzyczasie daedryczny książe Molag Bal chce doprowadzić do scalenia planów egzystencji i wielkiej inwazji. Nie oszukujmy się, główne wątki nigdy nie były mocną stroną cyklu The Elder Scrolls.

W wypadku TESO mamy do czynienia z produkcją MMORPG. Oparta jest o system walki non-target, czyli bierzemy aktywny udział w walce, blokując się czy atakując. Wyjątkiem jest sytuacja dotycząca umiejętności oraz zaklęć, gdyż te wybieramy z paska szybkiego wyboru, pozwalając postaci wykonać resztę. Samą akcję możemy obserwować z perspektywy FPP lub TPP, ale jej wybór jest w dużej mierze kwestią gustu.

Rozwój postaci jest dosyć klasyczny dla TES-ów. Poziomy zdobywamy głównie poprzez używanie danej umiejętności. Mając przykładowo „Walkę bronią dwuręczną”, możemy rozwinąć ją od 1 do 100, co wpływa na skuteczność i obrażenia. Każde zdobyte kilka punktów w danej umiejętności oddziaływuje także na pasek punktów doświadczenia. Punkty zdobyte wraz z poziomem możemy przeznaczyć na rozwój kondycji, życia lub paska energii magicznej.

Opisanie szczegółowo mechaniki w recenzji jest nierealne i nawet będę próbował. Zamiast tego chciałbym dokonać przeglądu największych czterech zalet i wpadek tego tytułu oraz spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy TESO jest mimo wszystko na tyle dobre, że warto się nad nim pochylić i czy w ogóle ma coś wspólnego z cyklem The Elder Scrolls. Co wysuwa się na pierwszy plan jako plusy?

The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited nie wymaga abonamentu. To jest gra MMORPG w modelu buy-to-play, co biorąc pod uwagę, że i tak część z nas zanosi Sony abonament w zębach, jest gigantycznym plusem i największą różnicą pomiędzy tym, co mieliśmy wcześniej na PC. Wystarczy, że kupimy tę grę raz i mamy spokój. Wewnątrz tytułu znajdziemy sklepik z dodatkową zawartością, ale powiem szczerze, że nie odczułem potrzeby robienia w nim zakupów. Znajdziemy w nim oczywiście kilka przydatnych przyśpieszaczy czy wierzchowców, ale nie mamy do czynienia z mechanizmem pay-to-win.

Wierność w stosunku do świata. Ilość nawiązań do całej serii The Elder Scrolls jest ogromna. Dobrze znając cykl, wyczytamy z dialogów poszczególne nawiązania do miejsc, akcji i bohaterów oraz zaśmiejemy się w miejscach, w których osoba nie mająca wiedzy o świecie wzruszy jedynie ramionami. Spotkamy nawet bohaterów z poprzednich części, a raczej poznamy ich przeszłość, bo cała historia jest przecież prequelem. Same dialogi zresztą nawiązują do typowo TES-owej budowy. Lekko drętwe, ale przyznam szczerze, że scenarzyści wykorzystali to całkiem zręcznie. Nie próbują udawać, że wszystko wokół nas jest poważne, co doprowadza do komicznych sytuacji wynikających z zachowań niektórych postaci. Dialogi same w sobie mają ukrytych kilka dowcipów, aczkolwiek są przeraźliwie hermetyczne. Nie grałeś w TES-a? Nie poczujesz tego.

Interfejs w końcu działa. W wersji pecetowej miałem wrażenie, że programiści wysyłali kolejne wersje gry wprost z piekła na zlecenie samego Lucyfera. W wypadku konsol muszę jednak przyznać, że poczyniono znaczne postępy. Interfejs jest dużo czytelniejszy i w końcu da się z niego korzystać. Miałem okazję wypróbować go również na osobie, która trzymała pada drugi raz w życiu. Test został zdany, interfejs opanowany w ciągu 15 minut. Do tego duży plus w postaci tego, że na padzie sterowanie działa dużo lepiej niż na klawiaturze. Interfejsowi brakuje tylko troszkę czytelności. Grając metr od ekranu, nie widziałem już przykładowo malutkiego, zielonego zaznaczenia na kompasie, ale wciąż całościowo jest to ogromny postęp.

Handel, rzemiosło i gildie. Nigdy nie byłem fanem łowienia ryb, ale w TESO rzemiosło jest wykonane poprawnie. Zresztą podobnie jak i gildie, wokół których toczy się główna część gry. Sporo osób narzeka na brak „normalnego” domu aukcyjnego, ale powiem szczerze, że tutaj to kwestia gustu. Dość powiedzieć, iż jego forma istnieje tylko wewnątrz gildii, lecz mamy możliwość sprzedawania rzeczy dalej za pośrednictwem sklepików. Uważam to za ciekawsze rozwiązanie niż WoW-owa giełda.

Co twórcom nie za bardzo się udało? Jakie są minusy?

Jedno wielkie przynieś, podaj, pozamiataj. Jeśli zamierzamy aplikować do DHL-u na kuriera, to możemy w CV śmiało wpisać „grałem/am w TESO”. Wpis powinien zrobić na dziale kadr tak wielkie wrażenie, że dostaniemy pracę od ręki. Zadania to typowe „fedeksy”. Przez większość czasu coś przynosimy, coś zbieramy i na tym opierają się w dużej mierze niemalże wszystkie aktywności. Same w sobie zaś wywołają u nas nie raz uczucie zażenowania, kiedy wielka inwazja objawia się w formie trzech przeciwników na ekranie. Zadania wydają się być rodem z ciemnej ery gier MMORPG, gdzie jeszcze nikt za bardzo nie wiedział, jak te powinny wyglądać. Efekt? Patrz punkt następny.

The Elder Scrolls Online przynudza. Nie oszukujmy się, niewiele osób czuje powołanie do bycia kurierem. W praktyce jednak jest to duża część gry. Owszem, mamy jeszcze rzemiosło i gildie, ale to trochę zbyt mało, aby gra tego typu przyciągnęła nas na dłużej. Nie chcę tutaj wskazywać na Star Wars: The Old Republic czy World of Warcraft, bo wraz z dodatkami to byłby cios poniżej pasa, ale dość powiedzieć, że TESO w swym wykonaniu jest już zbyt archaiczne, aby przyciągnęło uwagę dzisiejszego gracza na dłużej. W szczególności, że nawet typowy „grind” jest dezorientujący.

Praktycznie nie istnieje komunikacja między graczami. To już nie jest do końca wina samej gry, co faktu, że PlayStation 4 nie posiada w zestawie klawiatury. Komunikacja w grze opiera się o wykorzystywanie headsetów. W rzeczywistości działa to fatalnie, bo mało kto ich używa. Nawet jak znajdziemy osoby, które je wykorzystują, to nic bardziej nie psuje gry niż buczenie w tle, gdyż tak mniej więcej brzmią rozmowy. To ma sens w przypadku gildii, ale w zwyczajnej rozgrywce rozwiązanie to po prostu się nie sprawdza. Klawiaturę ma każdy, więc w większości gier MMORPG możemy liczyć chociaż na odpowiedź. Jeśli liczycie na to, że większość osób gra z podpiętym headsetem, to czeka Was rozczarowanie.

Masa wkurzających błędów. Ostatni raz tak dużego problemu z detekcją uderzeń w MMORPG doświadczyłem przy Helbreath. Było to 15 lat temu. Jak przymknę na to oczy, to natychmiast nogę podstawia mi screen-tearing. Jak odejdę na chwilę od kwestii technicznych, to dostanę w twarz słabymi rozwiązaniami w rozgrywce pokroju źle zrobionego zdobywania poziomów (model TES-a nie sprawdza się w MMO) lub niezbalansowanego pozyskiwania przedmiotów ze stworków. Możemy zabić ich dziesięć pod rząd i nie dostaniemy nawet złamanej monety. Gdzie podział się znany z TES-ów system zdejmowania z wrogów pancerzy? A tak, zapomniałem. To „nie jest” The Elder Scrolls.

Tutaj pojawia się pierwsza z konkluzji. The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited nie ma zbyt wiele wspólnego z The Elder Scrolls. Owszem, mamy ten sam świat i drętwe dialogi, ale to nie jest to samo. Można nie lubić TES-ów, ale ciężko zarzucić tytułom brak immersji, której wersja Online po prostu nie posiada. Bez niej cała magia tej serii pryska. Owszem, mamy naprawdę nieźle odwzorowany świat, ale uczciwie przyznajmy, to nigdy nie była fantastyka najwyższych lotów. Nie graliśmy w te gry, drżąc o życie kolejnego potomka z dynastii Septimów, tylko zastanawiając się, jaką to zbroję dziś znajdziemy i czy za kilka godzin będziemy arcymagiem gildii. Ten model nie sprawdza się w wydaniu MMORPG, gdzie wszystko zostaje rozciągnięte, a pewne drobne szczegóły, jak brak możliwości zdjęcia z trupa zbroi czy chomikowania każdej głupoty, przygaszają te iskierki, za które kochamy serię. Te drętwe dialogi potrafiły nas w swej grotesce bawić, ale jak mam się nimi cieszyć, kiedy w tle dochodzi do mnie ciężko wydyszane „Signore! Habla español?!”. Tak, da się to wyłączyć, tylko czy o to chodzi? To jest normalna rzecz w grach MMORPG, ale niech to będzie gra MMORPG, a nie coś, co próbuje być wszystkim, a w konsekwencji jest niczym.

Czy jednak The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited jest złą grą? Nie do końca. Zapominając na chwilę o tym, że to TES, dostaniemy w najgorszym wypadku przeciętną grę MMORPG. Fedeksy są już dość przestarzałym sposobem tworzenia zadań, ale to nadal ogromna część historii tego gatunku i jest dalej w nim obecna. TESO nie wyróżnia się tutaj specjalnie. Problemem może być przynudzanie czy problem z komunikacją, ale też nie są to rzeczy, które od razu skreślają w całości grę. W szczególności że ta nie wymaga abonamentu, a wiele rzeczy z wersji oryginalnej zostało mocno poprawione. Odnowienie tego tytułu przez Zenimax przebiegło pomyślnie. Pewnych rzeczy nie dało się po prostu naprawić, bo były zepsute już na etapie planowania. Wydaję mi się, że to najlepiej potwierdza obecny stan rzeczy. The Elder Scrolls Online: Tamriel Unlimited to bardzo przeciętna gra MMORPG. Ze wszystkimi wadami, ale też i zaletami tego stwierdzenia. Jakoś przesadnie nie będziemy przy niej cierpieli, jest to również jedyna sensowna alternatywa dla A Realm Reborn. I majątku na nią nie wydamy. Od niechcenia można zagrać i jeśli nie mamy wygórowanych oczekiwań, to nawet będziemy zadowoleni. Przeciętna gra i przeciętna ocena.

Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Elder Scrolls Online.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry The Elder Scrolls Online

Atuty

  • Zenimax uczciwie odnowił tę grę
  • Wersja konsolowa jest lepsza niż pecetowa
  • Brak abonamentu i mechanizmu p2w
  • Duża wierność historii świata

Wady

  • Immersję szlag trafił
  • Wkurzające błędy
  • Habla español? Komunikacja leży i kwiczy
  • Potrafi szybko znudzić

Ot przeciętniak. Tragedii nie ma, można pograć, ale to wszystko. Nie szukajcie objawienia, a już na pewno nie dajcie sobie wmówić, że tak wygląda dobra gra MMORPG. Obniżcie oczekiwania, a powinniście się nawet nieźle bawić. Przynajmniej przez chwilę.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper