Recenzja: Assassin's Creed Rogue (PS3)

Recenzja: Assassin's Creed Rogue (PS3)

Andrzej Ostrowski | 22.11.2014, 16:04

Ubisoft obiecywał nam mroczną opowieść o zbuntowanym asasynie, który obraca się przeciw swym własnym braciom, dołączając do najbardziej znienawidzonej przez nich organizacji. Walczyliśmy z nią praktycznie od początku serii, a teraz mielibyśmy ją jakoby poznać od środka oraz zrozumieć znacznie bardziej dogłębnie. Czy Assassin’s Creed Rogue udaje się stanąć na wysokości zadania? Niespecjalnie.

Dawno temu jako nastolatek miałem okazję odwiedzić rodzinę w Nowym Jorku. To, co rzuciło mi się natychmiast w oczy, to nie Statua Wolności, a znacznie większe hamburgery w McDonaldzie. Smakowały praktycznie tak samo jak w Polsce, ale ich rozmiar różnił się. Nadal jednak Big Mak był mniej lub bardziej tym samym Big Makiem. Pewne zastanawiacie się „o czym ten człowiek w ogóle pisze?” Otóż jest taki termin „makdonaldyzacja”. Bez wdawania się w szczegóły, jednym z jego cech jest to, że w założeniu zjemy takiego samego Big Maka w każdym zakątku świata i będzie tak samo smakował. Wierzę, że wiecie już do czego zmierzam. Assassin’s Creed Rogue jest właśnie takim Big Makiem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dostajemy mniej lub bardziej dokładnie to samo, co widzieliśmy w pozostałych tytułach z północno amerykańskiej serii. Innowacji w tytule jest praktycznie jak na lekarstwo i nawet mechanizm walki z polującymi na nas asasynami jest żywcem wzięty z trybu wieloosobowego poprzednich części. Tutaj ten oczywiście jest nieobecny. Poruszając się poprzez miasto lub dzicz, będziemy słyszeli podszepty, które świadczą o obecności chcącego nas zabić asasyna. Powiem szczerze, że bardziej irytują niż stanowią zagrożenie, gdyż naprawdę trzeba się postarać, aby zginąć z ich ręki. Nie raz wyskoczą z krzaków lub skrytki z narzędziami, aby przeszkodzić nam w pościgu i doprowadzić do wczytania zapisu. Jedyne, co zastanawia to, to czemu 90% z nich to kobiety i to często w podeszłym wieku. Gra sugeruje oczywiście, że to „bandyci”, a nie żadni asasyni, ale wystarczy spojrzeć na ich ruchy, aby wiedzieć swoje. Nadal jednak nie rozumiem, czemu właściwie przez całą grę mordujemy głównie kobiety, ani tym bardziej, co Ubi chciało mi przez to powiedzieć. Pokazać jaki to Shay jest „zły”, czy co? A może to po prostu błąd? Nie wiem, ale jeśli waszą fantazją było kiedykolwiek mordowanie staruszek, to Assassin’s Creed Rogue spełni ją w 100%. Nie zmienia to faktu, że to praktycznie jedyna „nowość”, jaką w tytule spotkamy, gdyż wszystko inne już wielokrotnie widzieliśmy. Gra prawdopodobnie z początku miała być DLC do Black Flag, ale zrobiono z niej pełnoprawny tytuł w podobny sposób, jak zrobiono z Halo ODST pełną grę.

To może produkcja wyróżnia się głęboką fabułą? Gdzie tam! Wcielamy się w Shaya Patricka Cormaca. Człowieka, który choć zaczyna jako asasyn, to już po pięciu minutach wiemy, że będzie zdrajcą, gdyż ma to wręcz wytatuowane na twarzy. Praktycznie każda jego wypowiedź jest nacechowana „innością” w stosunku do jego koleżanek i kolegów. Opowieść dzieje się w latach 1752-1761, więc tylko odrobinę zazębia się z wydarzeniami z początku trzeciej odsłony. Fabuła kręci się wokół tego, jak wyglądało bractw… gang asasynów pod wodzą Achillesa przed pojawieniem się Connora. Wszyscy templariusze, których z początku zabijamy są biedni i schorowani, a asasyni nagle zrobili się źli i głupi. Templariusze przypominają trochę harcerzy, co uczynnie przeprowadzają staruszki przez jezdnie, a asasyni pijących za szkołą tanie wino punków. Lub wykrzykujących „Allah akbar” terrorystów, z którymi dzielne i prawe siły templariuszy muszą walczyć. Jeśli oczekujecie głębokiego i dojrzałego spojrzenia na ten konflikt, to dajcie sobie spokój, bo gra jedyne co robi, to przedstawia straszne skrajności w najbardziej stereotypowej formie, jaką jesteście sobie w stanie wyobrazić.

Natomiast nie można tytułowi odmówić, że nie spełnia swojej podstawowej roli, jaką jest bycie łącznikiem pomiędzy wszystkimi częściami północno amerykańskiej serii… a nawet Assassin’s Creed Unity. Niestety ambitne założenia przegrywają z faktem, że główny wątek fabularny starcza na maksymalnie 6-8 godzin. Efektem tego oczywiście są liczne uproszczenia oraz klisze goniące klisze.

Naprawdę próbowałem polubić Shaya… i chyba nawet się udało. Jest oczywiście uproszczony do granic możliwości oraz przypomina trochę anarchistę, co akurat jest miłym smaczkiem, bo w kontekście opowieści, to właśnie on jest jak na ironię wzorowym asasynem. Niestety znów – bardzo ciężko przedstawić w tak krótkim czasie (6-8 godzin) wiarygodną przemianę. Podejrzewam, że właśnie dlatego Ubisoft zdecydował się na maksymalne używanie przekolorowań, aby nikt nie zarzucił, że Shay jest niewiarygodny. To prawda, nie można tego zarzucić, bo cała gra taka jest i naprawdę trzeba przez palce patrzeć na to, co się dzieje. Jeśli jednak tak zrobicie, to zapewniam Was, że będziecie czerpać z tytułu jakąś formę radości. To mimo wszystko pierwszy raz, kiedy wcielamy się w templariusza na umowie o pracę i choć nie jest to najlepiej przedstawione, to tytuł wciąż jest lepszy niż Assassin’s Creed 3, a Shay sam w sobie jest znacznie ciekawszy od Connora.

W grze pojawiają się także momenty we współczesności, lecz te zostały ograniczone do minimum. Jesteśmy niewymienionym z imienia losowym pracownikiem Abstergo Entertainment, który odkrył coś ciekawego (historia Shaya). W trakcie sekwencji współczesnych naprawiamy głównie komputery, dzięki czemu pozyskujemy nowe informacje na temat samych templariuszy. Tutaj gra błyszczy! Sama sekwencja współczesna jest uproszczona do granic możliwości, ale wiedza, którą pozyskamy z komputerów Abstergo jest warta poświęcenia temu trochę czasu. Dowiemy się dużo o templariuszach i to bez zbędnych przekolorowanych klisz. Scenarzyści Ubi potrafią pisać, co udowodnili w sekwencji współczesnej. Przykre jest to, że pod względem fabularnym, to właśnie wiedza pozyskiwana z serwerów Abstergo jest znacznie bardziej dojrzała i wiarygodna niż to, co zobaczymy w samym Animusie. Jedyne co, to przyczyna, czemu w ogóle firma zainteresowała się Shayem powoduje ukrycie twarzy w dłoniach i cisnące się na usta słowa „Naprawdę Abstergo? To o to wam chodziło?”.

Na początku wspominałem jednak o Big Maku i nie bez powodu. Mechanika gry to wypolerowana mechanika Black Flag. Oczywiście wszystko jest mniejsze jak Big Maki w Polsce, ale dostajemy dokładnie to, co znaliśmy z poprzednich odsłon, a samej implementacji nie można zarzucić właściwie niczego. Będziemy pływali na okręcie Morrigan po północnym Atlantyku, przebijając się przez lód oraz uważając na zmienną pogodę, zamiecie, śnieg oraz góry lodowe! Wszystkiego jest mniej, więc nie popływamy za wiele w oceanie, gdyż zimna woda szybko zabije Shaya. Same wioseczki są zaś naprawdę miniaturowe, więc nie oczekujcie wiele zwiedzania. Nawet Nowy Jork, który jest jedynym większym miastem, jakie będziemy mogli eksplorować, nie robi takiego wrażenia i nie zachęca do odkrywania swoich tajemnic. Niewiele lepiej jest w dolinie rzek, gdzie wszystko kolejny raz jest miniaturowe i ubogie.

Jest jednak kilka rzeczy, które gra robi naprawdę dobrze. Są to oczywiście walki morskie. Wspomniałem wcześniej o zamieciach i to one są chyba najbardziej wyróżniającym tytuł cechą. Same pojedynki morskie są stosunkowo proste, ale w trakcie gry naprawdę można poczuć grozę pływania w najgorszych możliwych dla okrętu warunkach. Wyobraźcie to sobie: wzburzone morze rzucające naszą łupiną na lewo i prawo, cisnący oraz ograniczający naszą widoczność do 50-100 metrów śnieg, wyłaniające się z zamieci góry lodowe oraz kry. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, co czuł kapitan Titanica, to z pewnością zrozumiecie to w trakcie gry w Assassin’s Creed Rogue. Wisienką na torcie jest sekwencja, w której stajemy za sterem okrętu liniowego i strzelamy we wroga dziesiątkami kul jednocześnie! Szkoda, że trwa zaledwie 5-10 minut, bo z przyjemnością popływałbym jeszcze trochę takim behemotem. Pływanie Morrigan jest przyjemne, ale poza wypuszczaniem za siebie płonących plam oleju, nie dostaniemy niestety nic nowego, czego nie widzieliśmy już w Black Flag.

Czym w takim razie jest Assassin’s Creed Rogue? Myślę, że pożegnaniem z PlayStation 3 i północno amerykańskim cyklem oraz spoiwem, który ma w założeniu połączyć wszystko do kupy. O ile sam proces „połączenia” wypada dobrze, to jego przedstawienie powoduje, co i raz wywracanie do góry oczami. Gra nie ma dojrzałej i mrocznej fabuły przez co przypomina historię skleconą na kolanie… lub po prostu uproszczoną do granic możliwości, aby zmieścić ją w założeniu, że ma trwać 6-8 godzin. Niezależnie od przyczyny nie ma sensu spodziewać się fajerwerków, bo zwyczajnie spotka nas zawód. Sama produkcja od strony mechanicznej jest bardzo porządna, czemu zresztą nie można się dziwić. Wykorzystuje mechanikę, która została przepracowana już w poprzednich dwóch grach i nie dodaje od siebie za wiele nowości, więc nie było tutaj nawet co zepsuć. Wszystkiego jest mniej, wszystko jest bardziej uboższe, ale nic – poza historią – nie jest złe. Żadnych błędów w trakcie gry również nie stwierdziłem. Nie mogę powiedzieć, że źle się bawiłem, choć naprawdę musiałem wykazać się dużą tolerancją i patrzeniem przez palce, na to, co Ubi mi zaserwowało. Wiem jednak, że gdybym miał kupić tę grę w sklepie za pełną cenę, to czułbym się zawiedziony i oszukany, bo Assassin’s Creed Rogue jest niczym innym niż DLC zmienionym w pełen tytuł. Komu bym polecił? Po spadku ceny do 50-80 złotych każdemu, kto wykaże dużą tolerancje na uproszczenia. W obecnej pełnoprawnej cenie tylko naprawdę oddanym fanom, którzy nie mogą spać po nocach bez możliwości zagrania rankiem w kolejnego asasyna.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Assassin's Creed Rogue

Atuty

  • Spoiwo pomiędzy wszystkimi częściami
  • Sekwencje w świecie rzeczywistym
  • Dużo informacji o templariuszach
  • Gra jest wciąż lepsza niż Assassin’s Creed 3
  • Sekwencje morskie i klimat pływania w najcięższych możliwych warunkach
  • Brak większych błędów mechanicznych. Tak, dzisiaj to plus

Wady

  • Brak znaczących nowości
  • Niekończące się mordowanie staruszek
  • Słaba i płytka historia
  • Shay Cormac, na którego trzeba patrzeć przez palce
  • Wątek główny to zaledwie 6 krótkich sekwencji
  • To jest DLC wypuszczone jako pełnoprawna gra
  • Duże zubożenie zawartości w porównaniu do poprzedników
  • Brak trybu gry wieloosobowej

To DLC zmienione w pełnoprawną grę. Historia jest strasznie płytka i zawiera pełno klisz, ale wciąż lepsza niż w AC3. Od strony mechaniki jest dobrze, ale w grze nie uświadczymy praktycznie żadnych nowości. W obecnej cenie tylko dla fanów serii.

Andrzej Ostrowski Strona autora
cropper