Recenzja: inFamous: First Light (PS4)

Recenzja: inFamous: First Light (PS4)

Paweł Musiolik | 26.08.2014, 15:00

Z całej obsady inFamous: Second Son tylko Fetch nadawała się na grywalną postać. Nie dlatego, że jej repertuar zdolności był bardziej intrygujący od reszty. Powodem była jej kreacja – zniszczona narkotykami dziewczyna z nieciekawą przeszłością, która ma na pieńku z D.O.Z.. Dlatego uradowała mnie zapowiedź niewymagającego podstawki DLC z Fetch w roli głównej. Niestety po 4 godzinach gry czuję spory niedosyt i mały zawód.

Tak jak wspomniałem we wstępie, ukończenie głównego wątku fabularnego tego dodatku to około 4 godzin gry. Gdy dołożymy kilka misji pobocznych i zbieranie lumenów, wyjdzie nam ponad pięciogodzinna przygoda. Nie jest to za dużo, dlatego Sucker Punch z rozwagą dorzuciło arenę wyzwań, na której podejmujemy się dwóch typów rozgrywki – przetrwania niekończących się fal przeciwników oraz misji ratunkowej gdzie poza przeżyciem musimy ratować cywili. Czy to dużo? W moim odczuciu za 79 złotych – niestety nie. Bo na papierze wygląda to konkretne, ale w samej grze szybko całość traci na pozorach i zostajemy z niedosytem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Sam wątek fabularny niestety poprowadzony jest trochę po łebkach. Historia, którą poznajemy, dzieje się dwa lata przed wydarzeniami z Second Son. Poznajemy dokładniej Abigail " Fetch" Walker i jej brata Brenda w trakcie ich ostatniej fuchy. Jak to w takich przypadkach bywa – sprawa się kiełbasi, a zrozpaczona Fetch postanawia odnaleźć jedyną osobę, przy której czuje się bezpiecznie. W teorii można było wykorzystać ten wątek by solidnie poszerzyć rys głównej bohaterki, niestety polecono po linii najmniejszego oporu – dostajemy historię pełną tanich zagrywek i klisz. O scenariuszu nie świadczy dobrze o fakt, że po dwóch rozegranych misjach byłem w stanie odgadnąć dalsze losy w First Light. Gra ma trochę przebłysków, zwłaszcza w końcowej sekwencji, ale to zdecydowanie za mało. Szkoda także samej Fetch, która jest kompletnie nijaka w porównaniu z przedstawieniem jej w Second Son. Cały jej gniew i problemy z opanowaniem siebie zrobione są na „odwal się”.

Także postaci, na które trafiamy w trakcie gry, robione były chyba po godzinach, na szybciocha. Kompletnie olano Eugene'a, mimo kilkukrotnej wspominki, a gość, który zalazł za skórę Fetch wygląda jak długowłosy brat Delsina z Teksasu. No, panowie z Sucker Punch – tak się nie robi.

Zanim zacznę chwalić, to ponarzekam jeszcze przez chwilę na nienaprawione błędy z detekcją kolizji, do których doszły zupełnie nowe. W First Light kilka razy zdarzyło mi się utknąć w budynku, gdzie kamera oszalała, wbić się w deski na molo i być zawieszonym w nicości.

A za co warto chwalić grę? Za przebudowany interfejs. W Second Son był ciekawy, ale po dłuższym czasie – męczący. Tutaj postawiono na prostotę i niech bóg błogosławi osobę, która to przeforsowała. Podobnie jak pracownika odpowiedzialnego za szybki wybór wyzwań i tego, jak się prezentują. Prostota zawsze zwycięży. Na plus również po raz kolejny polska wersja językowa, gdzie w naturalny sposób udało się przełożyć znane z podwórek hasełka, którymi część z Was być może się choć raz posłużyła. Lubię takie rzeczy i będę je w każdym przypadku chwalił, bo dobrze przemycone wtrącenia to rzadkość w naszej branży.

A jeśli chodzi o rozgrywkę, to nic się nie zmieniło. Radość sprawi nam na pewno sposób poruszania się Fetch, która po prostu biega jak oszalała przy pomocy neonów. By jeszcze bardziej podkręcić tempo dorzucono neonowe obłoki, które dają nam sporego kopa po wbiegnięciu w nie. Przydaje się to w jednej z minigier, w której musimy dogonić lumena. Po co nam on? Podobnie jak zbierane odłamki w poprzednich odsłonach, lumeny dają nam punkty, za które ulepszamy nasze moce. Oczywiście te siedemdziesiąt-kilka to za mało, więc musimy wykonywać wyzwania. A tych wrzucono sporo i ze sporymi progami do wymaksowania. Zabij przeciwnika w taki czy siaki sposób, zrób to i tamto 250 razy. Część wpada naturalna, inne wymagają dłuższego powtarzania, co ma sens na arenie. I tutaj dochodzimy do głównego punktu programu.

Ciężko mi nie odnieść wrażenia, że First Light powstało jako tryb Areny, na którym odpierać mamy ataki przeciwników, a dopiero później dorzucono do niego jakąś miałką historyjkę. Arena jest spora, zawiera kilka poziomów i funkcjonuje jak dowolny tryb hordy w jakiejkolwiek produkcji ostatnich kilku lat. Z początku jest łatwo, małe grupki przeciwników nie pozwalają nam zrobić sobie krzywdy. Ale im dalej w las, tym większy burdel i około 30. fali dostajemy taką dawkę przeciwników, że bez ulepszonych na maksa mocy i sprawnej koordynacji na linii oko-minimapa nie mamy szans. Czasami gra zlituje się nad nami i zrzuci bonusy, jak chociażby nieskończona liczba wykończeń wręcz, ale robi to rzadko, a źródeł neonu jest niewiele. Co ciekawe, jeśli posiadacie zapis z Second Son, to na arenie możecie walczyć jako Delsin. Wtedy mamy możliwość korzystania z każdej jego mocy. I wtedy zabawa się rozkręca. Szkoda tylko, że to wszystko i tak się samemu nudzi. Ileż można bić rekordy w rankingach?

Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest słaby dodatek, tylko uważam, że 64 złote za to, co oferuje, to jednak za dużo o te 20 złotych. Postać Fetch jest potraktowania po macoszemu, a historia została napisana chyba w jeden wieczór przy niedzielnej kawie. W porównaniu do podstawowej wersji gry mamy krok do tyłu.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry inFamous: First Light

Atuty

  • Arena potrafi dać w kość
  • Spory repertuar robiących wrażenie mocy
  • Spory wycinek miasta dostępny od razu

Wady

  • Słaba historia
  • Kreacja Fetch jest nijaka i nieciekawa
  • Stosunek ceny do zawartości

Miała być interesująca historia Fetch z dodatkiem areny by zabić nudę. Wygląda na to, że jest odwrotnie - arena gra pierwsze skrzypce, a historię Abigail poznajemy lekko ziewając.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper