Recenzja: Strike Suit Zero: Director's Cut (PS4)

Recenzja: Strike Suit Zero: Director's Cut (PS4)

Mateusz Greloch | 16.04.2014, 18:00

„Wal w wieżyczki” mówili, „tylko od Ciebie zależy nasze życie”. Słysząc te słowa z głośników telewizora mam przed sobą wpół rozpłataną gwiazdę, na tle której odbywa się istna batalia, której nie powstydziłyby się Gwiezdne Wojny, Star Trek i Battlestar Galactica razem wzięte. Dodajmy do tego, że Strike Suit Zero przypomina takie produkcje jak Omega Boost i Macross - to spory komplement.

W wielkim skrócie cała rozgrywka opiera się na patencie zmiany kształtu naszej jednostki, która w trybie pościgowym przypomina statki kosmiczne, znane z wyżej wymienionych produkcji. W trybie kombinezonu, przyjmujemy kształt mecha, który jest nastawiony na brutalną, bezpardonową walkę i dysponuje znacznie potężniejszym arsenałem. Jedynym minusem jest to, że jego zasięg jest mniejszy, a gonienie przeciwników nie należy do jego mocnych stron. Aby przejść do trybu mecha, potrzebne są specjalne zasoby Flux, które nabija się po zestrzeleniu statków wroga. W trybie kombinezonu pasek ich zawartości szybko spada, więc trzeba ostrożnie dobierać sytuacje, by nie wystrzelać się z Fluxa tuż przed większą jatką.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak to wygląda w praktyce? Po wybraniu misji, lądujemy na planszy z innym pilotem, który będzie nas wspierał w trakcie wykonywania zadania. Naszym głównym zadaniem jest zazwyczaj ochrona naszej większej jednostki, która co chwilę jest atakowana przez przeciwników. Strzelamy do statków wroga, niszczymy wieżyczki na potężnych krążownikach, doprowadzamy do eksplozji silosów z zasobami wroga i przede wszystkim dbamy o poziom zdrowia naszego eskortowanego statku-transportera.

Nagle z nadprzestrzeni wyskakują dwa ogromne krążowniki wroga, uzbrojone po zęby i mające tylko jeden cel – roznieść na strzępy nie tylko nas, ale również nasz cały gatunek obecny w tym kwadrancie galaktyki. Nie zastanawiałem się szybko, pędziłem na złamanie karku wprost przeciwko masywnym zwiastunom śmierci. Przelatujące obok mnie małe jednostki wroga wcale mnie nie interesowały, moja partnerka sama je ściągnie – moim zadaniem jest położenie tych skurczybyków zanim dotrą na odległość zezwalającą na rozniesienie moich pobratymców dwoma torpedami. Lecę w kierunku nieuchronnej zagłady na dwa obiekty, które są ode mnie 40 razy większe, ale pamięć mięśniowa robi swoje – po zbliżeniu się na odpowiednią odległość, przełączam się na mecha i oznaczam, a następnie odpalam salwę 40 mini-rakiet w kierunku jednego z przeciwników. Pociski trafiają w cel uszkadzając wieżyczki oraz wrażliwe części kadłuba. Widzę, że pasek życia spadł o połowę, a statek w panice szuka ucieczki. Namierzam jeszcze raz – nie ma litości dla tchórzy i eksplodujący korpus wahadłowca wieńczy ten dzień. Jeszcze jeden i misja się zakończy, a my wrócimy do eksploracji kosmosu.

Sterowanie na początku uważałem za nieco toporne, ale po godzinie, dwóch, nie dość że się przyzwyczajamy, to uważamy je za intuicyjne i przemyślane. To duża zaleta w tego typu grach, bowiem wystarczy źle rozłożony klawisz, który w momencie zagrożenia zaważy na naszym życiu lub śmierci i stamtąd już tylko krok do rzucenia padem w ścianę. Tutaj takich sytuacji nie ma i gra premiuje doświadczonych pilotów, którzy są w stanie ogarnąć jednocześnie strzelanie, poruszanie się i przełączanie na kolejnych wrogów.

Świetny system doboru uzbrojenia i parę statków do wyboru gwarantują różnorodność i zapewnią zabawę na wiele godzin. Feeria barw i wszechobecne lasery, rakiety, rozbłyski cofnęły mnie jakieś 10-15 lat wstecz, kiedy zagrywałem się w Omegę Boost i Macrossa, dwa tytuły, które skradły moją uwielbiającą mechy duszę już wiele lat temu. Dodajcie do tego charakterystyczną ścieżkę dźwiękową, poprawioną nawet w stosunku od pecetowej wersji grafikę i sporo opcji konfiguracji naszej maszyny i otrzymacie chyba pierwszą od czasów Freespace 2 kosmiczną strzelaninę, która zajęła mnie na dobrych paręnaście godzin, zanim w spokoju wyłączyłem konsolę.

Kosmiczne shooterki wracają w wielkim stylu za sprawą Strike Suit Zero. Nie ma tutaj mowy o wielkim budżecie dorównującym największym produkcjom ogromnych studiów deweloperskich, ale czuć zapał i determinację zespołu, który stworzył ten kawałek kodu.  Zdecydowanie polecam każdemu fanowi kosmicznych zmagań z laserami i rakietami w tle. Przemiana w mecha zmienia rozgrywkę o 180 stopni i otwiera nowe możliwości zatrważania wrogów, a nam sprawia sporo radości.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Strike Suit Zero

Atuty

  • Kosmiczne bitwy na tle gwiazd
  • Dynamiczna i emocjonująca walka
  • Możliwości rozbudowy maszyn
  • Ścieżka dźwiękowa

Wady

  • Grafika mogłaby być lepsza
  • Może nużyć przy dłuższych posiedzeniach
  • Drobne błędy techniczne

Świetna strzelanka dla fanów klasycznych, kosmicznych shooterów z laserami i rakietami, które rozdzierają na strzępy ogromne krążowniki wroga. Dynamiczne i wymagające walki docenią przede wszystkim wprawieni w boju piloci.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper