Recenzja: Call of Duty: Ghosts (PS3)

Recenzja: Call of Duty: Ghosts (PS3)

Mateusz Greloch | 20.11.2013, 12:58

Przed żadną premierą nie słyszałem takiego narzekania ze strony opozycji oraz samych fanów. Że brzydko, że drętwo, że Szarik, że multi takie samo, że Extinction wrzucone na siłę, że źle zbalansowane. Prawda jest taka, że najwięcej narzekają Ci, którzy gry nawet na oczy nie widzieli. Jak to więc z tym Call of Duty: Ghosts jest? Hit czy kit?

Użyję mojego ulubionego zwrotu – to zależy. Jeśli wziąć pod uwagę najbliższą konkurencję, a nie można tutaj pominąć porównań do wydanego niedawno Battlefielda 4, to Call of Duty oferuje zupełnie inną rozgrywkę. Szybszą, nastawioną na wyniki jednostek, a niekoniecznie drużyny, ale wcale nie gorszą – co to to nie. Owszem, grafika nie poraża, silnik jest stary i to widać, fizyka to marne próby naśladowania rzeczywistości, które nijak się do niej odnoszą, ale to wciąż stare dobre Call of Duty, które co roku kupują miliony. Ale ja nie o tym teraz.

Dalsza część tekstu pod wideo

Zacznę od tego, co wydawałoby się jest dodawane na siłę do gry stricte multiplayerowej, czyli od kampanii dla pojedynczego gracza. Doświadczony pastiszem kampanii w Battlefield 4, która choć ładna, to nie oferowała niczego, co mógłbym wspominać po latach, z wielkim niepokojem zasiadłem do tego trybu w Call of Duty: Ghosts. Błąd. Była to chyba pierwsza kampania od czasów pierwszego Modern Warfare, która mimo swoich durnych rozwiązań i hollywoodzkich akcji wciągnęła mnie na tyle, że jestem w stanie przypomnieć sobie parę naprawdę świetnych akcji. Poznajemy historię dwóch braci, synów amerykańskiego żołnierza, których sielanka została przerwana orbitalnym atakiem Odyna – działa umieszczonego na orbicie okołoziemskiej. Od tamtego czasu wszystko się zmieniło, USA stara się odeprzeć atak nieprzyjacielskiej Federacji, na którą składały się najwięksi wrogowie dzisiejszych Stanów Zjednoczonych – Chiny, Rosja i kraje Południowej Ameryki. Globalny konflikt, tytułowe Duchy, czyli elitarna jednostka specjalna, tak tajna, że żodyn, ale to żodyn, nie wiedział kto dokładnie ją tworzy, pies Riley z którego śmiał się świat, a okazał się bardzo pomocnym i iście filmowe tempo prowadzenia akcji stworzyły z tego trybu naprawdę łakomy kąsek dla każdego, kogo nie interesują rozgrywki sieciowe.

Sam znam parę osób, które ogrywają FPSy, ale wyłącznie w trybie kampanii i dla nich Ghosts mogą okazać się bardzo ciekawym tytułem. Przejście całości zajęło mi około 4,5 godziny i nie mogę powiedzieć, że uważam ten czas za zmarnowany. Jedyne do czego bym się przyczepił to grafika, ale czuję, że nawet na PlayStation 4, gra nie urzeknie mnie swoją oprawą. Miałem sen, w którym śniła mi się kampania w Call of Duty: Ghosts stworzona od podstaw na silniku Frostbite 3, ale dopóki Activision nie zainwestuje w nowy silnik, o takiej jakości mogę tylko pomarzyć. Pomimo tego, misja w kosmosie wygląda bardzo sugestywnie i urzeknie każdego, kto nocą śni o spacerze wśród gwiazd. Sam Riley nie jest dodatkiem, a pełnoprawnym członkiem drużyny. Kiedy podczas niektórych misji traciłem z nim kontakt, byłem zaciekawiony gdzie jest i co się z nim dzieje, niestety nie chcę Wam spojlować, ale Ci posiadający własne psy, docenią więź łączącą bohaterów z psiakiem.

Jako zapalony erpegowiec zapałałem żądzą sprawdzenia trybu Squads w akcji. Kiedy już dorwałem swoją kopię, był to pierwszy tryb jaki uruchomiłem. Tworzymy w nim drużynę wirtualnych żołdaków, by po chwili móc rywalizować z innymi drużynami botów w sieci. Najbardziej emocjonującym trybem jest ten, w którym gracz i czwórka botów z jego drużyny staje naprzeciw przeciwnej drużynie, o identycznej kombinacji gracza i sterowanych AI przeciwników. Patrzenie, jak strzelają do siebie linijki kodu, udając ludzkie zachowania może bawić, do momentu, kiedy dostaniemy nie wiadomo skąd, dziesięć razy pod rząd. Są również tryby, w których kontrolę nad botami z drużyny mogą przejąć nasi przyjaciele z listy znajomych. Jeśli chcemy poćwiczyć lub podnieść poziom naszych żołnierzy, możemy wbić w tryb Wargame, gdzie ścieramy się z drużyną złożoną wyłącznie z botów, jednak zróżnicowane poziomy trudności powinny zadowolić tych bardziej zaawansowanych graczy. Kolejną nowością jest tryb Extinction, który miał być czymś w rodzaju Zombie Mode, gdzie zamiast hord nieumarłych, atakują nas niezliczone zastępy obcych. Aby go odblokować wymagane jest skończenie trybu dla pojedynczego gracza. Sprytnie wytłumaczono obecność samych obcych: po atakach działa Odyna, znanego z kampanii, spod powierzchni ziemi, zaczęły wychodzić różnego rodzaju plugastwa. Naszym zadaniem jest robienie odwiertów ich gniazd, by choć w małym stopniu zatrzymać ich rozprzestrzenianie. Do wybory mamy cztery klasy postaci – szturmowca, tanka, medyka i inżyniera. Każdy z nich posiada specjalne umiejętności, które może rozwijać wraz z postępem na polu bitwy.

Urzekły mnie też nowe tryby gry, które powodują, że rozgrywka jest jeszcze bardziej nastawiona na szybką, bezpardonową akcję do jakiej przyzwyczaiła nas seria Call of Duty. Cranked wymusza na nas częste zabijanie wrogów. Po pierwszym zabiciu pojawia się licznik, a jeśli w określonym czasie nie zabijemy kolejnego przeciwnika – wybuchamy. Kiedy jesteśmy „napompowani”, szybciej się poruszamy, mamy niższy odrzut broni, a przeładowanie trwa krócej, więc jeśli chcemy zachować bonusy, musimy polować. Kolejnym trybem, który na początku przeklinałem, a później doceniłem jest Blitz. Dwie drużyny rozstawione po przeciwnych stronach mapy mają za zadanie dobiec do teleportera w bazie oponenta. Kiedy jeden z graczy dobiegnie do celu, zdobywa punkt dla drużyny i jest przenoszony do swojego punktu odrodzenia, a zabawa zaczyna się od nowa. Po dobiciu do 8 punktów, następuje zmiana stron i zabawa jest kontynuowana. Tryb ten wymaga odpowiedniego zgrania drużyny, bowiem jeśli wszyscy ruszą do ataku, to zostawią niechroniony teleporter w swojej bazie, a kiedy postanowią go chronić, nie ma komu atakować. Jest to jeden z krótszych trybów i przy odpowiednim zgraniu i słabym przeciwniku, całość można skończyć w 5 minut. Idealny tryb na jedną partyjkę przed snem. Albo dziesięć. Góra dwadzieścia. To właśnie odróżnia Call of Duty od konkurencji – mecze są zazwyczaj krótkie, dzięki czemu mapy nie zdążą się znudzić, rotacja trybów gry jest częsta, a napotkani przeciwnicy również się zmieniają. To wszystko sprawia, że pomimo krótkiego czasu gry, każdy mecz jest inny, lecz tak samo intensywny.

W kwestii perków i nagród za killstreaki nie uświadczymy większych rewolucji, chyba, że za taką uznać możliwość przywołania psa jako pomagiera po tym, jak uda nam się położyć paru przeciwników bez śmierci. Riley jest przydatny, ale już podnosi się larum, że zbyt odporny na obrażenia, a sam zadaje ich za dużo. Zapewne w następnej łatce zostanie on nieco osłabiony, by nieco zbalansować już i tak kulejącą pod tym względem rozgrywkę. Perki posiadają teraz swoje wartości punktowe, więc należy nimi dobrze zarządzać, by nie przekroczyć dozwolonej liczby punktów i wycisnąć jak najwięcej z tego co dają. Gracze już zorientowali się które bronie i z jakimi dodatkami stanowią praktycznie niekaralny zestaw – niestety taki urok gier sieciowych i jedynie łatka pozwoli nieco zmienić rozkład sił. Ci, którzy pamiętają przesadzone shotguny z paru poprzednich części wiedzą o co mi chodzi. Oczywiście gra nie ustrzegła się błędów oraz niedorzeczności i dzięki temu w trybie kampanii możemy strzelać w kosmosie bez żadnego odrzutu, a kula z rewolweru przebija dwójkę postaci w kamizelkach kuloodpornych i jest jeszcze w stanie przebić szybę na wylot – niestety na takie ustępstwa trzeba się godzić, jeśli chce się iście hollywoodzkiej akcji i widowiskowości. W rozgrywkach sieciowych denerwują przede wszystkim źle rozstawione punkty odrodzeń, więc co chwilę giniemy w przeciągu sekundy od respawnu, bo pojawiamy się tuż przed celownikiem przeciwnika. Kolejnym problemem jest automatyczne wychylanie się zza rogu, które nie zawsze działa tak, jakbyśmy tego chcieli – na szczęście jest opcja wyłączenia tego bajeru. Wielu ludzi narzeka na mapki, sam muszę przyznać, że większość z nich nie prezentuje wybitnego designu i bije po oczach szarością. O klasie tych map niech świadczy fakt, że najpopularniejszą jest Strikezone, który jest praktycznie stuprocentową kalką Dome z Modern Warfare 3. Myślałem, że gracze przesadzają, ale faktycznie jest to najlepiej wyważona mapa, na której gra się prześwietnie – szkoda tylko, że po raz drugi na przestrzeni paru lat, dostajemy praktycznie to samo.

Najważniejsze pytanie jakie należy sobie zadać brzmi: czy gra jest warta swojej premierowej ceny? Oczywiście! Nawet jeśli nie mamy wielu znajomych, a posiadamy dostęp do internetu, to oprócz kampanii, możemy się świetnie bawić w trybie Extinction lub zarządzać składem botów. Jeśli posiadamy znajomych, z którymi wystrzelaliśmy miliony kul w innych odsłonach serii – poczujemy się jak ryba w wodzie i od razu ruszymy do trybu multiplayer tworząc klan i starając się wyciągnąć z każdego meczu coraz więcej zabawy. A tej czekają nas setki, jeśli nie tysiące godzin.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Call of Duty: Ghosts

Atuty

  • Hollywoodzka kampania [Riley!]
  • Szybkie, wymagające multi
  • Extinction w co-opie
  • Squads dla lubiących zarządzać zespołem
  • Mnogość opcji rozgrywki

Wady

  • Przestarzała oprawa
  • Mocno widoczne kalki
  • Bugi w trybie multiplayer

Call of Duty trzyma stały poziom, który zadowoli fanów, a nowicjuszom przyniesie sporo radości. Świetna kampania i szybkie multi stanowią świetną alternatywę dla produkcji konkurencji.

Mateusz Greloch Strona autora
cropper