Recenzja: Bioshock Infinite - Burial at Sea Episode One (PS3)

Recenzja: Bioshock Infinite - Burial at Sea Episode One (PS3)

misiek_86 | 16.11.2013, 11:00

Przepustkę sezonową dla Bioshock: Infinite zapowiedziano jeszcze przed premierą, ale szczegółów DLC Ken Levine długo nie chciał zdradzić. Ostatecznie otrzymaliśmy najpierw pakiet wyzwań, a teraz pierwszy z dwóch pełnoprawnych, fabularnych dodatków.

Fakt, że akcja obu epizodów Burial at Sea będzie miała miejsce w Rapture podzielił fanów. Jedyni byli pełni ekscytacji na myśl o powrocie do kultowego miasta z dwóch pierwszych odsłon serii. Inni obawiali się, że to zwykły skok na kasę i żerowanie na nostalgii, a jeszcze inni zastanawiali się czy system walki i przemieszczania się znany z Infinite w ogóle do podwodnej miejscówki pasuje. Zacznijmy więc ostatniego z powyższych punktu. System walki faktycznie w dodatku pozostał ten sam. W ramach urozmaicenia dodano nam jeden nowy plazmid (tak, wigory zmieniły na potrzeby DLC nazwę na klasyczną), dzięki któremu możemy zamrażać przeciwników, a następnie za pomocą jednego strzału lub ciosu pięścią eliminować. Poza tym mamy tutaj jeden nowy typ szczeliny w postaci wychodzącego z niej mechanicznego samuraja (podobnie jak wspomniany plazmid jest on bardzo użyteczny) oraz jedną nową broń, którą dzierżyłem jednak w rękach bardzo krótko.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dlaczego krótko? Ponieważ w dodatku, w przeciwieństwie do podstawki, cały czas cierpimy z powodu niedoboru amunicji. Bardzo rzadko zdarza się sytuacja, abyśmy mieli więcej kul w danej broni niż pojemność jej magazynka plus 50 procent. To oznacza, że musimy myśleć bardziej taktycznie, każdy strzał powinien być mierzony, a korzystanie z otwieranych przez Elizabeth szczelin, a także plazmidów bezustanne. Jeśli natomiast wyczerpiemy wszystkie te środki eliminowania przeciwników, zawsze pozostaje nam siła mięśni i uderzenie trzymanym w lewej dłoni hakiem, które na szczęście wyrządza spore obrażenia. Starcia zdają się też być odrobinę wolniejsze niż w podstawce, co należy uznać za zaletę. Trudno byłoby prowadzić równie intensywny naziemny i nadziemny balet śmierci, jak w głównej kampanii Infinite w sytuacji, gdy kul wciąż brakuje. W efekcie miejsc, w których można wykorzystać sky-hook też jest znacznie mniej niż w podstawce, dzięki czemu nie powinny one popsuć wrażeń z rozgrywki nawet zdecydowanym przeciwnikom wprowadzenia ich do Rapture. W walce przydają się one tak naprawdę raz, w starciu z głównym bossem, ale o nim sza, bo nie chcę zdradzić tajemnicy.

Jako główne mięso armatnie zamiast żołnierzy i rebeliantów występują, co naturalne, splicerzy. Oczywiście rozumiem, że w świetle przyjętej konwencji mają oni być oderwanymi od rzeczywistości szaleńcami. Nie oznacza to jednak, że trzeba było z nich uczynić idiotów, a tak się niestety stało. Zdegenerowani mieszkańcy Rapture mają bardzo ograniczone pole słyszenia i widzenia. Jeśli gramy dostatecznie uważnie i nie trafimy akurat na oskryptowane wydarzenia, to właściwie do każdego z podstawowych wrogów można się zakraść bez problemu i skrócić ich męczarnie jednym celnym ciosem w potylicę. Nie to było niestety najgorsze, ale blokowanie się wrogów na przedmiotach, przebieganie obok bohatera bez zaatakowania go i inne podobne błędy. Nie przypominam sobie takowych, a już na pewno nie tak dużego ich stężenia w podstawce. Bardziej atrakcyjnie w akcji prezentują się swoiści minibossowie, w roli których występują lodowi splicerzy, posługujący się wzmocnioną wersją opisanego wcześniej lodowego plazmida. To twarde skurczybyki, na których najlepiej trzymać w pogotowiu odpowiednio długi pasek eve i ładować ile fabryka dała ogniowym plazmidem. W przeciwnym wypadku czeka nas albo długie starcie albo (częściej) śmierć.

Skoro wyżej zacząłem pisać o błędach, to muszę jeszcze wypomnieć omawianemu dodatkowi dwa błędy. Po pierwsze bez większego wysiłku udało mi się grę „zepsuć”. Wystarczyło cofnąć się do miejsca, którego autorzy nie przewidzieli (zgubiła mnie ciekawość, bo chciałem po odblokowaniu plazmidu Shock Jockey odwiedzić ponownie salkę, gdzie widziałem zepsuty elektryczny mechanizm), wejść w drzwi i w efekcie zamykały się one za nami, a tych po przeciwnej stronie sali nie dało się otworzyć. Takie robale powinni byli wyłapać we wczesnej fazie beta testerzy, trochę wstyd. Drugą przywarą są obrzydliwe tekstury. Nie wszystkie, ale czasem zdarza się, że elementy otoczenia, na które gracze mają często nawyk patrzenia z bliska, jak drzwi czy meble, wyglądają jak rozmazana paćka.

Na szczęście całość środowiska gry robi ogromne wrażenie. W trakcie przygody najpierw odwiedzamy główną, jeszcze w miarę normalnie funkcjonującą, część Rapture, w której czarują nas swoim specyficznym, utopijnym, urokiem zarówno lokacje (klub, sklepy, galerie sztuki), jak i napotkani ludzie. Jednocześnie w trakcie krótkiej wizyty ujrzymy kilka elementów, jak chociażby „szkółka” dla Little Sisters, które przypominają nam o nadchodzącej zagłady miasta wybitnych jednostek. Następnie przenosimy się w poszukiwaniu pewnej małej osóbki do domu handlowego Fontaine'a, zamienionego decyzją Andrew Ryana we więzienie. Ono już bardziej przypomina Rapture z pierwszych dwóch Bioshocków, ale nie oznacza to, że jest brzydkie. Fakt wykorzystania silnika i innych elementów z Infinite przekłada się także na jakość wizualną lokacji w DLC, a ilość pracy włożona przez artystów na stworzenie spójnej wizji niegdyś tętniącego życiem supermarketu wymaga podziwu.

Nawet najpiękniejsze lokacje same nie tworzą dobrej opowieści, ale ta stanowi na szczęście bardzo mocny punkt pierwszej odsłony Burial at Sea. Wszystko zaczyna się od wizyty Elizabeth w biurze detektywistycznym Bookera DeWitt. Nie jest to jednak dokładnie taka sama Elizabeth, jaką poznaliśmy na pokładzie Columbii (osoby, które ukończyły Infinite wiedzą dlaczego taka sytuacja może mieć miejsce, reszcie przy okazji zalecam najpierw zapoznać się z podstawką, bo inaczej wiele smaczków im umknie, a także niepotrzebnie zafundują sobie seans spoilerów). W Rapture bohaterka zmieniła się w pełnoprawną femme fatale, która nieproszona zjawia się w kanciapie Bookera i wynajmuje w celu odnalezienia Sally, zagonionej dziewczynki, z którą bohater zdaje się mieć jakieś powiązania. W przekonaniu, że historia ma drugie, a może i trzecie dno, utwierdza nas fakt, iż co jakiś czas DeWitt miewa dziwne halucynacje, wraz z postępami w kampanii zawierające coraz więcej szczegółów. Przy okazji naszych poszukiwań dowiadujemy się więcej szczegółów, w tym także z niezawodnych audiologów, na temat obecnej sytuacji w Rapture oraz wcześniejszego konfliktu Andrew Ryana z więźniami domu towarowego. Całość kończy się porządnym cliffhangerem, po którym ręce aż palą się, aby znowu wziąć pada do ręki i poznać drugą część historii. Niestety na to przyjdzie nam trochę poczekać.

Poczucie niedosytu u wielu z was pogłębi pewnie fakt, iż dodatek można ukończyć w dwie godziny. Nawet jeśli liżemy wszystkie ściany, cofamy się do wcześniejszych miejscówek, aby użyć tam zdobytych plazmidów czy otwierać sejfy za pomocą wytrychów, a także co jakiś czas giniemy, to i tak trudno będzie nam przekroczyć 3 godziny zabawy. Mnie to nie przeszkadzało, bo nie jestem fanem na siłę wrzucanych do gry poziomów w stylu obrony otwieranych drzwi (tu była tylko jedna taka sekwencja i do tego krótka) czy pokonywania niekończących się fal podobnych przeciwników, a przygotowana na potrzeby Burial at Sea zawartość była najwyższej jakości. Mnie się w ten dodatek grało nawet lepiej niż w podstawkę, bo tam wspomnianych przedłużaczy kampanii było sporo i utrudniały one trochę wczuwkę w przedstawiony świat. Ocena, którą widzicie na dole strony dotyczy więc przede wszystkim poziomu wykonania dodatku i przyjemności czerpanej z grania w niego. Jeśli jednak oczekujecie długiej zabawy w zamian za wydane 59 zł (albo 79 zł za przepustkę sezonową, co wydaje się dla osób nie posiadających passa z edycji premierowej gry bardziej sensowną opcją), to odejmijcie jedno lub nawet dwa oczka od finalnej noty.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry BioShock Infinite

Atuty

  • Konieczność taktycznego rozgrywania starć
  • Efektywny nowy plazmid i szczelina
  • Nowi minibossowie
  • Lokacje dopracowane pod względem artystycznym
  • Fabuła ciekawie spinająca Rapture ze scenariuszem Infinite
  • Sporo sekretnych pomieszczeń do odnalezienia

Wady

  • Niska inteligencja przeciwników
  • Niewystarczające beta testy gry
  • Czasem tekstury straszą niską jakością
  • Cały dodatek trwa tylko 2-3 godziny

Nawet jeśli DLC to wyciągacze kasy, to takim tworom jak Burial at Sea Episode One dawałbym zabierać drobne z mojej kieszeni o każdej porze dnia i nocy. Świetna, przemyślana przygoda, z wypiekami na twarzy czekam na część drugą!

misiek_86 Strona autora
cropper