Recenzja: Killzone: Najemnik (PSV)

Recenzja: Killzone: Najemnik (PSV)

Paweł Musiolik | 11.09.2013, 17:28

Uczucie odnoszonej satysfakcji to chyba najlepsze, jakie może towarzyszyć człowiekowi na co dzień. Widząc wszechobecną ekspansję systemów mobilnych i orędowników gry na nich, za każdym razem gdy jest czym pokazać, że granie na telefonach to nadal popierdółkowa ciekawostka aniżeli faktyczna gra z krwi i kości – uwielbiam to robić. Zresztą, nie tylko ja.

Teraz posiadacze PlayStation Vita dostali do rąk oręż, który nie ma problemu ze ścinaniem twierdzeń, że Vita nie ma gier, a na smartfonach są ładniejsze produkcje. Nie moi mili. Killzone Najemnik ustala kompletnie nowy poziom, nieosiągalny dla nikogo. Powiedzieć, że produkcja Guerrilla Cambridge jest ładna – to skłamać. Najemnik wygląda fenomenalnie, działa fenomenalnie, pozostawia po sobie takie wrażenie, że można zacząć zastanawiać się czy na karcie z grą nie ma jakichś zaklętych run dających dodatkowej mocy konsoli. Gra prawie zawsze utrzymuje stałe 30 klatek na sekundę, zwalniając może 2-3 razy w trakcie całej kampanii dla jednego gracza i to tylko w momencie w którym udało mi się zebrać kilkunastu Helghastów w jednym miejscu i zdetonować ładunki wybuchowe powodując zadymienie lokacji z rozległymi widokami na horyzont. Pamiętam, gdy pierwszy raz grając w Uncharted: Złota Otchłań przystawałem w wielu miejscach i przyglądałem się widokom nam serwowanym. Tutaj robiłem to samo, średnio co dwie-trzy minuty. Oświetlenie zastosowane przez dewelopera jest niesamowite i nadaje ono niespotykany na konsolach przenośnych realizm.

Dalsza część tekstu pod wideo

2013-09-07-001013

Oprócz tego, modele postaci, tekstury na nich, przedmioty które znajdziemy na planszach – to wszystko faktycznie wygląda jak Killzone 3 włożony we wnętrzności Vity, w którym pomniejszono rozdzielczość do natywnej dla przenośnej konsoli oraz zmniejszono odpowiednio jakość tekstur. Jedynym minusem w kwestii grafiki jaki zauważyłem to niższej jakości dym i płomienie w których widać, że mają znacznie niższą jakość niż pozostałe efekty. Tak niesamowity efekt i wydajność osiągnięto dzięki zastosowaniu dynamicznej rozdzielczości, czego praktycznie nie da się zauważyć i za to należą się niesamowite słowa pochwały. Całość podkreśla styl graficzny, któremu bliżej jest do pierwszych odsłon serii, aniżeli kolorowej i odpustowej „trójki” i Shadow Fall. Ale Killzone: Najemnik to nie tylko grafika. To także całkiem przyjemna kampania dla jednego gracza oraz zaskakująco dobry (ale świecący często pustkami) tryb dla wielu graczy. Wybierając samotne łowy, poznajemy tragiczną historię, która została chyba wrzucona tylko po to by... cokolwiek łączyło kolejne zlecenia.

Gdyby gra nie posiadała fabuły i skupiła się tylko na luźno z sobą powiązanych misjach – kompletnie nic by nie straciła. A tak musimy czuć się jak osoby przyjmujące dożylnie historię kandydującą do Pamiętników z Wakacji (na Helghanie). Dzięki bogu, że to kompletnie nie wpływa na odbiór produkcji. Każda misja stawia przed nami cel, który możemy osiągnąć na kilka sposobów. Nie ukrywam, że najczęściej korzystałem ze zwykłej demolki i wybijania wszystkiego co się rusza, zapewniając sobie dodatkową gotówkę. Tutaj, wszystko jest wycenione. Zabójstwo, strzał w głowę, kosa w plecy, zabicie z wykorzystaniem materiałów wybuchowych, przesłuchanie dające nam informacje – możliwości jest bez liku, a zebraną gotówkę możemy wydać na czarnym rynku na lepszy sprzęt i gadżety. Te są faktycznie różnorodne i pozwalają dopasować ekwipunek do naszego stylu gry. Są zarówno rakiety samonaprowadzające, orbitalne działko jonowe, tarcza energetyczna czy chociażby niewidzialność, która pomaga się przekradać za plecami wrogów. Po ukończeniu danej misji możemy do niej wrócić w dowolnym momencie lub wybrać sobie jeden z trzech z góry zaprogramowanych sposobów ukończenia, w których stawiane są przed nami dodatkowe cele za które mamy wypłaconą dodatkową kasę. Warto także wspomnieć, że każda misja to około 20/30 minut gry na normalnym poziomie trudności, co przekłada się na około 5 godzin całej kampanii dla jednego gracza.

2013-09-07-164654

Multiplayer. Coś co koncertowo zepsuto w Killzone 3, a na co ostrzą sobie ząbki fani czekający na Shadow Fall. Jak prezentuje się Najemnik w swoich pojedynkach 4 na 4 w trzech trybach gry? Na papierze wygląda to biednie, ale zapewniam was, że jeśli uda się połączyć z hostem to ani się obejrzycie, a minie kilka godzin gry. Problemem jest niestety częsty fakt występowania błędów, które nie wiadomo skąd się biorą. O ile na stabilność połączenia nie ma co narzekać, bo nie zdarzyło mi się ani razu by zerwano połączenie, tak wyszukiwanie gry woła o pomstę do nieba. „Wystąpił błąd”, jesteśmy wyrzucani do głównego menu i bądź tu mądry człowieku co jest nie tak. Jednak gdy uda się trafić do gry w trybie Strefa Wojny, gdzie w pięciu rundach wykonujemy zróżnicowane zadania, to zmienia się kolej rzeczy.

Uczucie płynące z gry zarówno w trybie dla wielu graczy jak i dla samotników od razu kojarzy się z druga odsłoną gry, co jest zdecydowanym plusem. Postać nie jest zwrotna jak w Call of Duty, lekka ją dociążono, powodując tym samym wymuszenie niejako myślenia w tym co robimy. Bardzo interesującym i chyba najlepszym patentem jest to, że niezależnie od tego czy gramy w singla, czy w multi, cała gotówka zarobiona w trakcie gry spływa na jedno konto, z którego kupujemy wspomniane wcześniej uzbrojenie. Podobnie jest ze zbieranymi kartami. Część otrzymujemy za zbieranie danych wywiadowczych, część po wbiciu kolejnej rangi (także łączonej), a część, i to ta znaczna – wypada z zabijanych przeciwników w trybie multiplayer. Po zebraniu, powiedzmy małego jokera, otrzymujemy odpowiednią sumkę na konto. A jeśli komuś jest jeszcze mało rzeczy do wyciągania na 100%, to są także medale, które standardowo – wypadają za wykonywanie określoną ilość razy, określonych czynności. Nikt koła na nowo nie wymyślił, ale po co naprawiać coś, co sprawuje się nader dobrze? Tak, to jest pytanie retoryczne.

2013-09-08-220958

Ja z Najemnikiem spędziłem do tej pory kilka udanych godzin i jedynie co mnie bardziej zabolało, to niestety najwyżej średnia polonizacja tej produkcji. O ile tekst przetłumaczono bardzo dobrze (stały, wysoki poziom SCEP), tak już niektóre głosy, które słyszymy powodowały u mnie pusty śmiech. Jeśli ktoś już zagrał, ten wie, że rosyjski handlarz z którym handlujemy … cóż, rozumiem, że miało być w stylu typowego „ruska” z bazaru, który sprzedaje buty Adidos za 20 złotych. Ale nie, po prostu nie. Nie pasuje, jest to nieprzyjemne i irytujące. Irytował mnie także głos admirał Grey, który wypisz wymaluj można włożyć w szufladę „typowy głos pani admirał z zacięciem feministki”. Miałem także pewne obawy co do wykorzystania wszystkich bajerów Vity, ale dotykanie naszej konsoli nie jest chamsko wymuszone. Na bokach ekranu zmieniamy broń, uruchamiamy gadżety, wykonujemy ataki wręcz oraz bawimy się w hackowanie. A jeśli ktoś z dotykiem ma problem, to większość może i tak wykonać normalnie przyciskami. I jeśli ktoś mnie kiedykolwiek zapyta czy warto nabyć Vitę dla tej produkcji, odpowiem bez wahania, że tak. A czy warto nabyć grę jeśli mamy konsolę? Odwróćmy trochę sytuację – a po co zadawać głupie pytania? W Killzone'a po prostu trzeba zagrać. Koniec kropka.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Killzone: Najemnik

Atuty

  • Interesujące misje z dodatkowymi opcjami przejścia
  • Wspólne konto bankowe dla wpływającej gotówki
  • Powodująca wizualne orgazmy grafika
  • Dobre wyważenie wykorzystania dotykowego ekranu
  • Wciąga jak diabli mimo prostoty rozgrywki

Wady

  • Słaba polonizacja
  • Fabuła w grze to kompletny żart
  • Problemy z wyszukiwaniem gier sieciowych

Istny pokaz mocy przenośnej konsolki Sony. Co ważne, za grafiką idą pozostałe elementy i wielka grywalność zarówno dla jednego gracza, jak i w trybie dla wielu. O ile znajdzie wam grę..

Paweł Musiolik Strona autora
cropper