Recenzja: Borderlands 2 (PS3)

Recenzja: Borderlands 2 (PS3)

Paweł Musiolik | 28.09.2012, 14:56

Decyzja o zakupie pierwszej odsłony Borderlands dwa lata temu, która została podjęta pod wpływem impulsu była jedną z najlepszych decyzji powiązanych z grami w tamtym czasie. Mimo, że z perspektywy czasu Borderlands wydaje się lekko miałki, nudnawy i najłatwiej porównać go do ogromnego sandboxa bez konkretnego wątku fabularnego to nadal potrafi świetnie bawić, ale jak to jest z niektórymi grami – nie jest to tytuł dla każdego.

Widząc teraz Borderlands 2 i patrząc wstecz, nie sposób nie odnieść wrażenia, że poprzednia odsłona była gigantycznym, obarczonym konkretnym ryzykiem eksperymentem, który pozwolić miał na wydanie drugiej, tej kompletnej odsłony. Bo Borderlands 2 pokazuje jak powinno tworzyć się sequele idealne...

Dalsza część tekstu pod wideo

Daleki jednak jestem od pisania pieśni pochwalnych ku czci Gearbox Software, które wydaje się być studiem dwóch przeciwległych biegunów. Raz uda im się stworzyć coś, za czym będą szaleć ludzie i tutaj mamy świetny przykład serii Borderlands, a potem wezmą na swoje ramiona wydanie Duke Nukem Forever, który ich wizerunek zgwałci jak brudny Skag dowolnego karła na Pandorze. Jednak jedno trzeba im oddać, są niesamowitymi „zajawkowiczami”, mają ogromne poczucie humoru, jajcarsko podchodzą do tworzenia gier i nie brak im odwagi do pokazywania rzeczy powszechnie dwuznacznych. Przecież każdy z nas wie, że nie można naśmiewać się z karłów, a tutaj mamy ich na pęczki i nie są pokazywani w jakimś pozytywnym świetle. Zresztą, cała Pandora to skupisko psycholi, wariatów, krętaczy i ludzi kompletnie bez zasad. Gdzieś tam między tym zbiorowiskiem wykolejeńców są Karmazynowi Jeźdźcy, którzy opierają się korporacji Hyperion, na czele której stoi Przystojny Jack (cóż za nazwa, no no). Mamy tutaj klasyczny przykład bojowników i rewolucjonistów, którym nie podoba się aktualny porządek na planecie, jednak wszystko to podszywane jest czymś konkretniejszym i diabeł leży w szczegółach. A tutaj diabeł jest tak zły, jak się o nim mówi i pisze. Idealny przykład dyktatora korzystającego umiejętnie z narzędzi propagandy, któremu jak to w takich przypadkach musimy stawić czoło.

To co sprawiło, że obcowanie z Borderlands 2 jest wreszcie poparte czymś więcej niż bieganiem i zbieraniem kolejnego złomu, to właśnie warstwa fabularna, która wreszcie jest, wreszcie ma sens i stanowi motyw przewodni w produkcji Gearbox. Problemem przygód Rolanda i reszty wesołej kompanii (przybijecie z nimi piątkę swoim bohaterem, spokojna głowa) był fakt, że ciekawsze było strzelanie w dupy Psycho Bandytom, niż zajmowanie się dotarciem do Bunkra, który skrywać miał niewyobrażalne skarby. Jednak warto choć w minimalnym stopniu poznać fabułę poprzedniczki, gdyż w Borderlands 2 mamy kontynuację jej wątków i mnóstwo odwołań do tego co już było, a co nie jest. Biegając już przez prawie 30 godzin nie czułem znużenia, chęci zagrania w cokolwiek innego, a 8 godzinna sesja zakończona o 6 nad ranem to normalny obrazek ostatnich dni. Że niby niezdrowe i szalone? Zupełnie jak ta gra, która wciąga tak bardzo, że nie da rady wyrwać się z jej macek. Po prostu wielbiciele gatunku trafili swój ideał, który wystarczy im na długie miesiące, a może i nawet lata.

Zmiany i szlify dosięgnęły prawie każdego elementu tej produkcji. Grając w poprzednią odsłonę, wszystko funkcjonowało z dopiskiem „prawie”. Prawie fajnie się strzelało, prawie były ciekawe lokacje, prawie prawie. Randy Pitchford wziął byka za rogi i w ciszy rozpoczął misję „Oszlifuj Pandorę”, której efektem właśnie mamy ten brylancik. Feeling płynący se strzelania wreszcie się poprawiło. Oczywiście nie jest on jak w topowych shooterach, bo i gra nie w tym gatunku siedzi, a z niego czerpie, ale wreszcie czuć konkretną różnicę między producentami broni, których jest ogrom. Dla każdego coś innego, większe magazynki, wybuchowa amunicja, szybkostrzelność, błyskawiczne przeładowanie. Do tego należy dodać kompletnie nowy dodatek – wybuchająca broń w momencie przeładowania. Dorwać konkretny sprzęt Tediore, które od teraz właśnie tym się cechuje, to jak wymarzony prezent na gwiazdkę. Wyleciał Atlas i S&S Munitions, które zostało zastąpione grupą Bandits, czyli samoróbkami przeciwników. Taka broń ma najwięcej naboi w magazynku, ale niczym innym się nie wyróżnia, zwykła, chałupnicza robota bez polotu i finezji. Z nowości w kwestii używanego przez nas sprzętu jest dodanie kolejnego elementu, który powoduje otumanienie przeciwnika i czyni go łatwiejszym do zabicia.

Jednak najwięcej zmian i nowości czeka nas w całym systemie gry. Zrezygnowano z płaskiego i mało responsywnego menu, gdzie wybierać musieliśmy wszystko. Teraz wreszcie działa to dużo lepiej i człowiek nie traci nerwów na reagujące z opóźnieniem przełączanie. Największa zmiana jednak pojawiła się w systemie rozwoju postaci. Zapomnijcie o wykonywaniu wyzwań by zdobywać doświadczenie, które pomagało wam podnosić poziom postaci. Teraz każdy wykonany challenge dodaje nam poziom do paska poziomu kozaka w grze. Po osiągnięciu odpowiedniego progu dostajemy jeden żeton do wykorzystania na rozwinięcie dodatkowych bonusów, niezależnych od czegokolwiek. Nie są to wielkie dodatki, bo rzędu 0,5%, ale wpadają regularnie i dosyć szybko, więc mamy jeszcze większe pole manewru w tworzenia postaci takiej, jaka się nam marzy. Wracają także ulepszenia, które jednak zostały kompletnie zmienione. Cześć opcji edycji wyglądu naszej postaci otrzymujemy za osiągnięcie określonego poziomu wyzwania, część dostajemy za zadania, a część po prostu wypada z zabitego przeciwnika. Do tego jednak doszło coś, co nazwane zostało Eridium, tajemniczy pierwiastek, który pojawił się po otwarciu skarbca w poprzedniej części. Oprócz ważnej roli fabularnej, jest to waluta wymiany na czarnym rynku, skąd możemy zaopatrywać się w kolejne opcje rozbudowy dostępnej amunicji lub miejsca w plecaku. A gdyby tutaj brakło nam miejsca, możemy wybrane rzeczy schować do bunkra w naszej bazie, przekazać innym w wybranych schowku, lub po prostu sprzedać. Dla hazardzistów wprowadzono automaty do gry, gdzie można oprócz robienia hajsów wygrać Eridium lub wypasione bronie. Plusik taki, ze grając w trybie współpracy, każdy zawodnik dostaje gotówkę i fioletowe sztabki walutowe.

Kolejne zmiany dotknęły system wykonywania zleconych nam zadań. Te wreszcie mają wiele opcji zakończenia, prowadzą do różnych wątków i pozwalają nam ugryźć fabułę z innej strony. Ponadto doszły opcjonalne zadania, które nagradzają lepszym sprzętem za ich wykonanie. Utrzymać ponad 50% życia eskortowanej istoty? Zabić wroga wybraną bronią? Kto chce, ten się w to pobawi, temu komu się śpieszy – zrobi to po łebkach, ale zadanie wykona. Zmiana ta była potrzebna, bo system questów nie był do końca pomyślany i poprowadzony dobrze, a tutaj wreszcie człowiek ma okazję zastanowić się dwa razy przed decyzją. Zresztą same wykonywanie questów robi się jakby przyjemniej, ciekawiej co jest też zasługą jeszcze większe dawki humoru. Nabijanie się z pseudo fotografów szukających inspiracji robiąc zdjęcia byle czemu rozbawiło mnie niemiłosiernie, gdyż jest to niestety zjawisko obecne wśród moich znajomych.

Na przyjemniejszy odbiór gry bez wątpienia wpływa zmieniony design gry. Nadal mamy cell-shading, ale wreszcie ktoś się zlitował nad Gearbox i podarował im szerszą paletę barw. Koniec z bieganiem po niekończących się pustyniach. Teraz odwiedzimy śnieżne krainy, rozległe połacie zieleni, pseudo dżungle, miasta i parki krajobrazowe połączone z Zoo. I widać, że nie zostało to zrobione byle jako, i rzadko kiedy spotykamy tutaj recykling obiektów, pomieszczeń i układów krajobrazu. Każda lokacja stara się być inna, ciekawa i skrywa w sobie mnóstwo sekretnych miejsc. Dzięki czemu zwiedzanie jest dużo ciekawsze i sprawia wrażenie jeszcze większego i jeszcze ciekawszego świata. Syndrom lizania ścian i przeszukiwania każdego zakątka to najlepsze co może być w tego typu grach, bo właśnie te elementy przykuwają do ekranu jeśli są dobrze zrobione.

Biegając jednak po Pandorze w głowie kotłowała mi się myśl, czy ten tytuł jest dla samotnika takiego jak ja, który z losowymi ludźmi nienawidzi grać, jeszcze bardziej alergicznie reaguje gdy skrzeczą mu do headsetu, czy raczej właśnie Borderlands 2 to gra, która tworzona jest pod wielbicieli współpracy przez sieć. I nie ma co zakłamywać rzeczywistości – gra się lepiej gdy towarzyszy nam grupka innych osób. Poziomy są oczywiście dobrze skalowane, tak jak siła przeciwników, ale paradoksalnie – jest łatwiej. Poprawione znacząco SI przeciwników (wreszcie kombinują jak nam wjechać granatem w tyłek!) działa dobrze i starają się otoczyć najsłabszego lub osamotnionego, co w co-opie ratują inni. Grając samemu – mamy panowie piekło jak armia USA w starciu z Vietcongiem. By żyło się lepiej, przebudowano system wymiany, który jest teraz najzwyczajniej na świecie lepszy, a także usprawniono pojedynki 1 na 1. Zajęto się także zaliczaniem zadań w trakcie gry w co-opie, a także skalowaniem poziomów i postępów, które było kompletnie zwalone w poprzedniej części i często było tak, że trafialiśmy na zawodnika, który był daleko przed nami i gra nie miała sensu.

I gdybym miał podsumować Borderlands 2, czy białe jest białe, a czarne czarne to nie potrafiłbym. Bo mimo że gra wciąga, nie pozwala od siebie odejść i ciągle cierpimy na syndrom „jeszcze jednego questa”, to pozostaje pewien niedosyt. Brakuje czegoś, co pozwoliłoby z mety wstawić najwyższą notę z czystością ducha i poczuciem sprawiedliwości. Niestety nie w tym przypadku, gra cierpi na zbyt dużo chorób wieku dziecięcego. Zbyt dużo błędów pojawia się w trakcie misji. Loot potrzebny do questów, który nie wypada, niezaliczone zadania, nagłe śmierci czy teleportacje w inne miejsca na mapie to nie jednorazowe zdarzenia. Także gra mogłaby być minimalnie zbalansowana dla jednego gracza, który znacznie częściej ogląda scenę reinicjacji w wybranych punktach niż grając z kimś innym. Rozumiem – era internetu, ale nie zapominajmy też o samotnych wilkach takich ja właśnie ja. Ale mimo tych minusików, to nadal najlepiej zrobiony sequel ostatnich lat. Wszystko jest tutaj większe, lepsze, znacznie poprawione i jeśli ktoś pokochał Borderlands, to z drugą częścią zechce wziąć ślub. I analogicznie – osoby, które zareagowały jak pies na jeża – nie znajdą niczego co im kupi. Ale mogą spróbować, bo główne powody nudy zostały zlikwidowane. Czy warto kupić to już oceńcie sami, a ja idę biegać kolejne 30 godzin po Pandorze i wtedy sobie prywatnie już skonfrontuję jak wypada całość.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Borderlands 2

Atuty

  • Rozgrywka
  • Czas gry
  • Humor
  • Rozbudowany system
  • Wszystkie zmiany na plus
  • Poprawiona SI przeciwników
  • Lepszy co-op

Wady

  • Brakuje przysłowiowej kropki nad "i"
  • Brak polskiej wersji
  • Drobne błędy

Przykład jak powinno tworzyć się kontynuacje idealne. Poprawiono wszystkie rzeczy, które irytowały w pierwszej części. Dorzucono kolejne garści miodu płynącego z gry i tak otrzymaliśmy idealny tytuł do gry w kooperacji.

Paweł Musiolik Strona autora
cropper