Recenzja: Tom Clancy's Ghost Recon: Future Soldier

Recenzja: Tom Clancy's Ghost Recon: Future Soldier

VergilDH | 07.06.2012, 15:30

Pierwsza prezentacja Ghost Recon: Future Soldier nie nastrajała optymistycznie. Firma Ubisoft ze świetnej serii taktycznych shooterów, postanowiła bowiem uczynić bezmyślną strzelaninę, której bliżej było do Crysisa czy Call of Duty, aniżeli poprzednich odsłon cyklu. Ostra krytyka z jaką spotkał się ów twór ostatecznie sprawiła, że twórcy otrzymali dodatkowy rok na wprowadzenie konkretnych zmian.

Choć Future Soldier wciąż jest znacznie uproszczonym, w stosunku do Advanced Warfighter, tytułem (wiem co mówię, zanim na dobre zabrałem się za tę produkcję, odświeżyłem sobie dwie poprzednie części serii), wyraźnie wyczuwalny jest tutaj duch oryginału.Z pierwszej koncepcji gry nie pozostało zbyt wiele – co prawda wciąż jest liniowa, a momentami mamy do czynienia z iście filmowymi, mocno oskryptowanymi scenami, jednakże duchy wróciły do działania po cichu, co przecież od zawsze było ich specjalnością. Co by jednak nie mówić, gra również sporo zyskała na tej operacji – nareszcie otrzymaliśmy porządnie działający system krycia się za osłonami, a prowadzony przez nas bohater stał się bardziej zwinny – co prawda nie jest to Nathan Drake, jednakże jego wachlarz ruchów jest znacznie szerszy, aniżeli miało to miejsce w przypadku jego kumpli z dwóch G.R.A.W.-ów. Zabawę rozpoczynamy od krótkiej, mało interaktywnej scenki wprowadzającej, w jakiej jesteśmy świadkami śmierci jednego z oddziałów Ghostów, na których została zastawiona pułapka (próba przejęcie uzbrojonego konwoju jadącego przez Nikaraguę zakończyła się wybuchem bomby).

Dalsza część tekstu pod wideo

Jak łatwo można się domyślić, zadanie wykrycia sprawców zamachu przypadło właśnie nam. Trzeba przyznać, że misja nie jest łatwa – dość powiedzieć, że w poszukiwaniu tych cwaniaków, nasi podopieczni trafią do Ameryki Środkowej, Norwegii, Afryki, a nawet Rosji, gdzie ekipa zatrzyma się już do końca. Nie ma tu jednak miejsca na ostrą jazdę bez trzymanki w stylu Call of Duty (wiecie, III Wojna Światowa i te sprawy) – w Future Soldier nasi dalecy, wschodni sąsiedzi są bowiem zajęci rozwiązywaniem własnych problemów i nie bawią się w globalne konflikty. I wiecie co? To dobrze, bo chyba wszyscy się ze mną zgodzicie, że model źli Rosjanie – dobrzy Amerykanie, już nam się nieco przejadł.

Głównym bohaterem gry jest niejaki Kozak – amerykański (a jakże) żołnierz, mający rosyjskie korzenie. Facet ma łeb na karku i ze swojego pochodzenia bardzo często robi użytek – a tu z kimś porozmawia, a to podsłucha komunikaty radiowe wroga... Warstwa fabularna gry, choć ciekawa, jest niesamowicie oszczędna. Owszem, twórcy dawkują nam ją między innymi w postaci przerywników filmowych, jednak skupiają się one bardziej na zaprezentowaniu naszych bohaterów, aniżeli tego, co się dookoła nich dzieje. Ci nie należą do wojaków, którzy z piwem w ręku przechwalają się swoimi dokonaniami – zazwyczaj (nawet w towarzystwie innych żołnierzy) zachowują spokój, choć od czasu do czasu zdarza im się pożartować na przykład z Navy Seals. Tym co cieszy (zwłaszcza po przesiadce z poprzednich części serii) jest różnorodność scenerii. Jako, że będziemy rzucani po różnych zakątkach globu, zwiedzimy tutaj rosyjskie lasy, pustynie (misja w burzy piaskowej rządzi!), tereny miejskie oraz pokryte śniegiem okolice. Średnio natomiast może Wam się spodobać pomysł na wskazywanie kolejnych celów misji poprzez napisy, które pojawiają się bezpośrednio na elementach otoczenia – został on zaczerpnięty ze Splinter Cell: Conviction i prawdę mówiąc sprawuje się tak sobie (że niby gogle jakie noszą członkowie naszego oddziału, zostały wyposażone w taką funkcjonalność).

T

eraz pora na zweryfikowanie chyba najbardziej rewolucyjnego elementu Future Soldier – w grze nie istnieje dowódca oddziału! Twórcy tłumaczą tę decyzję w ten sposób, że w prawdziwych misjach nikt nikomu nie mówi „przyklej się do tego murku, potem pobiegnij prosto i zastrzel tamtego kolesia, ukryj się za samochodem i czekaj na dalsze rozkazy”, lecz każdy żołnierz doskonale zna swoje zadanie i wie co ma robić. Dlatego też, graczowi przypadł jedynie przywilej sterowania dronem (UAV), o którym wspominałem już w naszej zapowiedzi, opublikowanej przed kilkoma tygodniami. Urządzenie, którego głównym zadaniem jest zrobienie rozpoznania terenu nie jest niewidzialne i teoretycznie powinno być zauważalne dla przeciwników, jednak przez większość czasu i tak ignorują oni jego obecność. Warto nadmienić, iż potrafi ono zarówno latać, jak i poruszać się po powierzchni, a przy tym idealnie mieści się choćby w szybach wentylacyjnych (to właśnie przy jego pomocy dostaniemy się więc do zamkniętych od wewnątrz pomieszczeń). UAV okaże się nieodzowny, jeśli zamierzamy po cichu eliminować wrogów – w momencie, w którym oponenci znajdują się w jego polu widzenia, są widoczni dla gracza nawet przez ściany. A warto nadmienić, że kule są tutaj w stanie przebijać cienkie powierzchnie... Podobnie działa również specjalny sensor, z którego korzysta się podobnie jak z granatu.

Interakcja z naszymi podopiecznymi sprowadza się również do oznaczania celów, które mają zostać zdjęte przez pozostałe Duchy (celujemy na nieszczęśnika, który zaraz pożegna się z życiem i naciskamy R2). Maksymalnie oznaczyć można cztery cele, jednakże musimy przy tym pamiętać, że osobiście musimy zająć się tym ostatnim. Warto nadmienić, że szczególnie przydaje się to w skradankowych misjach – jednocześnie szkoda, że twórcy nie umożliwili nam przenoszenia ciał zabitych wrogów, przez co musimy kombinować z kolejnością w jakiej będziemy ich zdejmować. Tym, co może nie przypaść Wam do gustu jest fakt, że w momencie, w którym przeciwnicy wykryją ciało zabitego kumpla, od razu otwierają do nas ogień, doskonale znając naszą pozycję – no dobra, ja rozumiem, że mogłoby ich to zaniepokoić, jednakże skąd do diabła wiedzą, gdzie znajduje się nasza dobrze ukryta ekipa? Akurat ten aspekt rozgrywki jest mocno przegięty, jednakże nie przeszkadza to tak bardzo w odbiorze gry. Na pochwałę natomiast zasługuje Sztuczna Inteligencja naszej kompanii, która sprawuje się wprost rewelacyjnie – towarzysze broni nie pchają się pod ogień, korzystają z osłon, a bieg w kierunku oponenta z jedną kulą w magazynku jest im zupełnie obcy.

Oczywiście, w ekwipunku Duchów znalazło się również miejsce na bardziej klasyczne wyposażenie – nie zabrakło noktowizorów, termowizorów oraz specjalnych gogli, dzięki którym żołnierze widzą szkielety przeciwników. Z tego ostatniego zrobimy użytek w momencie, w którym dookoła rozszaleje się burza piaskowa, bądź śnieżyca, co sprawi, że widoczność zostanie ograniczona do kilku metrów (a przecież trzeba iść przed siebie, bo zadanie samo się nie wykona). Na koniec dodam, że bardzo często korzysta się tutaj z kamuflażu optycznego, który wcale nie jest takim znowu science-fiction (prace nad nim trwają od dobrych kilku lat) – niestety, nie działa on wtedy, kiedy przeciwnicy wiedzą o naszej obecności oraz w chwili, w której próbujemy biec. O dziwo, szybkie przemieszczanie się pomiędzy osłonami wcale go nie wyłącza... Twórcy dali nam nawet możliwość pobawienia się Warhoundem – wielkim, czworonożnym, kroczącym bydlakiem, na którego pokładzie zainstalowano moździerz i wyrzutnię rakiet, co sprawia, że niestraszne mu czołgi czy helikoptery. Niestety, nie można nim sterować – są to tylko sekwencje na szynach. Z resztą, takowych jest tutaj znacznie więcej, podobnie jak Quick Time Events – co powiecie na zniszczenie sił pancernych nieprzyjaciela przy pomocy jednego przycisku? Dodatkowo, gra nieustannie podpowiada nam, w którym miejscu konieczne jest użycie konkretnego gadżetu, a dopiero w jej końcowych etapach musimy sami pamiętać o funkcjonalności naszego ekwipunku.

Niemniej jednak, kampania dla pojedynczego gracza to kawał naprawdę solidnego szpila, dostarczając mocnych wrażeń zarówno nowicjuszom, jak i starym wyjadaczom (Ci obowiązkowo powinni zacząć zabawę od najwyższego poziomu trudności, bo dopiero tutaj znajdą prawdziwe wyzwanie), a doznania te potęguje obecność trybu cooperative, przewidzianego dla czterech graczy. Szkoda tylko, że nie można bawić się na podzielonym ekranie, ale, jak widać, nie można mieć wszystkiego. Na koniec dodam, że tytuł wygląda naprawdę nieźle i choć nie jest to poziom trzeciego Uncharted, naprawdę może się podobać. Fakt, drzewa przywodzą na myśl Gran Turismo, a podłoże momentami „trąci myszką”, jednakże w ogólnym rozrachunku śmiało można stwierdzić, że Future Soldier prezentuje się po prostu dobrze. Najwyższy czas by poświęcić odrobinę miejsca trybowi multiplayer, który stanowi naprawdę rewelacyjne dopełnienie singla. Przede wszystkim jednak, nie raz i nie dwa, da Wam solidnie w kość zdrowo przesadzona wytrzymałość przeciwników, którzy padają po dwóch strzałach ze snajperki(!), bądź wpakowaniu im w klatę całego magazynku z karabinu maszynowego(!!). Ja się pytam – WTF? Gdzie się podziały zasady z Advanced Warfighter, gdzie padało się praktycznie po jednym strzale? Sytuację odrobinę ratuje możliwość modyfikacji broni w specjalnym trybie „Gunsmith”, w którym dowolną pukawkę możemy rozebrać na części pierwsze i zmienić to i owo. To właśnie tutaj (i tylko tutaj) wykorzystamy także PlayStation Move.

Zdziwicie się w trakcie przeglądania listy trybów, gdy zauważycie, że deweloperzy zupełnie zrezygnowali z klasycznego Deathmatcha. Zamiast tego otrzymaliśmy kilka zadaniowych wariantów rozgrywki, nieco przypominających te z drugiego i trzeciego Killzone’a. Jeśli więc polubiliście rozwiązania z Guerrilla Games i przypadły Wam one do gustu, na pewno będziecie zadowoleni. Twórcy postanowili również podzielić graczy na snajperów, saperów oraz strzelców i choć klasy postaci znakomicie się uzupełniają, odrobinę brakowało mi tutaj medyka. Ghost Recon: Future Soldier to gra dosyć trudna do ocenienia. Z jednej strony bowiem mamy fantastyczną kampanię dla pojedynczego gracza i całkiem niezły multiplayer, z drugiej natomiast liczne uproszczenia, które w skrajnych przypadkach mogą odrzucić od tego tytułu zagorzałych fanów serii, pamiętających jej pierwsze odsłony. Niemniej, gra się naprawdę przyjemnie, a wykazanie się odrobiną pomyślunku będzie konieczne, jeśli tylko zamierzacie ujrzeć napisy końcowe. Warto kupić, zwłaszcza jeśli macie dosyć współczesnych, korytarzowych i przesadnie filmowych shooterów.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Tom Clancy's Ghost Recon: Future Soldier

Atuty

  • Długa i ciekawa kampania
  • Interesująca fabuła
  • Zróżnicowane miejscówki
  • Mnogość gadżetów
  • Rewelacyjna Sztuczna Inteligencja sprzymierzeńców gracza

Wady

  • Uproszczenia w rozgrywce
  • Oprawa momentami potrafi trącić myszką
  • Za dużo QTE
  • Jednak odrobinę za mało taktyki

Seria Ghost Recon wreszcie się pozbierała i Future Soldier pokazuje, że mamy do czynienia z kawałem dobrej gry, której warto dać szansę.

VergilDH Strona autora
cropper