Recenzja: Max Payne 3 (PS3)

Recenzja: Max Payne 3 (PS3)

Paweł Musiolik | 18.05.2012, 10:00

Rockstar Games porwało się z motyką na słońce. Firma, która jest synonimem sandboksowych gier postanawia zrobić tytuł nastawiony stricte na singla. Tytuł, który napędzany musi być intensywną ale i głęboką fabułą w której odnajdą się świetnie zarysowani bohaterowie. Już mniejsza o zaprojektowanie odpowiedniej mechaniki czy wykreowanie świata.

[Dan Houser przejmując pałeczkę od Sama Lake'a wziął byka za rogi i postanowił sprostać rosnącej w legendę serii o gliniarzu z Nowego Jorku. Kto wyszedł zwycięsko z pojedynku stare kontra nowe? Bez wątpienia Max Payne 3, bo otrzymaliśmy jedną z najlepszych gier tej generacji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Trzecią odsłonę Maxa jestem w stanie postawić nawet nad Deus Ex: Bunt Ludzkości jeśli chodzi o to, jak bardzo zostałem pochłonięty przez grę. Przed premierą gra była mi obojętna – nie dawałem ponieść się jakiemukolwiek hype'owi. Zwiastuny, galerie i wywiady czytałem ze stoickim spokojem i bez zbędnej ekscytacji gdyż nie wyłaniało się z nich nic, co wzbudzało by ekstazę. Jednak już po włożeniu płyty do czytnika konsoli, mała iskra zaprószyła ogień, który pod koniec gry szalał niemiłosiernie i nie pozwalał odejść od przygody, jaka została nam zaserwowana przez Rockstar Vancouver.

9 lat. Tyle minęło od poprzedniej gry i tyle czasu później spotykamy kolejny raz Maxa, który właśnie przeprowadził się do Sao Paulo za namową znajomego ze szkoły policyjnej – Raula Passos. To właśnie po jego namowach Max zgodził się wyjechać z USA by zostać prywatnych ochroniarzem rodziny Branco – zamożnych mieszkańców Sao Paulo. Początkowa sielanka, hektolitry alkoholi i gotówka na koncie nie zwiastuje tego co dziać będzie się wraz z długością pobytu. Już na starcie porwana zostaje żona Rodrigo i w tym momencie wracają wszystkie demony przeszłości Maxa, które regularnie zalewane były litrami whisky i zasypywane dziesiątkami tabletek przeciwbólowych. Przepity do cna alkoholik z wlekącą się za nim przeszłością, notorycznie dający dupy gliniarz, ochroniarz i człowiek. Tkwiący w gównie po same uszy. Taki jest właśnie nowy Max. Tak naprawdę to cała ta gra nie jest o problemach miasta, porwaniach, to tylko zapalnik do wytarcia gliniarzem podłogi, wywleczenia jego strachów, problemów i wszystkiego co go gnębi. To jest gra jednego bohatera, to go mamy poznać, z nim utożsamić i czuć jego ból. Kolejne porażki, które ponosi nazywa on sam ponurym żartem i klątwą, bo czego się tyka – zaraz się pieprzy doprowadzając do jeszcze gorszych następstw. To właśnie chore naznaczenie cierpieniem, które zaczęło się od momentu śmierci córki powoduje, że tak bardzo przeżywamy to co się dzieje na ekranie. Oczywiście jest to sprytnie zakamuflowane w poszczególne sceny, ubrane w skórę wybranych postaci i przysypane swoistym lukrem, który ma maskować historię by jej nie zdradzać od razu.

Oczywiście główny wątek fabularny jest o dziwo zaskakująco dobry i znacząco różni się od tego, co mieliśmy w serii GTA. Rockstar zapomniało na chwilę o swoich szablonach, które lubią być używane. Owszem, czasami trafimy na klisze, które zawsze pojawiają się w grach tego developera, ale jest ich na tyle mało i są na tyle zgrabnie wplecione w całość, że nie bolą w trakcie gry. Przekazywana nam historia w formie dużej ilości cut-scenek, które w ten sposób maskują loadingi, wprowadza ogromną dynamikę w całej grze. Niektórym może się to nie spodobać, zwłaszcza migotanie ekranu, drgania, które zostały wprowadzone i przejaskrawienie kolorów. Dla mnie potęgowało to klimat niestabilnego wewnętrznie Maxa, który do pewnego momentu mimo to, że jak sam o sobie mówi – jest Amerykaninem i wykonuje to co mu zlecono – to gdzieś w głębi targany jest notorycznym poczuciem winy.

Jednak nie tylko postać policjanta któremu kolejny raz głos podłożył James McCaffrey. Także ci, których spotykamy na swojej drodze są bardzo realni, powiedziałbym, że nawet prawdziwi. Mamy skorumpowanych do cna gliniarzy, biedotę ze slumsów, bogate panienki u których silikon stanowi 50% ciała i które pieprzą się z bogatymi tatusiami i synalkami. Rodzina Branco została oparta o pewien szablon bogatego, ale prawego seniora u którego pracujemy, jego braci, z których jeden jest politykiem, a drugi to typowy playboy, któremu w mózgu hula wiatr. Dla odmiany Raul Passos jest oddanym kamratem, który gdy trzeba nadstawi za nas kark i uratuje łysą głowę Maxa. Rockstar zawsze potrafiło tworzyć świetne postaci, ale tutaj przeszli samych siebie i przy kolejnych grach musieliby wznieść się na wyżyny absolutne.

Krążę wokół fabuły, bo to ona w połączeniu z Maxem jest silnikiem napędowym gry, ale jednocześnie nie chcę i nie mogę nawet zdradzać czegokolwiek, bo popsułbym wam zabawę i chęć grania. Max Payne 3 złapał mnie za gardło i nie pozwalał złapać oddechu, każąc mi chłonąć ten brudny, ociekający brutalnością klimat. Bo Sao Paulo jak cała Brazylia to miejsce pełne kontrastów. Bogaci odgrodzeni od biednych armiami ochroniarzy i gigantycznymi murami, biedota walcząca o przyszłość i uciekająca od nieuchronnych gangów i handlu narkotykami. Gdy pierwszy raz trafimy do faweli zostaniemy uderzeni kontrastem i nieufnością tubylców, których nasz bohater nie rozumie bo kompletnie nie zna języka. Rockstar by to uwidocznić pokusiło się o nie tłumaczenie kwestii na angielski, zostawiając nawet napisy po portugalsku lub jego brazylijskiej odmianie. Max niejednokrotnie mówi nam to co czują prawdziwi ludzie chodzący po fawelach – on dosłownie rzyga nowobogackim życiem, jest zmęczony wszystkim, a jeszcze sam siebie wpakował w oglądanie gangreny posypywanej lukrem w postaci dyskotek z muzyką elektroniczną, ogromną ilością gotówki i pięknymi kobietami. Jeszcze gdzieś w tle przewija się UFA, Crachá Preto i Commando Sombra, których rola będzie dozowana wraz z postępami fabularnymi.

Ale uf. Przystopujmy w tym momencie z klimatem i fabułą, gdyż zrobiło się gęsto niemożebnie. Na szczęście Rockstar nie musiało niczego maskować – gameplay, grafika i animacja stoją na najwyższym poziomie. Złośliwi powiedzą, że trzon mechaniki jest ten sam, ale to wizytówka serii. Wraca więc Bullet Time, który kolejny raz daje nam przewagę nad przeciwnikami, podobnie jak skoki w trakcie spowolnienia czasu. Jednak by nie było tak różowo, to pasek, który odpowiada za Bullet Time ładuje się jedynie w trakcie wymiany ognia – gdy strzelamy do przeciwników. No i musimy pamiętać, że nawet mimo niego, nie jesteśmy nieśmiertelni i możemy zginać. Bardzo fajną opcją jest Last Man Standing, który aktywuje się gdy mamy choć jedno pudełko środków przeciwbólowych i zostaniemy śmiertelnie ranni. Mamy wtedy chwilę by zabić tego, który do nas strzelił by odnowiło nam się życie, a środki przeciwbólowe zostały zużyte. Samo strzelanie z początku może sprawić malutkie problemy, jednak później opanujemy to po mistrzowsku i wszystkie akcje będą wyglądały jak z Matrixa czy filmów Johna Woo. Jeśli chodzi o samą grę – jest ona trudna. Na średnim poziomie trudności, który jest drugim z pięciu dostępnych ginąłem bardzo często. Jednak ze śmierciami jest tutaj jak w Dark Souls – prawie zawsze jest to porażka motywująca do dalszej gry. Przez całe 9 godzin – bo tyle trwa kampania – raz zdarzyło mi się zakląć pod nosem, gdy przeciwnik zastrzelił mnie przez ścianę.

Strzelanie. W aspekcie gameplayu najczęściej wykonywana czynność oprócz zjadania tabletek. Strzelamy od początku do samego końca w proporcjach takich samych. Zapomnijcie o standardowym „z początku mało i nudno, a na koniec za dużo”. Fakt, przy końcu strzelania jest dużo, ale jest to bardzo dobrze oddane w fabule. Jako, że gra jest kierowana tylko dla dorosłych, to bez dwóch zdań jest ona cholernie brutalna. Nie „brutalna” - cholernie brutalna. Strzelając do przeciwników możemy ich postrzelić w aortę, by zaczęli tryskać krwią. Strzelając do nich w zwolnionym czasie gdy kamera robi filmowy najazd na ofiarę, możemy nadal ładować ołów w bezwładne ciało. Kule zostawiają dziury wylotowe, rozwalając czaszki i smarując mózg po ścianie. Nie raz oglądać będziemy zmasakrowany twarze, odstrzelone uszy, przestrzelone kolana po strzelaninie przez jaką przyjdzie nam doznać. Najważniejsze z tego wszystkiego jest to, że Rockstar nie przesadziło z tym i nie wkrada się nam groteska czy pastisz jak w filmach Rodrigueza.

Coś jeszcze? Wraca narracja, która jest dla mnie na poziomie absolutnie mistrzowskim. Max na bieżąco komentuje to co widzi, nierzadko mówi jedno, a myśli drugie zgodnie z zasadą bycie uprzejmym. Tak naprawdę myśli Maxa stanowią ogromne uzupełnienie przedstawionego obrazu. Do tego wraca nieliniowa fabuła. Jesteśmy rzucani po wspomnieniach policjanta, wracamy do czasów dziejących się zaraz po drugiej części gry, później poznajemy początki pracy w Brazylii, by za chwilę przenieść się do teraźniejszości. Montaż scenek to takie małe arcydzieło. Nie jesteśmy odcinani od tego co widzieliśmy, tylko wszystko płynnie i zgrabnie jest kontynuowane. No i są także scenki komiksowe, ale nie w takim stylu jak kiedyś, tylko nowe, dynamiczne kadry z komiksu, z tym, że są one wzięte z klatek filmowych, gdzie najważniejsze kwestie są wyróżniane dużymi literami. Scenki pojawiają się gdy kontynuujemy grę po przerwie – mamy krótki briefing w postaci kadrów komiksowych tego co ostatnio mogliśmy zobaczyć.

Największe obawy miałem do grafiki. Do tej pory gry Rockstar nie były ładne. Owszem rozległe tereny w Red Dead Redemption robiły wrażenie, ale jednak trzeba było to przekuć w korytarze i grę w której nie możemy biegać po kilkudziesięciu kilometrach kwadratowych. Rockstar wybrnęło z tego idealnie. I mimo nawet gdyby było gorzej, to tutaj słabsza grafika nie robiłaby różnicy. Może i nie jest to pierwsza trójka tej generacji, ale na pewno jedna z topowych gier. Ogromne przywiązanie do detali, mnóstwo interaktywnych rzeczy (możemy sobie pooglądać TV) które mają swoją fizykę i nie są nienaruszalnymi bryłami. Ogromna w tym zasługa Euphorii – silnika, który jest ostro szprycowany przez ekipę odpowiedzialną za ten tytuł. W trakcie skoków i uników inne przedmioty reagują na nasze ruchy, my reagujemy na przeszkody. Zapomnijcie więc, że skacząc przed siebie na wąskiej alkowie wylądujecie idealnie i pobiegniecie jakby nigdy nic. Po fabule, fizyka jest jedną z najlepszych rzeczy – ruszający się płaszcz czy koszula Maxa, realistycznie reagujące ciała ostrzeliwanych i tłukące się szkło – to potrafi zrobić wrażenie. Owszem, tak jak z teksturami, że czasami zdarzy się gorszej jakości, lub gra nie nadąży zestreamować jeśli za szybko miniemy scenkę (choć jest ograniczenie na czas wczytywania), tak i czasami animacja zgłupieje i będziemy mogli zobaczyć ofiarę z drgawkami lub dziwnie wyginającą kończyny. Jest to jednak marginalny problem, który zdarzył mi się dosłownie dwa razy, w tym raz, gdy postać, która oberwała ze strzelby znajdowała się między półkami. No i warto wspomnieć o częściowo zniszczalnym środowisku – możemy rozwalić murki, płyty nagrobkowe, deski i inne cienkie materiały. Jest i też słowo klucz – różnorodność. Lokacje, które przemierzamy różnią się od siebie znacząco. Brudne fawele, bogate kluby, dżungla, Nowy Jork i parę innych z których każda jest świetnie zrobiona.

Sfera audio w grze również zbierać powinna same plusy. Miałem drobne obawy o to, czy noise-rockowy zespół Health podoła zadaniu, ale gdy już dobrnąłem do końca gry, musiałem w myślach przeprosić ich za bycie niewiernym Tomaszem. Skomponowane na potrzeby gry utwory wypadają FE-NO-ME-NAL-NIE. Wszyscy słyszeli już utwór „Tears”, ale uwierzcie – słysząc go w grze poczujecie się dziwnie podbudowani. Teraz już wiem, dlaczego tak niespokojna i psychodeliczna muzyka znalazła się w grze. Jest ona po prostu elementem opowiadania, dopełnieniem słowa pisanego i mówionego. A jeśli przy mowie jesteśmy – voice acting wypada fenomenalnie. Odpowiedni akcent niektórych postaci, zmęczenie w głosie Maxa, idealnie odegrana panika w głosie czy też rozpacz. No i do tego efekty dźwiękowe, które nawet jeśli bym chciał, to nie mogę się ich doczepić. Minusy? Czasami gra za późno wczyta dialogi i mamy inny tekst, a inne audio. Pomaga zapauzowanie gry, ale i tak nie zawsze.

Jeśli myślicie, że po 9 godzinach (14 rozdziałów) przechodzenia trybu dla jednego gracza zakończycie przygodę z Maxem, to grubo się mylicie. Rockstar udostępniło nam tryb Time Attack w którym przechodzimy misje punktując za odpowiednie akcje, łącząc je w łańcuchy punktów, lub też zbierając karne punkty za obrywanie, używanie „painkillerów” czy zgony. Jeśli to będzie za mało, to jest też tryb, który wchodzi podobnie jak Time Attack w dział Arcade – New York Minute w którym musimy dany rozdział ukończyć jak najszybciej. Zabijając przeciwników otrzymujemy dodatkowy czas, bo tego mamy mało – startujemy z jedną minutą na liczniku. Oczywiście wszystko podpięte jest pod rankingi znajomych z PSN, Rockstar Social Club, czy ogólne – światowe.

Podobnie jak w innych grach Rockstar, pojawił się tryb dla wielu graczy, który jak na razie cierpi na problemy wczesno-premierowe. Ciężko się podłączyć do serwerów, a po nawale ludzi, może być jeszcze gorzej. Trybów udostępniono nam cztery. Deathmatch, Team Deathmatch, Payne Killer i Gang Wars. Dwóch pierwszych nie trzeba przedstawiać, za to dwa ostatnie warto krótko omówić. W Payne Killer, jedna z postaci wciela się w Maxa, druga w Raula Passosa i wszyscy inni na nas polują. My mamy mnóstwo amunicji i najlepsze bronie, oni przewagę liczebną. Kto nas zabije, przejmuje naszą rolę. Gang Wars to połączenie trybu Objectives z Capture the Flag z innych gier. Nie działając zespołowo nie ugramy nic. Trzeba też dodać, że z początku dostępne mamy tylko pierwsze dwa tryby dopóki nie wykonamy zadań treningowych w formie wewnętrznych osiągnięć.

No i recenzja dobiega końca. Wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć, podobnie jak Max Payne 3 w którego gra się wyśmienicie. Tytuł wciąga od samego początku i nawet na chwilę nie daje nam odpocząć, nudzić się lub zwiedzać. Zbieracze ucieszą się z możliwości zbierania poszlak i złotych broni, inni docenią filmowość dzieła, o którym mówiono w trakcie zapowiedzi. Nie wierzyłem w Rockstar, bałem się, że to skopią, ale tego nie zrobili. Jestem winny oddać co królewskie, bo Max Payne 3 bez wątpienie pokazuje, że ekipa potrafi jeszcze robić tytuły skupiające się na filmowo prowadzonej akcji. Warto napomknąć jeszcze, że gra otrzyma polską wersję językową poprzez łatkę, która pojawi się jakiś czas po premierze i będzie kompletnie darmowa. Jest to pierwsza gra Rockstar wydana na konsole z polonizacją. Jej jakość ocenimy podobnie jak tryb dla wielu graczy – dogłębnie za jakiś czas gdy technicznie będziemy mogli (czyt. łatka pojawi się do ściągnięcia). Jeśli się wahacie i nie wiecie czy kupić Maxa, to musicie sobie odpowiedzieć na jedno pytanie. Czy chcecie gry, która jest kinem akcji, jednocześnie będąc mocnym filmem fabularnym z świetnym bohaterem. Ja odpowiadam na to zagadnienie moją oceną i gigantyczną rekomendacją. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Max Payne 3

Atuty

  • Wymagający poziom trudności
  • Czas gry, animacja postaci
  • Oprawa audio-wizualna
  • Ścieżka dźwiękowa
  • Niesamowita narracja i dobra fabuła
  • Filmowość na każdym kroku
  • Cholernie wciąga

Wady

  • Czasami chrupnie przy cutscenkach
  • Bardzo rzadko nie doczytują się głosy postaci
  • Online ma czasami problemy z połączeniem

Max Payne powraca w wielkim stylu. Gra dostarcza w praktycznie każdym aspekcie poza drobniutkimi problemami technicznymi. Świetna oprawa audio-wizualna, świetna fabuła i wysoki poziom rozgrywki. Czego chcieć więcej?

Paweł Musiolik Strona autora
cropper