Recenzja: Ace Combat: Assault Horizon (PS3)

Recenzja: Ace Combat: Assault Horizon (PS3)

[email protected] | 18.10.2011, 12:04

Ace Combat zawsze wydawało się być grą, której za bardzo nie dało się zepsuć. Przecież... co w tej serii było do zepsucia? Już od pierwszej części jedyne, co musieliśmy robić, to namierzanie wrogiego samolotu bądź budynku i odpalenie pocisku, zrzucenie bomby na jego głowę lub zniszczenie danego celu.

Cóż, najwyraźniej twórcy serii w Namco-Bandai pomyśleli, że wszystkim się to znudziło i trzeba wprowadzić coś bardziej ekscytującego. Pierwszy trailer Assault Horizon nie zwalił mnie z nóg. Razem z wieloma fanami wydałem okrzyk niezadowolenia. "Quick Time Event? Misje na szynach? Helikoptery? Mój kochany Ace Combat zniszczony przez pokolenie Modern Warfare? J'accuse!"...

Dalsza część tekstu pod wideo

Jedną z największych zmian w Assault Horizon jest dodanie helikopterów, samolotu wsparcia AC-130 i bombowców. Sprawdziło się to dobrze, choć nie ukrywam, że misję, w których biorą one udział, są... niesamowicie nudne. Najzwyczajniej w świecie nic ciekawego się w nich nie dzieje i jedyne co robimy, to latamy maszyną z jednego punktu nad drugi, bądź "na szynach". Możliwości wyboru samolotów w regularnych misjach zostały bardzo ograniczone. Nie możemy na przykład już wybrać sobie A-10 do misji typowo powietrznych. Jeśli misja polega na bombardowaniu celów naziemnych, dostajemy do wyboru jedynie samoloty szturmowe. Jeśli misja polega na walkach z innymi samolotami, dostajemy jedynie myśliwce i samoloty wielozadaniowe. Także nie zarabiamy już pieniędzy na nowe, lepsze maszyny i uzbrojenie. Teraz wraz z rozwojem fabuły dostajemy nowe samoloty i bronie za darmo. Ułatwienie dla nowych?

DogFight Mode jest chyba najbardziej kontrowersyjnym dodatkiem. Pozwala nam on na aktywowanie trybu, gdzie nasz samolot sam podąża za celem, a naszym zadaniem jest jedynie wykonywanie drobnych korekt, aby go trafić. Osobiście uważam, że jest to całkiem interesujący dodatek do gry. Owszem, tracimy kontrolę nad samolotem, jednak nie zawsze oznacza to zwycięstwo. Wrogowie także mogą używać DFM i uwierzcie mi, robią to CZĘSTO. Jest on także przydatny, ponieważ tym razem przeciwnicy nie chcą ginąć tak łatwo. Tutaj nikt już się nie ustawia ładnie tyłem do gracza mówiąc "stękliwym" głosem: "Proszę, nie strzelaj do mnie panie pilocie". Teraz próba zestrzelenia zwykłego celu to jak walka z wrogimi szwadronami w Ace Combat Zero. Problematyczna jest jednak w tym trybie kamera, która za wszelką cenę chce nadążyć za przeciwnikiem rozsypującym flary jak cukierki w Halloween, czyniąc walkę niesamowicie chaotyczną. I niestety, DFM jest czasami wymagany, aby zestrzelić przeciwnika, szczególnie jeśli fabuła tego wymaga. Naziemną alternatywą DogFight Mode jest Air Strike Mode. W tym trybie lecimy wzdłuż wyznaczonej drogi strzelając i zrzucając bomby na wszystko, co widzimy. Bonus w tym trybie jest taki, że dostajemy szybsze przeładowanie broni i karabin nie przegrzewa się nam tak szybko.

Kolejnym "dodatkiem" jest... regenerujące się życie. Pomysł niesamowicie kretyński, ponieważ o ile można go wrzucić i nagiąć w strzelance z humanoidami w rolach głównych, tak tutaj nie ma on absolutnie żadnego sensu. Chociaż z drugiej strony, w tej części obrywamy bardzo często, więc jakieś uzasadnienie można znaleźć. O ile przejście poprzednich Ace Combatów na trybie Ace bez ani jednej śmierci było proste, to w Assault Horizon miałem problemy już na poziomie trudności Normal.

Fabularnie Assault Horizon raczej nie ma się czym pochwalić. Mamy tutaj większość oklepanych motywów do jakich przyzwyczaiły nas części Zero i Squadron Leader. Całokształt fabularny jest jeszcze bardziej oklepany, ponieważ mamy z nim styczność w każdej militarnej strzelance jaka ostatnio wyszła - wspaniała Ameryka kontra parszywi Ruscy ultra nacjonaliści. Kolejny raz Strangreal został odsunięty na korzyść rzeczywistego świata, czy to źle, to już decyzja własna. Największym mankamentem jednak jest brak interesujących superbroni i fikcyjnych prototypów. Tak, jedyne co dostajemy to rozczarowujące bomby o nazwie Trinity, które przypominają trochę MPBM, którymi strzelał ADFX-01 i 02 w Zero i samolot Sukhoi PAK-FA [pozdrawiamy fanów serii, reszta nawet niech nie próbuje zrozumieć - dop. Pyszny]. Namco obiecało nam Nosferatu z Ace Combata 6 i nowy prototyp ASF-X Shinden II (bardzo przypominający nieślubne dziecko Delphinus'a i X-02) jako DLC, ale to nie to samo co możliwość konfrontacji z taką maszyną w trybie Single Player.

W misjach pojawiają się także checkpointy. "JAK TO MOŻLIWE?!" - zapewne krzyczysz z niedowierzaniem. Ja cieszę się, że je dodali. Głównie dlatego, że misje potrafią ciągnąć się w nieskończoność i spośród 15 chyba tylko 3-4 nie były okropnie nudne. Mapy są bardzo małe. Jest to problemem, ponieważ często dostajemy informację o nadlatujących bombowcach, które musimy zestrzelić w 20 sekund. Nie byłoby to problemem gdyby nie to, że bombowce w Assault Horizon są zbudowane ze stopu tytanu i Gundarium czyniąc je prawie niezniszczalnymi.

Ważną kwestią jest tutaj fakt, że po raz pierwszy nasz pilot ma i twarz i głos (wcześniej jedynie w Ace Combat 2 słyszeliśmy głos naszego pilota). A raczej twarze i głosy, ponieważ wcielamy się tu w rolę aż pięciu mało interesujących osób. O ile o Pixym z Zero można by napisać całe wypracowanie, to o grywalnych postaciach w Assault Horizon ciężko by zrobić ulotkę. Głównym bohaterem jest William Bishop, którego od jakiegoś czasu dręczą koszmary ukazujące jego śmierć. Jego główną (i chyba jedyną) cechą jest umiejętność zachowania spokoju w ciężkich sytuacjach. Następnie mamy Douga "D-ray" Robinsona, naszego pilota helikoptera, który... jest... hmm... jest murzynem? Ciężko cokolwiek o nim napisać, gdyż nie posiada żadnych cech osobowości. Rolę pilota bombowca odgrywa Janice Rehl - ponoć asertywna i radosna przyjaciółka Williama. Strzelcem Blackhawk'a jest człowiek, na którego po prostu wszyscy mówią Guns. Nie znamy jego twarzy, nie odzywa się i ma maskę jak Ghost z Modern Warfare 2. Jak już pisałem wcześniej, postaci są niesamowicie płytkie i miałkie. Jeśli spodziewacie się jakiegoś rozwoju fabularnego, rozwinięcia bohaterów lub głębszego przedstawienia oponentów to radzę wrócić do Ace Combat 5. Serio...

Grafika, jak to w każdym Ace Combacie - samoloty wyglądają świetnie, obiekty naziemne pozostawiają wiele do życzenia. Nie ma tutaj całkiem płaskich powierzchni. Najbiedniej wypadają pustynie, kaniony i inne otwarte tereny. Jedyne co dodano to makiety drzewek, jakiegoś kaktusa... i tyle. Misje w miastach prezentują się lepiej, jednak przyznajmy sobie szczerze – latamy między kartonowymi pudełkami. Modele żołdaków, których spotykamy w trakcie niektórych misji są kompletnie uproszczone i przypominają raczej gry z pierwszego PlayStation. Za to modele wszelakich machin, za których sterami przyjdzie nam zasiąść, prezentują się wybornie i każdy fan samolotów i helikopterów rozpozna od razu każdy szczegół. Tutaj warto wspomnieć o tym, że ciężko jest rozbić swój samolot, z reguły odbija nas od podłoża i lecimy dalej z krytycznymi uszkodzeniami. Fatalna decyzja zabijająca dreszczyk emocji lecąc nisko nad ziemią...

Warstwa audio mogła być o wiele, wiele lepsza. W poprzednich odsłonach, muzyka była najmocniejszym elementem gry. W Assault Horizon jest źle. Za dużo heavy metalowych brzmień, które pasują do misji jak kostka rosołowa do zupy mlecznej. Nie ma żadnego utworu tak świetnego jak „Diapason”, „Dead Ahead” czy „Invincible Fleet”, a ten z ostatniej misji także pozostawił u mnie spory niesmak. Spodziewałem się czegoś na miarę „Zero” czy „Agnus Dei”, a otrzymałem bardzo nudne wycie w stylu "oooooh aaaaaaaaah". Jeśli zaś chodzi o efekty dźwiękowe to naprawdę tutaj popisali się dźwiękowcy. Każdy samolot brzmi inaczej, A-10 w końcu ma ten wspaniały dźwięk swojego GAU-8 [maniacy, pozdro! - dop. Pyszny], a eksplozje są o wiele milsze dla ucha. Także komputery pokładowe każdego samolotu mówią "we własnym języku": F-22 ogłasza wszystko po angielsku, Su-35 po rosyjsku, a Rafale po francusku. Mało znaczący, aczkolwiek miły dodatek.

Tryb online to zwykły dodatek. Standardowe tryby przeniesione na poletko powietrzne nie robią wrażenia. Opcja gry w kooperacji jest za to bardzo fajna i sprawdza się bardzo dobrze jeśli mamy z kim grać, gra wtedy nabiera rumieńców. Z technicznego punktu widzenia online sprawuje się poprawnie, nie mamy za dużych lagów, nie trzeba też długo czekać by rozpocząć rozgrywkę. I mimo tego, że online nie jest kręgosłupem gry, to w obliczu krótkiego singla (2 wieczory) potrafi wydłużyć radość obcowania z tym tytułem.

Ace Combat: Assault Horizon nie jest złą częścią, jest po prostu inna, bardziej dostosowana do współczesnych trendów rynkowych. DFM w założeniu jest bardzo dobrym systemem, jednak wymaga paru poprawek, głównie w kwestii pracy kamery. Jednych może zawieść brak tego, co było normą w poprzednich częściach. Mianowicie „głaskania” gracza, że jest bohaterem, wszystko zależy od niego i tylko on „może tego dokonać”. Tutaj jesteśmy jednym z wielu, trybikiem w machinie wojennej (męczący już trend). I w tym upatrywałbym powód miałkości fabularnej...

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Ace Combat: Assault Horizon

Atuty

  • Oprawa dźwiękowa
  • Intensywność akcji
  • Widowiskowość
  • Modele samolotów

Wady

  • Miałka fabuła
  • Słaba ścieżka dźwiękowa
  • Ograniczenia w wyborze maszyn
  • Dużo momentów "na szynach"

Gra niepotrzebnie odchodzi od schematów odsłon z PlayStation 2. Z Ace Combat zrobiono Call of Duty z samolotami. Fani serii będą zniesmaczeni.

cropper