Recenzja: Medal of Honor (PS3)

Recenzja: Medal of Honor (PS3)

Pyszny. | 12.10.2010, 13:46

Wiecie jak to jest z naśladownictwem. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, nigdy nie poznamy tajników wschodnich sztuk walki w stopniu podobnym do tego, który prezentował Bruce Lee w Wejściu Smoka. Mimo ćwiczeń i najszczerszych chęci, nigdy nie zaśpiewamy jak Freddie Mercury czy Elton John. Rzemieślniczą pracą nie stworzymy też ponadczasowego pisarskiego dzieła pokroju Zbrodni i Kary.

Potrzeba talentu. A skoro go brak, możemy jedynie naśladować oryginał. Oto krótka historia Medal of Honor. Produkcji starającej się wzbić w przestworza niczym mitologiczny Ikar, którego jedynym marzeniem było wcielenie się w rolę fruwającego w blasku słońca orła. Pamiętacie, jak skończył ów młodzieniec?

Dalsza część tekstu pod wideo

Co tu dużo mówić, Medal of Honor to typowy przykład próby żerowania na niewątpliwym sukcesie Call of Duty 4: Modern Warfare i popularnego trendu na nowoczesną wojnę, którą tytuł ten kilka lat temu zapoczątkował. Tak jak kiedyś Medal of Honor: Allied Assault z PC wyznaczył kierunek gatunkowi FPS, tak dziś role się odwracają i to EA jest naśladowcą Activision. Nie unikniemy w tej recenzji wielu porównań Medal of Honor zarówno z Call of Duty, jak i najnowszym Battlefieldem. Ale skoro tytuł Danger Close aspiruje do bycia mocnym przedstawicielem obsadzonej hitami kategorii, musi stanąć w szranki z topowymi przedstawicielami owego gatunku.

Nie będziemy zagłębiać się w historię Medal of Honor. Co prawda w porównaniu z Modern Warfare 2 jest ona bardziej realna (inwazja na USA przy użyciu broni konwencjonalnej to jakaś farsa), ale poprowadzona w sposób iście rynsztokowy. Zaczyna się klimatycznie, jedziemy samochodem przez opustoszałe afgańskie miasteczko, kontaktujemy w konspiracyjnych warunkach z naszą "czujką" pośród zastępów przeciwnika, obieramy kolejny cel. Po drodze spotykamy jednak Czeczenów, wywiązuje się walka, padają pierwsze strzały. Nasza postać wyskakuje z samochodu, przykłada celownik do oka i... już wiemy, że wszystko to widzieliśmy wcześniej. Bronie, klimaty, przeciwników, po prostu wszystko. Jest oczywiście kilka świeżynek pokroju quadów oraz ostrzeliwania wiosek z helikoptera, ale uświadczymy tego w Medal of Honor zbyt mało, by gra w ogóle mogła aspirować do miana pogromcy wybitnych odsłon CoD lub serii Battlefield. Tak, trzeba to zaznaczyć już na wstępie. Mimo że tytuł jako całość okazuje się naprawdę dobry, to nie przypadł mi do gustu styl rozgrywki przezeń prezentowany.

Pamiętacie, jak w Modern Warfare 2 uczestniczyliśmy w pasjonujących misjach odbijania zakładników z platformy morskiej? Jak bezpardonowo walczyliśmy o każdy skrawek terenu podczas oblężenia Waszyngtonu, gdzie spadały na nas helikoptery, ogień palił wszystko dookoła, wraz z naszymi kompanami? Pamiętacie jak ścigaliśmy się z zawrotną prędkością na skuterach śnieżnych wymijając raz po raz drzewa, oblegaliśmy gułag, uciekaliśmy dachami domków południowoamerykańskiego miasteczka przed oportunistami? Jesteście w stanie zliczyć, ile razy w ostatniej chwili uciekaliśmy z pola walki dzięki długiemu skokowi do helikoptera? Po prostu, uczestniczyliśmy w iście epickiej, filmowej, totalnie zajmującej i emocjonującej przygodzie okraszonej toną elementów dynamizujących. Rozpisuje się na temat CoD w recenzji Medal of Honor, co może wydać Wam się nie na miejscu, ale gwarantuje, że dzięki temu wiedzieć będziecie jaki jest mój największy zarzut wobec produkcji Danger Close oraz DICE. Medal of Honor to bowiem gra tak realistycznie przedstawiająca współczesne pole walki, że staje się przy tym... nudna i powtarzalna. Powtórzę jeszcze raz. Nudna i powtarzalna. Właśnie tak.

Jest monotonnie. To fakt, choć paradoksalnie nie musi to być ani zaletą, ani wadą. Mechanika rozgrywki jak sprzed kilku lat totalnie zdyskwalifikuje ten tytuł w oczach niektórych klientów i co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Zabawa polega na powtarzalnym schemacie. Chwila spokoju, później pokazują się pierwsi Afgańczycy, uczestniczymy w bardzo zachowawczej wymianie ognia i powolutku wszystkich wykańczamy. Bez szału, rajdów między kulami czy patetycznej muzyki. Dochodzimy do kolejnych drzwi, otwieramy je (uprzednio czekając, aż cała grupa uderzeniowa ustawi się, co trwa baaardzo długo), kopiemy je z buta... i znów to samo. Nie ma żadnego spoiwa między wydarzeniami, często gęsto celem misji jest wyłącznie wykończenie grupy przeciwników, co samo w sobie nie daje zbyt dużej satysfakcji. Patetyczna muzyka dodająca woli walki w CoD zastąpiona została gitarowymi riffami, które ni w ząb ni w oko do tego typu rozgrywki nie pasują. Nie ma mapki, nie ma orientacyjnego kierunku, którym musimy podążać. Cała gra trwa około siedmiu godzin i nie ukrywam, że ukończyłem ją wyłącznie z recenzenckiego obowiązku. Ślamazarny i realistyczny styl rozgrywki raczej nie przypadł mi do gustu, choć jak wspomniałem, jest też druga strona medalu, dzięki której niekoniecznie będziecie musieli się ze mną zgadzać.

Bo jeśli podejdziemy do tej gry "na serio", wczuwając się w realistyczne przedstawienie pola bitwy, wrzucimy najwyższy poziom trudności i będziemy czaić się za każdą terenową przeszkodą, całość nabierze większego sensu. Medal of Honor próbuje pokazać nam, jak dokładnie wygląda współczesne pole walki. Fakt, trochę za dużo tutaj etapów czysto celowniczkowych i strzelania różnego rodzaju pociskami pancernymi z powietrza (wyciągamy specjalne binokle i wskazujemy kolegom kolejne cele), ale całość prezentuje się dokładnie tak, jak wyobrażałem sobie konflikt w Afganistanie. Szkoda, że przy tym zabrakło grze szeroko pojętych "momentów", którymi inni przedstawiciele gatunku się cechują. Na czele z Call of Duty, które jest jednym wielkim MOMENTEM. Najmilsze zaskoczenie podczas gry w Medal of Honor? Niestety, zaskoczeń żadnych nie było, wszystko już widzieliśmy. Więcej i lepiej.. Jest jednak kilka fajnych patentów które mogą, ale niekoniecznie muszą sprawdzić się w multiplayerze.

Są bowiem wychylenia. Przytrzymujemy R2 i przy pomocy wychyleń gałki wyglądamy zza winkla (jak w MoH na PC!), co moim zdaniem w FPS-ach sprawdza się zdecydowanie lepiej, niż trend lepienia się do osłon zapoczątkowany przez Gears of War. Są też bardzo przydatne wślizgi. Gdy wciśniemy przycisk odpowiedzialny za kucnięcie podczas biegu na pełnym gazie, nasza postać zaryje tyłkiem o podłoże i zrobi dynamiczny wślizg we wskazanym początkowo kierunku. Świetny patent, szkoda że nikt nie wpadł na to wcześniej! Granaty latają co prawda śmiesznie i początkowo miałem problem, by ogarnąć trajektorię ich lotu, ale ostatecznie przyzwyczaiłem się i również nie nastręczały mi zbyt wielu trudności. Abstrahując już od multi, w które nie miałem okazji pograć ze względu na przedpremierową wersję gry, amunicji zawsze będziecie mieli pod dostatkiem. Dlaczego? Ano dlatego, że koledzy z drużyny zawsze chętnie, z uprzejmości oczywiście, wyciągną z kieszeni cztery kolejne jej magazynki. Wiem, paradoks, ale pociski w nowym Medal of Honor faktycznie szybko się kończą, stąd pewnie taka a nie inna decyzja Electronic Arts.

Inteligencja wirtualnych oponentów jest standardowa. Nie ma mowy o żadnych otoczeniach czy zastawianiu na gracza pułapek. Fakt. Oportunistom raczej nie zdarza się jednak wbiegać bezsensownie pod lufę naszego karabinu czy stać w miejscu i cierpliwie czekać, aż zostaną wyrżnięci w pień. W większości zachowują się bardzo inteligentnie i czają się za osłonami co jest tym fajniejsze, iż naprawdę niewiele potrzeba, by zginąć. Wystarczą dwie krótkie serie z karabinu maszynowego, a trzy z karabinka szturmowego, by zacząć gryźć piach. Szkoda tylko, że często gęsto zdarzało się, iż przeciwnik w wyniku opóźnienia działania skryptu przypisanego do danej akcji pojawił się tuż za moimi plecami mimo, iż przed dziesięcioma sekundami wyciąłem w pień wszystkich stojących na mojej drodze żołnierzy. Dodatkowo, animacja chowania się za osłonami wojsk oportunistycznych nie wygląda tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Gdy przeciwnik chowa się za osłoną - wszystko jest w porządku. Ale podczas wychylania się mamy czasem do czynienia z brakami w animacji. W jednej sekundzie przeciwnika nie ma, a nagle jest. Mało tego, nasze oko nie zdołało dojrzeć jak jegomość wychyla się zza osłony! Przez podobne braki w animacji (okazjonalne, ale jednak) nie jesteśmy w stanie zareagować. Takich małych niedociągnięć jest więcej. Wkurzają tym bardziej, że checkpointy rozmieszczone są w grze głupawo i niejednokrotnie po śmierci okazuje się, że do przejścia mamy cały... 10-cio lub 15-to minutowy etap (!).

Z oprawą graficzną jest taka sprawa, że w dzień prezentuje się świetnie, w nocy z kolei... poniżej poziomu Modern Warfare 2, produkcji stworzonej na przestarzałym silniku graficznym, rok temu. Niby wszystko prezentuje się ładnie, piasek wali nam po oczach, wiele elementów otoczenia możemy strącić lub wywrócić, śnieg to mistrzostwo świata, ale całości brakuje sznytu oraz widowiskowości Call of Duty. Jest kilka modeli przeciwników, wśród nich obowiązkowo zamaskowany czerwoną chustą bojownik Allaha. Modele broni? Tutaj też jest nierówno, bo o ile bliżej nieokreślony CKM wygląda bardzo przeciętnie (choć charakterystyczny "zatrzask" podczas ładowania kopie w łeb), tak Dragunov robi wspaniałe wrażenie nie tylko w elemencie designu, ale także dzięki świetnie wyglądającemu widokowi przez lunetę. Niestety, Medal of Honor to róża z ogromną ilością kolców, które przejawiają się nawet i tutaj. Jak można było w grze wyprodukowanej w 2010 roku umieścić statyczny (nie poruszający się) celownik optyczny w karabinach snajperskich? Pal licho już singla, ale jeżeli w multi również będzie on nieruchomy, to bardzo ułatwi życie "cholernym snajperom". Już widzę seryjnie lecące headshoty. EA, prosimy o łatkę! Nie można nie wspomnieć też o kinowej polonizacji gry, która przeprowadzona została iście wzorowo. Jasne, znajdą się różne niefortunne tłumaczenia, ale prawdę powiedziawszy nie znam gry, która ustrzegłaby się marginalnych błędów (może poza God of War III). Absolutnie nie mamy do czynienia z syndromem wszechobecnej "cholery", jak w Killzone 2. Jeśli ma paść słowo "ku*wa", to możecie być pewni, że właśnie taki napis zobaczycie na ekranach swoich telewizorów. Jeśli żołnierz chce powiedzieć, iż jego przeciwnicy to "pie***lone cioty", to takie sformułowanie padnie. Aż szkoda, że nie pokuszono się o dubbing. W pudełku z edycją Tier 1 znajduje się indywidualny kod umożliwiający wzięcie udziału w beta-testach Battlefield 3, które wystartują nie później, niż w 12 miesięcy od dnia premiery Medal of Honor, czyli 15 października. Przedpremierowi klienci otrzymali też nieśmiertelniki, ale i tak to bardzo miła niespodzianka. Klienci naszego sklepu zamówili bardzo ciekawe nazwy, jak choćby... "Super Babcia", "Pusia" czy bardziej hardkorowe pokroju "Zas***iec" lub "Pi**or". Gratulujemy pomysłowości!

Czego zabrakło w Medal of Honor? Pierdyknięcia. W Modern Warfare 2 albo Bad Company 2 chwyciliśmy pada w dłoń, zaczęliśmy sesję, po której zakończeniu nasze myśli same formułowały się we frazę "Wow!". Tutaj z kolei odkładamy kontroler z nadzieją, że może za 30 minut akcja będzie bardziej dynamiczna. Medal of Honor to jedna wielka akcja dywersyjna, okazjonalnie przeplatana tylko soczystymi akcjami (rzadko). Powinno być na odwrót. Wszystko teoretycznie jest w produkcji Danger Close na swoim miejscu, ale mając w pamięci wybitne tytuły Activision i DICE, nie jestem w stanie obdarzyć najnowszego MoH notą wyższą niż ta, którą widzicie kilkanaście centymetrów niżej. Mamy do czynienia z dobrą grą, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale żeby trwająca maksymalnie 7 godzin przygoda miała jeszcze czas nas... znudzić? Mimo wszystko polecam najnowsze Medal of Honor. Nie nachalnie, bez większego zdecydowania, ale jednak polecam. Mimo moich narzekań wynikających z zawodu, jakiego doznałem po nakręceniu się na tytuł i oczywistych błędów popełnionych na etapie jego produkcji, Electronic Arts dostarczyło produkt wysokiej klasy, który z pewnością zadowoli fanów szeroko pojętego strzelania. Fakt, naśladowczy i niczym nie wyróżniający się na tle konkurentów, ale nowości przyjdą pewnie wraz z kontynuacją. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że takowa powstanie. Prawda?

MULTIPLAYER: Szwedzi z DICE postanowili stworzyć multiplayerową grę z zupełnie innym zamysłem niż ten, który towarzyszył im w trakcie projektowania Bad Company 2. Rękę DICE tutaj widać. Nie tylko na poziomie jakości rozgrywki, ale także w oprawie graficznej, która prezentuje się troszkę lepiej, niż w singlu. Wiem, szok, ale tak po prostu jest. O ile BC2 nie można było porównywać z MW2 ze względu na fakt, że mieliśmy do czynienia z dwoma zupełnie różnymi tytułami, tak MoH bardzo niebezpiecznie zbliża się przedstawiciela strzelanin od Infinity Ward i Activision. A szkoda, bo zdecydowanie musi uznać wyższość gry Koticka. Mapy są niewielkie i raczej skondensowane. Stawiają na swobodną wymianę ognia, a mimo to widujemy na nich czających się wszędzie snajperów. Dlaczego? Tym tematem zajmuję się w kolejnych akapitach owego suplementu do recenzji tytułu Electronic Arts. To nie dynamicznościowy poziom Modern Warfare 2. Czy to źle? Moim zdaniem nie, bowiem na rynku zdecydowanie potrzeba różnorodności.

Zdecydowanie zły jest za to brak wślizgów i dynamicznych akcji, które mogliśmy wykonać w singlu, a zabrakło ich w multiplayerze. Pamiętacie jak zachwycałem się tym elementem rozgrywki w recenzji Single? No to wiedzcie, że w multiplayerze ich zabrakło. Ot tak. Po prostu. Kolejna rzecz, która bardzo mi się nie podoba, to brak kill-cama, który wydaje się być czułym pocałunkiem wobec wszystkich, których popularne "kampienie" zwyczajnie rajcuje. Właśnie dlatego tylu tutaj kamperów! Jeżeli początkujący gracz trafi na serwer opanowany przez graczy, którzy zjedli zęby na innych strzelankach online i żyłujących wyniki, będziemy mieli do czynienia z czajeniem się po krzakach i eliminacją wrogów przy pomocy karabinu z celownikiem optycznym. A to potrafi niejednokrotnie tak wkurzyć, że przeciętny zjadacz chleba jest w stanie mimowolnie odłożyć pada i rzucić grą w kąt. Szkoda, bo rozgrywka jest całkiem przyjemna i satysfakcjonująca, a takie zdarzenia okazują się w ostateczności zwyczajnie rzadkie. Nie ma problemów z detekcją kolizji czy innych kwiatków, ale tego akurat mogliśmy się spodziewać, w końcu to DICE.

8 map, 4 tryby rozgrywki. Dużo? Raczej nie, choć w aktualnym momencie całość wystarcza, by miło spędzić czas przy konsoli. Bawimy się w klasycznym drużynowym Deathmatchu, gdzie dwie drużyny stają naprzeciwko siebie i walczą o każdy frag. Strzelamy również w trybie będącym fajną wariacją zabawy w kontrolę nad poszczególnymi sektorami, choć prócz kilku nowych zasad, to właściwie to samo co walka drużynowa. Combat Mission to coś w rodzaju trybu Rush znanego z Bad Company 2, choć całość przeprowadzona została na zdecydowanie mniejszą skalę. I wreszcie Objective Raid, które jawi się jako bardzo przyjemna zabawa w atak lub obronę wybranego przez konsolę celu. Nie powiem, każdy z tych trybów okazuje się być w rezultacie całkiem niezłym kawałkiem multiplayerowego mięska, ale tylko do momentu, gdy nie otworzymy oczu i przypomnimy sobie, jakie postępy zrobiły od momentu wydania pierwszego Modern Warfare gry FPS w materii rozgrywki online. Multiplayer Medal of Honor byłby topowy, ale pięć lat temu. Dziś jest tylko bardzo dobry. W porywach. Czy w multi Medal of Honor nie ocieramy się o prostactwo? Zdecydowanie. Są tylko trzy klasy postaci (strzelec, snajper oraz specjalista), które na dzień dzisiejszy w 100% wystarczają. Ale co będzie za miesiąc? Lub dwa albo trzy? Pytam o to nieprzypadkowo, albowiem drzewka rozwoju każdej z klasypostaci przypominają raczej tytuły platformowe z pierwszego PlayStation, aniżeli grę online XXI wieku. Brak jakiejkolwiek klasy wspomagającej pokroju Medyka jest do przyjęcia i nie robiłbym z tego tytułu żadnej afery. Niestety, nie ma niczego pokroju perków. Fakt ten z pewnością ucieszy miłośników staroszkolnych strzelanin, które stawiały na żyłowanie indywidualnego skilla i klasyczne rozwiązania pokroju "albo Ty mnie, albo ja Ciebie, bez pomocy helikopterów i innych przeszkadzajek". Miłośników prostoty ucieszy również fakt bardzo znikomych możliwości modyfikowania własnego uzbrojenia, co dobitnie pokazuje, w jaką grupę graczy będących online celuje MoH. Gdybym był pamiętliwy, złośliwie stwierdziłbym, że w porównaniu do MW2, Medal of Honor wydaje się być zacofane minimum o cztery lata i wcale nie minąłbym się z prawdą.

Online w Medal of Honor to satysfakcjonująca zabawa na kilkanaście, może kilkadziesiąt minut dziennie. Można "popykać" po pracy czy szkole, ale absolutnie nie ma mowy o zmianie kierunku tworzenia gier FPS w materii online. Nie ma też mowy o tym, by gra zamieniła nas w online'owych nerdów non-stop żyłujących wyniki. Konkurencja na serwerach MoH nie jest tak ostra jak w Modern Warfare 2, co zdecydowanie przypadnie do gustu graczom stawiającym na prostą i przyjemną w założeniach rozgrywkę. Całość opiera się też na zdecydowanie prostszych zasadach i ma tym samym szansę trafić w gust ludzi, którzy na co dzień multiplayer w grach omijają szerokim łukiem, a to już nie lada atut.

Gra nie ma szans stać się nieśmiertelną na poletku online tak, jak miało to miejsce w przypadku Battlefielda czy Call of Duty. Jestem również pewien, że nie wypracuje sobie oddanej rzeszy fanów, którzy dzień w dzień spotykać będą się na serwerach, by pokazać między sobą kto ma największego wirtualnego ptaka. Ale czy wszystkie tytuły online muszą być takie, jak dzieła Activision czy DICE? Nie. I właśnie dlatego nowemu Medal of Honor życzę jak najlepiej. To tytuł dla mniej wymagającej grupy odbiorców i po początkowym oburzeniu, jestem skłonny dać mu szansę i poświęcić mu swój cenny czas. A to już coś znaczy...

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Medal of Honor

Atuty

  • Realistyczne przedstawienie działań dywersyjnych
  • Oprawa wizualna
  • Wślizgi i wychylenia mogą przydać się w multi

Wady

  • Monotonna
  • Statyczna
  • Źle rozlokowane checkpointy
  • Błędy animacji

Całkiem udany restart serii, która chyba miała już dosyć bawienia się w 2 Wojnę Światową.

Pyszny. Strona autora
cropper