Recenzja: Battlefield: Bad Company 2 (PS3)

Recenzja: Battlefield: Bad Company 2 (PS3)

Rozbo | 03.04.2010, 16:41

Pożegnaj się z żoną i dzieciakami. Posprzątaj w kuchni, nakarm rybkę i spakuj wszystkie niezbędne rzeczy. Spłać wszystkie długi i zamów ostatnią kolejkę dla przyjaciół przy barze. Acha, i nie zapomnij o testamencie! A jak nie wrócisz? W końcu idziesz na wojnę synu! Ty i Twoja zapchlona, Parszywa Kompania. I to już po raz drugi. A wszystko dzięki tym przeklętym cwaniakom z DICE. Jak sądzisz, czy warto im za to podziękować?

 

Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy Battlefield: Bad Company to była dopiero zadyma! Seria znana w zasadzie najlepiej z multiplayerowych potyczek na pececie zaliczyła sporą zmianę image'u oferując obok sieciowych batalii solidny tryb single player. Efekt był zadowalający, lecz nie powalający, zaś Bad Company mimo że świetne, musiało ukłonić się królującemu wówczas Modern Warfare. DICE oraz EA nie ustąpiło jednak pola i do stworzenia kontynuacji swojego shootera przygotowało się jak do prawdziwej wojny. Szeroko zakrojona kampania reklamowa, beta testy dla dziennikarzy oraz demo multiplayer rozgrzały oczekujących graczy do czerwoności. Teraz czas na wkroczenie do akcji!

Nazywasz się Marlowe, żołnierzu! Preston Marlowe! Jeśli myślisz, że wojna to kaszka z mleczkiem, to grubo się mylisz. Wojna to piekło, synu! Koniec z uganianiem się za skrzynkami ze złotem (tak jak w poprzedniej kampanii). Koniec z prywatą i przedwczesną emeryturą. Twoje dupsko należy teraz do mnie! Ty i Twoja żałosna kompania ma tym razem przechwycić tajną broń wykradzioną przez Rosjan… i przy okazji uratować naszą Ojczyznę. Czeka Cię kampania bardziej dynamiczna i prostolinijna, nastawiona na czystą akcję, zgodnie ze standardami panującymi obecnie na rynku. Zapomnij o przemierzaniu większych połaci terenu. Teraz, wzorem Modern Warfare prowadzony będziesz od jednej większej potyczki do drugiej. Będzie czekać na Ciebie więcej skryptów niż w jedynce, ale nie bój się – będą wplecione w rozgrywkę z odpowiednim wyważeniem. Będzie czekać na ciebie zgraja uzbrojonych po zęby ruskich.

Nie są to geniusze, na normalnym poziomie trudności grzecznie wystawiają swoje łby na ostrzał. Ale pilnuj się! Nadrabiają liczebnością. Twoja kompania to sami dobrzy znajomi. Haggart, Sweetwater i Sierżant Redford to prawdziwi żołnierze – umierają tylko na rozkaz. A ja im nie wydałem takiego rozkazu! Będą więc towarzyszyć Ci przez intensywną, acz krótką kampanię (7-8 godzin). Nie martw się. I tak będziesz miał ręce pełne roboty. To Ty tu grasz pierwsze skrzypce synu!

Na początku będzie Ci ciężko. Oprawa gry da Ci w kość już przy pierwszym zetknięciu. Słabe tekstury strzelą Cię w pysk, zaś widoczny aliasing tak szarpnie krawędziami, że aż gałki oczne sobie pokaleczysz. Na domiar złego szykuj się na blokowanie Twojej postaci w różnych dziwnych miejscach oraz wyzierającą z wnętrz budynków pustkę (wystrój oraz jego detale są wręcz symboliczne). Ale bądź twardy! Nie mazgaj się! W końcu będziesz działał na silniku Frostbite, które DICE dopieściło od czasów pierwszej części. Czeka Cię rozpierducha na niespotykaną w innych strzelaninach skalę! Prawdziwe piekło na ziemi, dlatego zapamiętaj moje słowa – Twój granatnik, to Twój najlepszy przyjaciel! Utoruje Ci drogę do wielu taktycznych zagrywek na polu walki. Nie wszystko da się wprawdzie zniszczyć, ale i tak efekt jest piorunujący. Modern Warfare może się pod tym względem schować!

Szykuj sobie ciepłe kalesony i maść na komary chłopcze. Będziesz odwiedzał wiele różnych, ciekawych miejsc. Boliwijska dżungla, szczyty gór w Andach… to tylko kilka przykładów. Ale nie licz na podziwianie widoków. Jesteś w armii, więc masz strzelać. A będziesz to robić niezmiernie często. Czekają Cię klasyczne potyczki z wrogimi oddziałami, snajperskie oczyszczanie drogi kompanom, czy świetna i klimatyczna przeprawa w śnieżycy, gdzie będziesz musiał biegać między jednym źródłem ciepła, a kolejnym aby nie odmrozić sobie tyłka. Weź się w garść chłopaku! To dopiero początek. Przecież dochodzi jeszcze sztandarowa dla serii zabawa z pojazdami. Co powiesz na przejażdżkę w kolumnie Abramsów pomiędzy usytuowanymi na zboczach gór Chilijskimi wioskami?

Chyba nie muszę mówić, co zostawisz za sobą po takiej podróży. Z drugiej strony nie unikniesz wrażenia, że wszystko to już gdzieś się widziało. Ostrzał z Blackhawka, ucieczka ciężarówką przed wrogim śmigłowcem, strzelanina na pokładzie samolotu. Bad Company 2 to festiwal znanych motywów, które były już tak często wykorzystywane, że z trudnością podbiją ciśnienie bardziej doświadczonemu wojakowi. Nie miejmy DICE tego za złe. W końcu wszystkie wojny są takie same. Kampania, która Cię czeka, będzie trzymała dosyć wysoki poziom, jednak nie wybije się poza znane w gatunku schematy. To w trybie multiplayer czeka Cię kwintesencja tego czym jest Bad Company 2.

Witaj na prawdziwej wojnie, żołnierzu – w sieci! To tu, po poprawnym, ale nie rewelacyjnym single playerze, Bad Company 2 rozwija swoje skrzydła. Załatwmy najpierw formalności. Cztery tryby rozgrywki. Znane z jedynki Rush to stopniowe wypieranie przeciwnika z kolejnych punktów na mapie (z tym że zamiast przejmowania skrzynek złota, niszczymy teraz stacje przekaźnikowe) oraz klasyczny tryb Conquest, w którym gracze muszą przejąć i kontrolować wyznaczone na mapie punkty strategiczne. Do tego dochodzą Team Rush, gdzie gramy w mniejszą wersję Rush, oraz Team Deathmatch, czyli prosta wyrzynka czterech czteroosobowych drużyn. Wszystko to na dziesięciu (8 podstawowych + 2 dostępne dla właścicieli nieużywanych kopii gry, czyli tzw. VIP Pack) zróżnicowanych mapach dostosowanych do danego trybu. Że co? Że mało? Mylisz się żołnierzu. Lokacje są rozległe i nawet 24 graczy w trakcie rozgrywek tygodniami będzie odkrywało nowe zakamarki jednej mapy.

Multiplayer sprawdza się po prostu fenomenalnie i od pierwszych minut wciągnie Cię na dobre. Zapomnisz o singlowej kampanii i zaginiesz na polu walki na dłuższy okres czasu. Ale pamiętaj – armia to drużyna! Z sieciowej rozgrywki Bad Company 2 najlepsze wrażenia czerpie się grając z dobrą drużyną. Owszem, twardziele robiący samotne rajdy na pozycje przeciwnika też sobie poużywają. Ale w trybach Conquest i Rush największe szanse ma zgrany zespół. Duża w tym zasługa zrównoważonych klas, które świetnie uzupełniają się na polu walki. Szturmowiec (Assault) to klasyczny żołdak, który może wspierać kolegów skrzynkami amunicji.

Mechanik (Engineer) to spec od niszczenia i naprawiania pojazdów, przy czym nadaje się ze swoimi sub-karabinkami do cichej roboty. Medyk (Medic) dzierżący LKM-y wszelkiej maści oprócz oczywistego leczenia towarzyszy, zapewnia też potężne wsparcie ogniowe. Z dystansu kumpli wspiera Zwiadowca (Recon), który przy pomocy swojej snajperki może zdejmować wrogów, zaznaczać ich pozycje, oraz wzywać wsparcie ogniowe. Co ważne, developerzy nie narzucili sztywnych ram w rozwoju klas, dając dostęp do sprzętu i zdolności uniwersalnych. Jeśli chcesz by Twój snajper biegał ze strzelbą zamiast karabinu, to nic nie stoi na przeszkodzie. Do tego wszystkiego dochodzi masa broni i gadżetów do odblokowania, oraz bogaty system odznaczeń i punktacji, która premiuje grę drużynową (np. bonus za zabicie wroga, który strzelał do członka Twojej drużyny).

Uwierz mi synu, wszystko to razem wzięte sprawdza się rewelacyjnie. Dołącz do tego zaawansowaną destrukcję otoczenia, wspaniałe zbalansowanie broni (każdą z nich strzela się inaczej – liczy się zasięg, siła rażenia, odrzut etc.) oraz świetne projekty map, które wymuszają strategiczne podejście do walki i już możesz sobie wyobrazić, czego się spodziewać. Początki mogą być dla ciebie trudne, zwłaszcza jeśli przyzwyczajony jesteś do rozgrywki Modern Warfare. Wszystko dzieje się tu nieco wolniej (choć i tak wciąż dynamicznie) i wymaga większego kombinowania. Spora w tym zasługa dużego terenu. W sukurs przychodzą oczywiście pojazdy – od quadów, poprzez Humvee, pojazdy opancerzone, czołgi, a na śmigłowcach bojowych i transportowych kończąc (widok majestatycznego Blackhawka na niebie robi nieliche wrażenie). Jednak wbrew pozorom szybko nauczysz się jak to jest być żołnierzem w Bad Company 2.

Wystarczy zasmakować tylko atmosfery pola walki… Wyobraź sobie tryb Rush na pustynnym Port Arica. Dwa czołgi Abrams wjechały właśnie w alejki pokrytej kurzem mieściny. To twoi kumple. Ze wzgórza obserwujesz dachy budynków i pilnujesz, by przeciwnik nie próbował rozwalić ich z broni przeciwpancernej. Widzisz kogoś w oknie, daleko na dole! Strzał ze snajperki… świst kuli i facet zdjęty. Z Abramsów wyskakuje grupa uderzeniowa i szturmuje miejsce ostatniego przekaźnika w tej strefie. Z oddali słyszysz tylko wybuchy granatów i krzyki zabitych. Medycy mają pewnie pełne ręce roboty. Słychać alarm - ładunek został podłożony pod przekaźnik. Zaczyna się odliczanie. Widzisz, jak przeciwna drużyna nerwowo biegnie całą kupą aby rozbroić ładunek. Znów wkraczasz do akcji. Odstrzeliłeś tylko dwóch. Resztę wykończy wezwany przez Ciebie atak moździerzowy. Jeszcze tylko minuta i… udało się! Przekaźnik zniszczony, wróg się wycofuje, a Ty, razem z kumplami, szturmujesz kolejną strefę. Czy już narobiłeś w gacie synku? Jeśli nie, to witaj w Bad Company 2! Multiplayer to prawdziwe mistrzostwo świata.

Jest jeszcze kilka istotnych rzeczy, o których powinieneś wiedzieć żołnierzu. Battlefield: Bad Company 2 nie ma najlepszej oprawy graficznej pod słońcem (choć pomimo swoich niedoskonałości i tak kryje w sobie sporą moc). Ma za to najlepszy dźwięk pod słońcem! Jeśli pamiętasz pierwszą część, to wiesz o czym mówię. Teraz jest podobnie, a może nawet i ciut lepiej. Świst kul, krzyki żołnierzy, charakterystyczny pogłos w pomieszczeniach. Jest po prosu GENIALNIE! W żadnej grze wojennej, aspekt dźwięku nie grał tak istotnej roli. Do tego zarówno w kampanii jak i multiplayerze sporadycznie pojawia się rewelacyjna, klimatyczna muzyka, która podbija tylko adrenalinę. Ponadto wspomniane zbalansowanie broni idzie w parze z jej pieczołowitym wykonaniem. Nie ma się wrażenia, które towarzyszyć Ci mogło w Modern Warfare 2, że broń jest trochę plastikowa, zaś niektórymi spluwami strzela się jak z wiatrówki. Czuć tutaj ciężkość i toporność oręża, a każdej broni należy uczyć się od początku. Zabicie wroga w rozgrywce sieciowej do najłatwiejszych nie należy. Ale uwierz mi synu, będziesz miał satysfakcję z każdego pokonanego przeciwnika.

Bad Company 2 nie jest doskonałe. Drobne bugi graficzne i brak anti-aliasingu czasem irytują. O singlu zapomnisz prawdopodobnie szybciej niż myślisz. Co więcej szkoda trochę, że wersja PS3 nie ma lokalizacji, więc nie pogadasz sobie po polsku, żołnierzyku. Szkoda, bo Pazura wypadł całkiem nieźle (X360). EA nie przewiduje też możliwości spatchowania gry w późniejszym terminie - to pewna i sprawdzona informacja, potwierdzona u źródła. Wiedz jednak, że ta gra nadrabia swoim wojennym klimatem (wspomniana destrukcja otoczenia, dźwięk i odwzorowanie broni mają na to główny wpływ). Co najważniejsze, BC2 ma jeden z najlepszych trybów multiplayer, jakie można zobaczyć we współczesnej wojennej strzelance. Czy lepszy niż w produkcji Infinity Ward? To już kwestia gustu, więc nie zadawaj mi takich pytań, synku! Lepiej zamknij jadaczkę, bo to właśnie koniec odprawy! Łap za karabin i rusz się! Tam, za drzwiami czeka na Ciebie prawdziwe pole walki – Battlefield: Bad Company 2.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Battlefield: Bad Company 2

Atuty

  • Multiplayer
  • Dźwięk
  • Destrukcja otoczenia
  • Klimat

Wady

  • Drobne braki w oprawie graficznej
  • Dosyć sztampowy singleplayer

Znaczący postęp względem Bad Company 2. Bez wątpienia tryb multiplayer przetrwa próbę czasu i będzie uważany za najlepszy w swojej kategorii.

cropper