Recenzja: Army of Two: The 40th Day (PS3)

Recenzja: Army of Two: The 40th Day (PS3)

Rozbo | 23.01.2010, 12:18

Pomyśl o stu kilogramach żywego, kipiącego ze złości mięcha. O wielkim jak dąb najemniku, uzbrojonym w spluwy, o jakich Rambo mógłby tylko pomarzyć. Wyobraź sobie bezpardonową zadymę, kupę strzelania i hordy mięsa armatniego, które czekają tylko na to, aby nawinąć się pod lufę. Łapiesz klimat? No dobra, to teraz zgadaj się z kumplem z osiedla, namów go do chwycenia za pad i pomnóż to wszystko razy dwa. Co Ci wtedy wyjdzie? No jasne! Nowa część Army of Two!

Idea kooperacji w grach wideo to pomysł stary jak świat, który już nie raz sprawdzał się świetnie. Ale zbudowanie całej gry na bazie takiej koncepcji, to rzecz dosyć ryzykowna. Pierwsza część Army of Two podjęła to ryzyko 2 lata temu i choć rodziła się w bólach, to jednak ostatecznie wypadła całkiem nieźle. A to wystarczyło, by panowie z Electronic Arts zakasali rękawy i zabrali się za stworzenie sequela o podtytule The 40th Day.

Dalsza część tekstu pod wideo

Jeśli się jeszcze nie domyślacie, nowe Army of Two to kolejne przygody dwóch madafaków w maskach – Salema i Riosa – pary, przy której takie kmioty jak Tango i Cash, czy Starsky i Hutch mogą się po prostu schować. Nasi „sympatyczni” protagoniści to spluwy do wynajęcia, którzy za kasę zrobią wszystko (no, prawie). Po wydarzeniach z pierwszej części gry założyli własną agencję najemników o wymownej nazwie T.W.O, zaś jedno z pierwszych zleceń prowadzi ich do dalekiego Szanghaju. Bardzo szybko okazuje się, że rutynowa w gruncie rzeczy misja przeradza się w walkę o przetrwanie, bowiem błyskawicznie miasto zamienia się w jedno wielkie pole bitwy. Armia popaprańców w czerwonych uniformach robi z niego prawdziwe pobojowisko, niszcząc i zabijając co popadnie. Naszym zadaniem będzie przebicie się przez zrujnowaną mieścinę oraz dorwanie głównego sprawcy całego zamieszania.

Cóż, fabuła nie wyciśnie wiele z naszych przemęczonych szarych komórek, ale za to dobrze sprawdza się jako pretekst do częstego pociągania za spust . Najważniejszym punktem programu w AoT: The 40th Day jest, podobnie jak w prequelu, kooperacja. EA nie bawi się z formułą pierwowzoru i serwuje nam dokładnie to samo, co poprzednio – świetną strzelankę przeznaczoną dla dwóch żywych Graczy. Powraca wskaźnik Aggro, którego działanie (dla niewtajemniczonych) polega na odwracaniu uwagi przez jednego Gracza tak, aby drugi mógł zakraść się i zaatakować przeciwnika z flanki. Struktura poziomów została tak pomyślana, żeby jak najefektywniej wykorzystywać dobrodziejstwa tego systemu. Daje to możliwości do taktycznego kombinowania, szukania sposobów obejścia i zaskoczenia przeważających sił wroga. Powraca też znany z poprzedniej części system osłon (automatycznie przyklejamy się do powierzchni, bez potrzeby wciskania odpowiedniego przycisku), jak również kilka znanych i lubianych patentów. Mowa tu o takich akcjach jak używanie tarczy (jeden wojak trzyma osłonę, drugi zza jego głowy prowadzi ostrzał), leczenie partnera (po uprzednim odciągnięciu go w bezpieczne miejsce), czy też skoordynowane zdejmowanie żołnierzy z dwóch snajperek. A to tylko kilka przykładów! Wszystko to sprawdza się świetnie we współpracy z żywym Graczem (najlepiej dobrym kumplem) i daje spore pole do popisu jeśli chodzi o różnorodny sposób prowadzenia walki. Zwłaszcza, że przeciwnicy to nie byle jakie leszcze. Wprawdzie idą bardziej w ilość niż jakość, ale potrafią ze sobą współpracować, wzajemnie się leczyć i podobnie jak my, kombinują ile wlezie, żeby zajść nas od tyłu. A gdy tradycyjne środki zawodzą, na pole walki wrzucane są opancerzone skurczybyki, z ujmującymi serce (i bebechy) argumentami w postaci broni ciężkiej.

The 40th Day zaskakuje pozytywnie pod względem klimatu. Developer postanowił pójść drogą mistrzów z Naughty Dog i zaserwował nam kilka iście filmowych akcji w czasie gry. W Szanghaju rozgrywa się prawdziwa rozpierducha. Już początek zabawy wali nas obuchem w łepetynę i serwuje kilka mocnych sekwencji, takich jak walące się budynki, czy pikujący samolot, który wbija się w wieżowiec tuż pod piętrem, na którym znajduje się Salem i Rios. Mnie osobiście opad szczęki zaserwowała początkowa sekwencja z drugiego poziomu, kiedy to przebijając się przez biurowiec stracimy dosłownie dach nad głową, (budynek nagle zaczyna przełamywać się na pół, a wszystko to podczas gry, a nie w trakcie cut-scenki). Z czasem trafimy m.in. do ZOO przeobrażonego w strefę walki, czy na ulice starego miasta, gdzie szare barwy alejek świetnie kontrastują z wszędobylską czerwienią zrzucanych z samolotów ulotek. Jednym słowem, ruiny Szanghaju wyglądają po prostu zawodowo.

W paru słowach wypadałoby jeszcze pochwalić warstwę dźwiękową. Muzyka idealnie współgra z klimatem, choć nie wychodzi poza standardowe dla kanonu motywy. W The 40th Day to głosy dwóch głównych bohaterów zasługują na więcej uwagi. Aktorzy odgrywający Salema i Riosa wczuli się w swoje role i nadali swoim podopiecznym odpowiednią dawkę osobowości (co przejawia się szczególnie w zabawnych wymianach zdań pomiędzy bohaterami). Jest fajowo i naprawdę można polubić tych dwóch popaprańców, którzy nijak nie pasują do normalnego społeczeństwa.

Nowe Army of Two to kawał odpicowanego softu pod względem dodatków i różnych elementów urozmaicających trzon rozgrywki (którym w 90% jest strzelanie). Na pierwszy plan wychodzi oczywiście obłędnie rozbudowana opcja kustomizacji broni. Naszą „pociechę” możemy modyfikować na wiele sposobów, dobierając odpowiednio np. lufę, czy magazynek, przebierając w najróżniejszych celownikach i gadżetach, takich jak granatniki, tarcze lub bagnety.

A gdy znudzi się nam kolor obrzyna, możemy mu nałożyć farbę maskującą (są nawet serducha!). Jest w czym wybierać, zwłaszcza, że podstawowych broni jest cała masa. Od klasyków pokroju AK-47, poprzez nowy amerykański SCAR-L, a skończywszy na wynalazkach zaprojektowanych przez graczy, które są efektem konkursu przeprowadzonego przez EA (niestety odblokowanie tych ostatnich wiąże się z posiadaniem save,a z pierwszego AoT). Cała ta zabawa wymaga od nas wirtualnej kasy, którą zbieramy po zabitych wrogach. Szkoda jedynie, że różnice między poszczególnymi komponentami są często na tyle subtelne, że trudne do wychwycenia. Praktycznie każda broń ma podobną skuteczność.

Sama kampania choć krótka, obfituje w kilka ciekawostek takich jak np. ratowanie cywili. Otóż zdarzają się sytuacje, w których możemy spróbować uratować kilku prostych zjadaczy chleba. Akcje te wymagają zazwyczaj od nas delikatności i ścisłej współpracy z partnerem. Podam Wam przykład. Kilku żołnierzy trzyma na muszce dwóch zakładników. Jeden z Was podkrada się do oficera (jego ranga podświetlana jest po włączeniu GPS-a) i przystawia mu spluwę do skroni, czym zmusza pozostałych do opuszczenia broni. W tym czasie Wasz partner może ich związać bądź wyeliminować. Trzeba działać szybko i precyzyjnie, bowiem jeśli będziemy się obijali, zakładnicy zostaną straceni. Jest to o tyle ważne, że uratowani ludzie mogą nas obdarować kasą, lub częścią do broni, a w niektórych przypadkach liczba ocalonych wpływa fabułę (możemy np. dostać wsparcie w ostatnim poziomie). Dodatkowo w pewnych miejscach kampanii nasi bohaterowie stawiani są przed trudnym wyborem (który wiąże się zazwyczaj z zabiciem, lub ocaleniem pewnej osoby). Decyzję podejmujemy wciskając jeden z dwóch przycisków, zaś jej efekt przedstawiony jest za pomocą komiksowych wstawek na modłę inFamous i również wpływa w mniejszym lub większym stopniu na dalszy przebieg rozgrywki. Powyższe elementy sprawiają, że będziemy chcieli wrócić do kampanii po jednokrotnym ukończeniu, choćby po to by odblokować cały arsenał, oraz wstawki związane z wyborem.

Poza kampanią developer oddał nam też do dyspozycji rozgrywki multiplayerowe w trybie Versus, gdzie możemy zmierzyć się w Co-op Deathmatch (drużyny po dwóch Graczy), Control (kontrolowanie danego obszaru), oraz Warzone polegającym na wykonywaniu różnych zadań (zrzyna z Killzone 2). Jest też tryb Extraction wzorowany na Horde z Gears of War, który jednak póki co jest dostępny dla osób, które zamówiły preorder. Generalnie multiplayer nie zachwyca niczym nowym, choć konieczność współpracy w dwójkowych drużynach ma potencjał, o ile gramy z odpowiednim kompanem.

Jeśli dodamy do tych wszystkich elementów możliwość wyboru wzoru dla masek naszych bohaterów, dodatkowe stroje po ukończeniu kampanii, oraz galerię, to wychodzi nam, że AoT:The 40th Day to całkiem syte danie. Chwilunia! A czy wspominałem już o wadach…?

…a jest ich kilka, i to na tyle istotnych by wpłynąć na końcową ocenę. Kampania pęka w ciągu 6,7 godzin i kończy się zanim na dobre zdążymy się rozgrzać. Poza tym nowe AoT po mocnym początku (inwazja na Szanghaj, wspomniana akcja w biurowcu) z czasem traci swój impet. Późniejsze wydarzenia nie wywołują już takiego wrażenia i bledną przy początkowym cyrku jaki nam zaserwował developer. Poza tym walka z przeciwnikami z czasem wpada w ten sam schemat (dostać się w dane miejsce, zlikwidować nacierające siły wroga i załatwić opancerzonych drabów). Brak tu jakiegoś wyraźnego przerywnika jak choćby akcja ze spadochronem znana z pierwszej części, czy też boss z prawdziwego zdarzenia. Oprawa graficzna, choć trzyma świetny klimat, jest nierówna. Otoczenie jest wykonane bardzo dobrze i cieszy dbałość o detale, jednak jakość niektórych tekstur wali po oczach. Wybuchy wyglądają beznadziejnie, a modele postaci przeciwników nie są najwyższych lotów. No i śmieszy trochę animacja ruchów zwalistego Riosa, ale to jednostkowy przypadek. Bardziej denerwują trafiające się dość często bugi. Przenikanie obiektów to pikuś przy akcji, w której wpadliśmy z kumplem w czarną dziurę (wciśniętą gdzieś w podłodze) i musieliśmy restartować konsolę.

Najważniejsze jednak, że AoT sprawdza się wyśmienicie tylko w kooperacji z innym Graczem. Nie ważne, czy przez sieć, czy na podzielonym ekranie – radocha jest niesamowita tak długo, jak bawimy się z żywą osobą (a już najlepiej z dobrym koleżką). W tradycyjnym singlu gra traci nieco na atrakcyjności. Owszem, jawi się jako całkiem niezły shooter, a SI kompana dwoi się i troi, żeby zastąpić nam człowieka. Ale nie oszukujmy się… to nie to samo.

Podsumowując, nowe Army of Two to sequel, który z powodzeniem kontynuuje tradycję jednej z najlepszych kooperacyjnych strzelanek przeznaczonych dla dwójki Graczy. Aż tyle, i tylko tyle. Bo gdyby nie ten fakt, byłaby to najwyżej gierka na mocną siódemkę. A tak, jest to co najmniej siedem godzin świetnej zabawy we współpracy z innym Graczem. No dobra, a teraz koniec gadania! Lećcie po kumpla, zgrzewkę piwa i szykujcie się na ostrą zadymę w szalonym Szanghaju!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Army of Two: The 40th Day

Atuty

  • Kooperacja
  • Filmowy klimat
  • Kustomizacja

Wady

  • Bugi
  • Krótka kampania
  • W singlu już nie taka fajna

Kontynuacja, która robi wszystko lepiej. Samemu szkoda grać, ale w trybie współpracy gra faktycznie pokazuje pazur sporych rozmiarów.

cropper