Fire Emblem Warriors - recenzja gry

Fire Emblem Warriors - recenzja gry

Kryspin Kras | 19.10.2017, 00:53

Zdawać by się mogło, że połączenie serii taktycznych RPG spod szyldu Fire Emblem z bezmyślnym wycinaniem w pień tysięcy przeciwników w typowym musou (seria Warriors) nie miało prawa bytu. Intelligent Systems i Koei Tecmo pokazało jednak, że nie ma rzeczy niemożliwych i zaprezentowało nam Fire Emblem Warriors. 

Będę z Wami szczery. Nie jestem fanem serii Fire Emblem i jakoś nigdy mnie do niej nie ciągnęło. Za grami z „Warriors” w nazwie też jakoś nie przepadam, choć właściwie jedyne musou w jakie grałem to mocno średnie Samurai Warriors na 3DSa i Hyrule Warriors na Wii U i N3DS. To drugie spodobało mi się już dużo bardziej, głównie ze względu na Zeldową otoczkę. Mówi się, że jak się zagrało w jednego „Warriors” to zagrało się we wszystkie i z tego powodu Fire Emblem Warriors jakoś niespecjalnie mnie interesowało, traktowałem je bardziej jako ciekawostkę. Ot, próbę skonfrontowania ze sobą dwóch skrajnych gatunków gier. I w sumie, muszę przyznać, że projekt się udał, choć nie obyło się bez kilku wad.

Dalsza część tekstu pod wideo

Moda na sukces

Pomijając fakt, że prawdopodobnie ominęła mnie cała masa fanserwisu z powodu nieznajomości postaci z Fire Emblem, samo tło fabularne przedstawione w Fire Emblem Warriors jest tak miałkie, nudne i sztampowe, że szkoda nawet klawiatury na nie marnować. Szkoda, że ciekawe postacie, bo takimi mi się wydają bohaterowie przedstawieni w omawianym tytule, zostały „zmuszone” do odegrania swoich ról w fabule, której motorem napędowym są głównie dialogi w stylu

- Nie atakuj nas, jesteśmy tymi dobrymi!
- Nie wierzę wam, gińcie!
- Cholera, musimy go pokonać, żeby zrozumiał, że nie chcemy mu zrobić krzywdy i łączy nas wspólny cel.

No ręce opadały mi za każdym razem kiedy czytałem i słuchałem dialogów podczas ładowania kolejnych misji. Chociaż tyle, że angielski voice acting nawet daje radę, ale z drugiej strony, szkoda, że nie dane mi było posłuchać oryginalnych, japońskich głosów. Purystów uspokajam – w dzień premiery gry pobierzecie sobie bez problemu patch ze skośnym dubbingiem.

Taktyczny musou?

Choć Fire Emblem Warriors to musou z krwi i kości, parę elementów ze znanej serii RPG, pomimo całkowitego porzucenia turowego systemu walki, zostało tu zachowanych. Zacznijmy może od najważniejszego, znany wszystkim fanom trójkąt broni (Miecze pokonują Topory, Topory Lance, a Lance Miecze) jest tu obecny i odgrywa dość znaczącą rolę, podobnie jak w tradycyjnych dla serii odsłonach. Każda z lekko ponad dwudziestu dostępnych postaci używa unikalnego dla siebie typu oręża i istotnym jest by dany typ wrogów atakować odpowiednią postacią, gdyż źle dobrany bohater może w najlepszym wypadku długo się męczyć z pokonaniem przeciwnika, a w najgorszym zwyczajnie umrzeć. W grze pojawia się również znany m.in. z Fire Emblem Awakening podział na dwa poziomy trudności, Classic i Casual, jednak odrobinę się on różni od oryginału. W Classic postacie, które zginęły na polu walki co prawda nie pojawiają się w kolejnej misji, jednak za uiszczeniem pewnej opłaty możemy je wskrzesić. W trybie dla każuali postacie po prostu same zmartwychwstają. 

Nie zapomniano nawet o graczach o taktycznym podejściu do rozgrywki i w dowolnym momencie gry na ekranie pauzy możemy wydać konkretne rozkazy swoim postaciom, tak by te podeszły we wskazane miejsce w celu pokonania słabego dla nich wroga bądź podleczenia kompana. Jeśli nie chcemy wydawać rozkazów, to naturalnie możemy bez problemu się między dostępnymi bohaterami przełączać w locie. Nasze postacie zdobywają poziomy doświadczenia, o czym ochoczo informuje nas odpowiedni ekran (który możemy na szczęście wyłączyć w opcjach, niezwykle denerwujące było to, że co chwila w ferworze walki na ekranie pojawia się okienko, że Chrom zdobył nowy poziom), możemy ulepszyć ich klasę i nawet poprawiać relacje między postaciami, co doprowadzi do odblokowania kilku dodatkowych przedmiotów i dialogów. To są jednak wszystko małe dodatki sprawiające, że Fire Emblem Warriors faktycznie ma coś z tą serią wspólnego, ale nie oszukujmy się – najważniejszą rzeczą w musou jest szlachtowanie tysięcy przeciwników, a ta kwestia została zrealizowana... poprawnie.

Nie, standardowy musou.

Pomijając trójkąt oręża, aspekt taktyczny, i wszystko co wspólnego z Fire Emblem, gra oferuje nam niezwykle prosty i dość ubogi system walki sprowadzający się głównie do dwóch akcji – ataku lekkiego i ciężkiego, które to możemy łączyć w combosy odblokowywane wraz z rozwojem odznak postaci (o tym za chwilę). Możemy jeszcze co prawda używać specjalnego ataku po naładowaniu paska oraz załączyć tryb Awakening w którym chwilowo stajemy się skuteczniejszą maszynką do zabijania, ale to właściwie tyle! Od początku podchodziłem sceptycznie do tak uproszczonego systemu walki (już w Hyrule Warriors mi to wadziło) i przez całą grę nie mogłem pozbyć się wrażenia, że potyczki są zbyt proste i schematyczne, ale jednocześnie ciężko się było od gry oderwać. Ot, paradoks, ale fani musou czy nawet takiego Diablo czy innych schematycznych gier zrozumieją w czym rzecz. Niby robisz ciągle to samo, trzaskasz te same combosy, ale ciągle grasz i grindujesz.

Każdą z postaci możemy ulepszać, odblokowując tzw. badge dla każdej z nich. Niestety, 95% tych ulepszeń jest dla każdej postaci takie samo i bardzo szybko staje się jasne, że te ulepszenia to taki trochę pic na wodę. Jasne, pomagają na polu walki, bo zawsze miło jest mieć 1 cios więcej w combo, lub odnosić mniejsze obrażenia przy ataku toporem, no ale litości. Ponad dwadzieścia postaci, kolejne w drodze w płatnych DLC, a drzewka rozwoju dla każdej prawie identyczne. Nie podoba mi się w ogóle ten zamysł, dobrze chociaż, że niektóre postacie mają jakieś tam swoje własne unikalne skille do odblokowania. 

Kolejną rzeczą, która mi się nie spodobała to bronie. Jest ich na pęczki, ale w większości wypadków w ogóle nie są potrzebne.  Jasne, możemy wykorzystywać istniejące bronie, by zaciągać z nich dodatkowe buffy do używanej przez nas broni (o ile mamy w niej wolne sloty), ale... w sumie to nie jest to potrzebne, przynajmniej nie na normalnym poziomie trudności. 

(Hi)Story mode, czyli grindfest

Do naszych rąk oddano Story Mode, w którym przez kilkanaście misji poznamy historię naszych postaci oraz History Mode odblokowany ciut później. Oczywiście misje w Story jak i History Mode możemy dowolnie powtarzać, a w  tym pierwszym nawet zwiększać poziom trudności eskapady. History Mode to zbiór kilku map, obrazujących ważne wydarzenia z poprzednich, normalnych odsłon Fire Emblem. Można sobie wyobrazić, że rozgrywamy normalną partyjkę w FE, z tym, że wrogowie się w ogóle nie poruszają na mapie, a zamiast wyniku walki naszej jednostki z przeciwną, rozgrywamy jakąś krótką misję na mapach z części fabularnej. Będziemy tu mieli takie zadania jak pokonanie odpowiedniej ilości przeciwników w danym czasie, pokonanie konkretnych postaci, uratowanie bohaterów i tym podobne. Te misje są oceniane i na bazie oceny możemy dostać różne nagrody, więc zawsze warto będzie celować w najwyższą rangę.

Tak naprawdę po przejściu Story Mode gra w Fire Emblem Warriors dopiero się zaczyna rozkręcać, nasze postacie są na coraz wyższym poziomie, mamy coraz lepszy sprzęt i coraz lepiej nam idzie szlachtowanie przeciwników. Sama gra oczywiście nas zachęca do wielokrotnego powtarzania poziomów, czy to w celu odblokowania fragmentu obrazu, czy po to by zdobyć przedmiot ulepszający klasę postaci czy po prostu by nabić sobie porządnie kabzę i wydać ją na ulepszenia postaci. Ciągły grind jest motorem napędowym każdego musou i na Switchu w Fire Emblem Warriors sprawdza się świetnie, ze względu na swoją mobilność i usypianie konsoli. 

Przynajmniej jest ładnie!

Sam fakt, że na urządzeniu przenośnym można komfortowo i bezproblemowo grać w naprawdę ładnie wyglądające musou jest wart odnotowania. Co prawda przy większych zadymach gra potrafi zgubić kilka klatek, ale nie jest to nic, co by jakoś mocno wybijało z rytmu i przeszkadzało w rozgrywce. Podoba mi się również to, że grając w trybie stacjonarnym możemy wybrać jeden z dwóch trybów wyświetlania obrazu. Jeden z lepszą grafiką, w 1080p i 30 klatkach na sekundę i drugi z ciut gorszymi ustawieniami wideo, 720p i stabilnymi 60 FPS. Bardzo fajne rozwiązanie i mam nadzieję, że w przyszłości inni twórcy zaserwują podobne warianty. 

Sama gra, niezależnie od tego na czym gramy i w jakim trybie, prezentuje się fantastycznie. Modele postaci są ślicznie zrobione, animacje płynne, grafiki 2D w dialogach wykonane bardzo schludnie i estetycznie. Same pola walki raczej nie mają co się pochwalić jakąś bogatą geometrią czy lokacjami pełnymi detali, ale w zupełności wystarcza to co jest. Jedynie co mi przeszkadzało to nagminny pop up wrogów, naprawdę potrafią się zrespić tuż przed nosem. Muzycznie i dźwiękowo również jest solidnie. O dialogach się już wypowiadałem, a sama muzyka jest przyjemna dla ucha i stanowi „Warriorsowe” wariacje na temat znanych utworów z serii Fire Emblem.

Nie pokładałem wielkich nadziei w Fire Emblem Warriors, ale całkiem pozytywnie się zaskoczyłem. Jasne, gameplay w końcu zaczyna nudzić, zwłaszcza przy dłuższych posiedzeniach (bo ileż można tłuc te zastępy przeciwników tymi samymi combosami), ale ze względu na mobilność Switcha i możliwość grania z doskoku w te 10-15 minutowe misje można po prostu raz na jakiś czas pozycję odpalić, ukończyć zadanie i robić coś innego. Gra nie jest pozbawiona wad, ale muszę przyznać, że wyszedł z tego naprawdę znośny szpil, który powinien zadowolić zarówno fanów FE jak i fanów „Warriors”. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Fire Emblem Warriors

Atuty

  • Idealna gra na krótkie sesje
  • Grafika
  • Potrafi wciągnąć
  • Udane połączenie dwóch skrajnie różnych gier
  • Możliwość wyboru w trybie stacjonarnym 1080@30 lub 720@60

Wady

  • Drzewka rozwoju są praktycznie identyczne dla każdej postaci
  • Pop-up przeciwników
  • Drobne spadki klatek w trybie przenośnym
  • Zbyt dużo niepotrzebnych broni

Fire Emblem Warriors to udany miks serii taktycznych RPG z dynamiczną sieczką setek wrogów widocznych na ekranie. Idealny na krótkie sesje i godny polecenia fanom obu marek. Tylko, fani FE, nie nastawiajcie się na dużą dozę myślenia.
Graliśmy na: NS

Kryspin Kras Strona autora
cropper