Recenzja gry: Remember Me

Recenzja gry: Remember Me

Łukasz Kucharski | 10.06.2013, 09:49

Gdy do internetu trafiły pierwsze informacje na temat nowego dziecka Capcomu, stworzonego przez Dontnod, w mojej głowie ożyły dwa wspomnienia. Pierwsze dotyczyło utworu pt. „Remember” ze ścieżki dźwiękowej do filmu „Troja”, w wykonaniu Josha Grobana oraz Tanji Tzarovskiej. Drugie to pamiętna scena z „Nagiej broni 2 i 1/2”, gdy główna postać żeńska bierze prysznic i zaczyna śpiewać. W tym czasie za jej plecami staje morderca, lecz słysząc słowa piosenki „The Way We Were”, przyłącza się i zdradza swoją obecność.

Fakt, dziwne mam skojarzenia, ale może ktoś bawił się moją pamięcią i jestem niczym Nilin, główna bohaterka gry...tylko, że wyposażono mnie w inną płeć, gorszą urodę i żyję w Polsce, a nie Neo-Paryżu, poza tym jesteśmy bardzo podobni.

Dalsza część tekstu pod wideo

 

Już na samym początku znajdujemy naszą protagonistkę w nieciekawej sytuacji. Jej pamięć gospodarcza została wyczyszczona i ma zostać wypełniona protokołami zastępczymi. Z ratunkiem nieoczekiwanie przybywa Edge, tajemniczy mężczyzna, który będzie Wam towarzyszył przez całą przygodę, aż do widowiskowego finału. Ów początek przypomniał mi otwarcie „Dead Space 2” ze względu na znikomy hud, ustawienie kamery oraz ograniczone ruchy postaci. Po opuszczeniu ośrodka, lądujemy na ulicach Paryża przyszłości w roku 2048. Wszystko przesycone jest cyberpunkiem, w którym dominuje biel i oranż – zupełnie jak na okładce gry. Jeśli Wasze zmysły cierpiały z powodu braku tej stylistyki od czasów „Buntu ludzkości” Eidos Montreal szykujcie się na potężną dawkę przyjemności.

 

 

Sekwencja pierwsza

 

Fabuła pędzi do przodu niczym lokomotywa - okazuje się, że Nilin jest jedną z terrorystów bez „t”, czyli errorystów - buntowników walczących z korporacją Memorize, która posiada monopol na wspomnienia. W przyszłości bowiem, za odpowiednią ilość kredytów możecie usunąć niepożądane chwile z Waszej pamięci i zastąpić je lepszymi przeżyciami. Jak każda „zabawka” prowadzi to do znacznego podziału społeczeństwa, wywierania wpływu, a także uzależnień. Od teraz bohaterka będzie musiała nie tylko obalić korporację, ale i odnaleźć swoje wspomnienia. Brzmi znajomo? Grając w osiem epizodów (plus zerowy) cały czas miałem przed oczami „Pamięć absolutną” – wybierzcie tę wersję, którą wolicie. Momentami nie mogłem się również oprzeć wrażeniu, że ktoś w ekipie bardzo lubi „Matrixa” rodzeństwa Wachowskich. Sama heroina to – jak dla mnie – połączenie Kelly Rowland, Leeloo z „Piątego elementu” oraz Susan Harper z serialu „Moja Rodzinka”. Dobrze, że twórcom udało się przeforsować pomysł na postać kobiecą, a podobno mieli z tym problem, bo „góra” uważała, że tytuł z facetem w roli głównej sprzeda się lepiej. Może to i prawda, ale uważam, że taki zabieg odebrałby połowę frajdy z zabawy. O ile do jej poligonowej budowy nie mam zastrzeżeń, o tyle sam głos nie łechtał moich bębenków, a jedynie je drażnił. Jak zwykle jest to jednak kwestia gustu, a o nich się nie...sami wiecie.

 

 

Sekwencja druga

 

Na samą rozgrywkę w „Remember Me” składa się kilka elementów. Zacznijmy od skoków, podskoków i przeskoków. Nilin niczym rasowy zajączek potrafi przeskakiwać między różnymi platformami i krawędziami. System poruszania się w tych sekwencjach jest bardzo prosty. Aby nie ulec zagubieniu interaktywne miejsca są subtelnie podświetlane. Do zwinności asasynów jej daleko, ale zaliczenie zgonu jest bardzo trudne. Bawiło mnie jednak to, że podczas zwykłego przemierzania korytarzy, wciśnięcie przycisku odpowiedzialnego za skok owocowało takim pokracznym oderwaniem się od ziemi. Natomiast do szału doprowadzały mnie momenty, gdy bohaterka rozmawiała przez komunikator z Edge'em i wchodziła w tryb ślimaka, który pozwalał jedynie na powolny spacer. Ogólnie rzecz biorąc w momentach mniej interaktywnych na postać zakładana jest dziwaczna blokada. Nie można nawet poćwiczyć sekwencji ciosów, więc trening ma miejsce jedynie podczas pojedynków. A skoro o walce mowa, czas na główne danie.

 

Twórcy zadbali, by nasza bohaterka była w stanie sprać każdego kto stanie na jej drodze. Tak więc, gdy przyjdzie Wam skrzyżować pięści z ludźmi, robotami czy leapersami (zmutowaniu homo sapiens uzależnieni od wspomnień) będziecie mogli rozpocząć zabójczy taniec. Toczenie bojów opiera się na klepaniu trzech przycisków. Jeden odpowiada za uniki, które jak zawsze warto wykonywać – ułatwienie stanowi fakt, że w momencie wrogiego ataku nad przeciwnikiem wyświetla się „!” - niczym w „Metal Gear Solid”. Pozostałe dwa to po prostu ciosy, aby jednak nie popaść w kompletną monotonię do Waszej dyspozycji oddano menu kombinacji. Będziecie dopasowywać w nim presseny, czyli ciosy przydzielone do kilku kategorii (mocy, regeneracji zdrowia, odnawiania i łańcuchowe. Wyobraźcie sobie standardowego kombosa np. z „Tekkena”. W „Remember Me” możecie zaplanować jak taki ciąg ciosów będzie wyglądał i jakie korzyści przyniesie. W ciągu całej gry zdobędzie łącznie cztery coraz dłuższe kombinacje. Od Was zależy jak je rozplanujecie. Oczywiście są pewne ograniczenia. Musicie dopasowywać odblokowane presseny do pasujący miejsc. Dla przykładu, pierwszy zestaw składa się z trzech pozycji – w przypadku wersji na PS3, same kwadraty. Za to kolejne są już uzupełnione o trójkąty. Ciosy odblokowujecie poprzez obijanie kolejnych wrogów i odnajdywanie scaramechów.

 

Jakby tego było mało, w ramach rozwoju postaci i odzyskiwania wspomnień, będziecie mogli korzystać z pięciu superataków siejących niezłe spustoszenie i ułatwiających starcia. Podstawowy to furia, wzmacniająca ciosy, ale w kolejce jest jeszcze kilka interesujących, jednak sprawdźcie je sami. Od czasu do czasu przyjdzie Wam także wykonać cios kończący, w obowiązkowym filmowym ujęciu. Nie martwcie się jednak, małpia zręczność nie jest wymagana, bo Wasze akrobacje nie są oceniane jak chociażby w „Devil May Cry”. Nie polecam za to systemu namierzania, chyba że to tylko ja miałem z nim problem i niemal za każdym razem w ogniu walki strzelałem do nie tego wroga, o którego mi chodziło.

 

Najciekawsze jest to, że promowany system walki nie skupił mojej uwagi. Nie dlatego, że jest lekko monotonny, a przeciwnicy przejawiają zdolność do myślenia na poziomie kartofla. O wiele bardziej podobało mi się skakanie po platformach, a nawet spadanie z nich w stylu „Uncharted”. Nawet sekwencje Quick Time Events - podczas starć z bossami czy kilkoma silniejszymi przeciwnikami - są bardziej emocjonujące. Absolutny szczyt przyjemności stanowi remiksowanie pamięci. Otóż, w kilku miejscach zostaniecie wrzuceni do umysłu jakiejś postaci. Zobaczycie krótką scenkę i po jej zakończeniu niczym na magnetowidzie będziecie mogli/mogły wpływać na ukazane wydarzenia poprzez zmienianie szczegółów. Są to na tyle absorbujące sekwencje, że z chęcią zagrałbym w pozycję składającą się niemal tylko z nich uzupełnioną zagadkami logicznymi. Zabawa w znalezienie właściwego układu elementów sprawia dużo frajdy i będzie moim najjaśniejszym wspomnieniem z produkcji Capcomu. Bycie Bogiem już dawno nie było tak fajne.

 

Menażeria przeciwników nie jest bardzo bogata, ale na każdy typ należy znaleźć inną metodę. Natomiast im dalej tym częściej będziecie spotykać skupiska różnych wrogów, przez co walka nabiera lekkiego strategicznego smaczku. W szczególności przy przeciwnikach, którym zadawanie ciosów odbiera Waszej postaci energię – ależ działali mi na nerwy. W pamięci pozostali mi jedynie bossowie i standardowi leapersi, którzy są chyba kuzynami Golluma z „Władcy Pierścieni”, bo poruszają się i mówią w bardzo podobny sposób.

 

Kolejnym ważnym składnikiem rozgrywki są jeszcze mnemembrany. Mianowicie, po zdobyciu informacji z czyjejś pamięci, w specjalnych punktach możecie śledzić poczynania danej postaci. Wszystko podane w czarno białym filtrze, by dodatkowo nasuwało skojarzenia z filmowymi retrospekcjami. W kilku miejscach przyjdzie Wam również pobawić się w Snake'a, w celu uniknięcia latających wieżyczek lub min. Mała rzecz, a cieszy. Poza tymi elementami traficie jeszcze na zagadki logiczne. Ich poziom nie zachwyca i nie stanowi wyzwania, a tylko przerywnik i odmianę. Miłą, ale szkoda, że nie bardziej wymagającą.

 

 

Sekwencja trzecia

 

Warstwa dźwiękowa nie stanowi niczego odkrywczego, ale dopełnia obraz w odpowiedni sposób. Poza standardowymi cyberpunkowymi utworami, można usłyszeć bardziej filmowe kompozycje. Prawdę pisząc, w trakcie jednej z nich, gdy odwróciłem akurat wzrok od ekranu miałem déjà vu z e ścieżki dźwiękowej do Harry'ego Pottera. Szybsze aranżacje aktywują się oczywiście podczas pojedynków - niczym w „Devil May Cry” - oraz pościgów - momentami żywcem wyjętych z „Uncharted”. Na plus zaliczam jednak zerowe spadki płynności i przyjemną paletę barw okalającą bardzo dobrą grafikę, której twórcy nie muszą się wstydzić. Tradycyjnie dla obecnej generacji najgorzej wypadają cienie. Poza zwyczajowymi ząbkami na krawędziach dostrzegłem interesującą przypadłość. Mianowicie, podczas zmiany oświetlenia, cień Nilin zanikał trzy-stopniowo, jakby ktoś obsługiwał specjalny przełącznik.

 

Największy mankament stanowiła dla mnie znikoma eksploracja. Nie zrozumcie mnie źle, ukazany świat miewa piękne lokacje (chociaż nie urzeka jak ten z „Deus Ex: Bunt ludzkości”), ale korytarzowa struktura zabija jego unikalność – podobnie znikoma interakcja ze światem. Po kilku minutach czułem się jakbym znów trafił do świata z „Final Fantasy XIII”, bo ścieżka która dzieli się na dwa korytarze, gdzie w jednej jest element do zebrania, a druga prowadzi dalej to trochę za mało jak na moją duszę podróżnika. Nie wynagradzają tego elementy do zbierania, bo są umiejscowione w oczywistych miejscach, właśnie ze względu na taką, a nie inną konstrukcję lokacji. Momentami czułem również, że twórcy muszą prowadzić mnie za rączkę, bo widząc widzące kable, z których lecą iskry nie potrzebuję dodatkowego napisu „uwaga” widniejącego obok nich. Pomijając te przypadłości, zgrabnie napisana fabuła, choć możliwa do przewidzenia, tworzy bardzo przyjemny spektakl, któremu warto się przyjrzeć.

 

 

Koniec sekwencji

 

Ze względu na znikomą ilość dodatków (grafiki i modele 3d postaci), „Remember Me” stanowi tytuł na jedną randkę. Nie będzie ona krótka, bo ukończenie historii zajęło mi trochę ponad dziesięć godzin i jest warta uwagi, ale nie skłania do powrotu na ulice Neo-Paryża. Pressenów nie jest aż tyle, by zaczynać od nowa w celu odblokowania wszystkich, a wszelkie elementy do zebrania nie są jak wspominałem trudne w zlokalizowaniu. Poza tym, drugie podejście wiąże się z tym, iż punkty doświadczenia (PMP) wpadają tylko za niszczenie scaramechów oraz kombinacje powyżej sześciu uderzeń. Byłbym zapomniał – grę „wyposażono” w pełną lokalizację kinową, która poza kilkoma wpadkami wypada bardzo dobrze. Obawiałem się, że będzie to gra przeciętna, która stanowi tylko wypełniacz czasu, z braku lepszych tytułów pod ręką. Miło jest się mylić i dziękuję Capcom oraz Dontnod, że postawili na markę z jedynką w tytule, a nie na przykład szóstką. Osobiście radzę Wam poczekać aż gra zmieni cenę na trochę niższą i wtedy dokonać zakupu, jednocześnie szukając wśród znajomych kogoś z kim dokonacie wymiany po ukończeniu. Do przypomnienia!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Remember Me

Atuty

  • remiksowanie pamięci
  • cyberpunkowa stylistyka
  • zgrabna fabuła

Wady

  • poziom eksploracji bliski zeru
  • wrogowie o I.Q. kartofli
  • jedno przejście i to wszystko

Gra na jedną noc, ale jakże przyjemną.

Łukasz Kucharski Strona autora
cropper