Sonic Boom: Fire & Ice - recenzja gry

Sonic Boom: Fire & Ice - recenzja gry

Kryspin Kras | 27.09.2016, 21:01

Wiele słyszałem o Sonic Boom na Wii U i jego odpowiedniku na 3DS. Nie były to zbyt pozytywne wieści, gdzie często padały stwierdzenia, jakoby Boom miał być równie zły, jeśli nie gorszy od niesławnego Sonica z 2006 roku. Jak więc na tle cyklu Boom i całej reszty serii o niebieskim jeżu wypada Sonic Boom: Fire & Ice na 3DS? 

Czym Sonic jest, a właściwie był, każdy wie. Szybka, dwuwymiarowa platformówka z mnóstwem pierścieni, przeciwników, świetnym gameplayem, przyjemną dla oka grafiką i fenomenalną ścieżką dźwiękową. Niestety, gdzieś w pewnym momencie swojego istnienia seria zaczęła gwałtownie tracić na jakości, czego dowodem są potworki pokroju Sonic 2006 czy Sonic Boom wydane na Wii U. Nie liczyłem na zbyt wiele odpalając omawianego tutaj Sonic Boom: Fire & Ice na 3DSa, ale mimo to się zawiodłem.

Dalsza część tekstu pod wideo

Ogniowa głupota z lodowym początkiem

Początkowa animowana wstawka wyjęta rodem z serialu animowanego nastraja dość pozytywnie swoim wykonaniem, choć już na starcie fabuła porywa swoją głupotą. Ot, na świecie zaczęły się znikąd pojawiać tajemnicze szczeliny, doprowadzające do anomalii pogodowych. Sonic wraz z Amy pod zdalnym przewodnictwem Tailsa docierają do takiego właśnie przełomu i magicznie zyskali tytułową moc ognia i lodu. Jak? Dlaczego? Nikt tego nie wie, ale bohaterowie zdecydowanie polubili swoje nowe moce topienia lodu i zamrażania wody, wyruszając w podróż by zamknąć wszystkie szczeliny. Dalej fabuła jest tak głupia i denna, ma tyle dziwnych momentów w których naprawdę nie wiedziałem „co ja pacze”, że szkoda gadać, wystarczy wspomnieć o tym, że doktor Robotnik chce zbudować roboty, by te pokonały Sonica w wyścigu, doprowadzając go do depresji i finalnie – opuszczenia swojej wyspy.

Gorąca ekipa i ostudzony zapał

Fire & Ice, podobnie jak starsze odsłony serii jest w głównej mierze dwuwymiarową platformówką. Biegamy po stosunkowo liniowych poziomach z punktu A do punktu B będącym szczeliną wymagającą zamknięcia, przy okazji zahaczając o pochowane tu i ówdzie znajdźki. Grę rozpoczynamy mając do wyboru dwie postacie, wspomnianego Sonica i Amy, które możemy w locie zmieniać w trakcie gry albo używając strzałek na d-padzie, bądź używając niezwykle brzydkiego interfejsu na dolnym ekranie. Dlaczego wspominam o postaciach? W trakcie gry odblokujemy jeszcze trójkę innych postaci, każdą z własną unikalną zdolnością, dzięki której dostaniemy się we wcześniej niedostępne fragmenty map. Jest to jednak sprawa marginalna, bo cały komplet ekipy dostajemy już po jakiejś godzinie grania i będziemy co najwyżej musieli się wrócić do kilku poziomów na których mogliśmy coś ominąć. Pomijając specjalne umiejętności każdego z bohaterów, mamy jeszcze wspomniane moce ognia i lodu, które Tails przekazał reszcie ekipie klikając chwilę na swoim komputerku. „Bo nauka”. Te moce wykorzystujemy właściwie tylko i wyłącznie w dwóch celach: Ogniem roztapiamy lodowe bloki, a lodem zamrażamy rozmrożone lodowe bloki. Nie jest to ani patent świetny, ani nowatorski, a sprowadza się jedynie do pokonania kolejnej przeszkody na mapie, często ułożonej w sposób bezsensowny bez większego wyjaśnienia, jak np. kawałek wody latającej sobie w powietrzu. 


Chłodna głowa, gorący problem

Najważniejszą cechą platformówek jest sama przyjemność ze skakania, sterowania postacią, design poziomów. Niestety, ale Sonic Boom: Fire & Ice zawodzi na każdym z tych segmentów. Postacie są niezwykle lekkie, nie czuć w ogóle ich masy, bywają zbyt responsywne, co jest niezwykle wkurzające w tych kilku minimalnie trudniejszych sekcjach platformowych. Wielokrotnie zdarzało mi się zginąć z powodu niedokładnego sterowania, bądź dziwacznych hitboxów. Poziomy są zazwyczaj prosto zbudowane, mają bardziej budowę korytarza z kilkoma odnogami do znajdziek, którymi i tak wrócimy do punktu wyjścia. Cały sens eksploracji mapy zabija widoczna na dolnym ekranie minimapa, więc nawet nie napracujemy się by znaleźć ukryte przedmioty tudzież wejście do challenge roomu, który się znajduje na każdym poziomie. Challenge room stanowi wyzwanie tylko z nazwy, jest to odrębny obszar który można ukończyć w niecałą minutę.  Wracając do poziomów, jak już wspomniałem, ich design nie powala. Choć mamy dostępne kilka różnych światów, poziomy są niezwykle do siebie podobne, a dla mnie największym minusem w zasadzie każdego etapu są niezwykle częste i nudne fragmenty, gdzie nasza postać zwyczajnie automatycznie sobie biega po pętlach, spiralach, sufitach i ścianach. Po co mi gra w której nie mogę nawet sterować swoją postacią? Oprócz tego, gra nieustannie traktuje gracza jak idiotę. Lodowe bloki są oznaczone ikonką ognia, byśmy wiedzieli, że można je stopić. Wodne bloki są oznaczone ikonką lodu, wrogowie podświetlają się wielkim czerwonym celownikiem, których zabijamy jednym naciśnięciem przycisku, elementy interakcji również są oznaczone wielkimi symbolami, a nawet w trakcie walk z bossami (a jest ich kilka i niekoniecznie na końcu danego świata), newralgiczne fragmenty tychże są oznaczone gigantycznymi strzałkami. Cała gra przez to jest niezwykle prosta, nudna i zwyczajnie nieciekawa i nieprzyjemna w odbiorze. Dodajmy do tego jeszcze brak jakiegokolwiek szlifu, gdzie cała gra wydaje się być po prostu niedopracowana. Koślawe cutscenki na silniku gry, czasem gubiąca się kamera, bugi, spadki płynności (rzadkie, ale są)…


Muszę też się przyczepić do braku spójności świata. Chodzimy, dajmy na to po mapie gdzie głównym motywem jest plaża, i nagle przy wdepnięciu w kolejny znacznik levelu nagle nas porywa Eggman na wyścig. Albo, w sumie niewiadomo po co, jest plansza z mini łodzią podwodną Tailsa, czy etap lodowy z jego poduszkowcem. Na kolejne wyspy przenosimy się samolotem Tailsa, ale brak jakiejkolwiek animacji podróży czy czegokolwiek, ot, nagle po prostu z lodowej krainy zjawiamy się na plaży. To są teoretycznie drobnostki, ale przy takim natężeniu człowiek zaczyna je dostrzegać i zwyczajnie wadzą. 

Lodowy nastrój i parzące eksperymenty

Pomijając zwykłe etapy platformowe, gra oferuje również raz na jakiś czas niekoniecznie miłą odmianę w postaci wyścigów z robotami Robotnika (które są w zasadzie platformówką 2D, ale musimy zrobić 3 okrążenia po tej samej mapie), których chyba nie sposób przegrać, pływanie małą łodzią podwodną, gdzie musimy unikać przeszkód i min, stukając palcem w dolny ekran by uruchomić sonar by wiedzieć gdzie płynąć, pływanie poduszkowcem Tailsa „w górę” ekranu w bardzo marnej próbie zrobienia czegoś na wzór shmupa i wreszcie bardziej trójwymiarowe etapy, gdzie „gotta go fast” Sonic biegnie przed siebie w głąb ekranu, unikając przeszkód i załączając odpowiednią moc w odpowiednim momencie. Jak wspomniałem wcześniej, te minigierki są mocno wyrwane z kontekstu, może pomijając tę z Soniciem, bo mimo wszystko biegniemy zamknąć wielgachną szczelinę, ale oprócz tego są również bardzo krótkie i nie dają żadnej frajdy. Wyścigi są nudne, poduszkowiec irytuje ponownie sterowaniem, łódź podwodna… No dobra, łódź podwodna akurat chyba wypada najlepiej na tle całej gry.



W grze znajdujemy jeszcze różnego rodzaju znajdźki – młotki, sprężyny, puzzle oraz ragnium. Nie dają one w zasadzie nic, oprócz tego, że puzzle odblokowują nowe trasy dla wyścigów, a ragniumem możemy kupować różnego rodzaju artworki z gry. 

Ciepła grafika i chłodna muzyka

Jeśli miałbym coś pochwalić, to na pewno grafikę. Jest wyrazista, kolorowa, modele postaci są ładnie zrobione, a każdy ze światów jest stosunkowo bogaty w detale i ma własny charakter. Szkoda, że interfejs jest brzydki, a minimapa na dolnym ekranie potrafi się mocno rozpikselować. Efekt 3D jest taki, że go praktycznie nie ma. Sam design Sonica i ekipy w wydaniu Boom jest mocno dyskusyjny, ale mi jakoś on bardzo nie wadził. Dźwiękowo jest również w porządku, choć żaden utwór nie zapadł mi w pamięci, ot, takie plumkanie w tle. 

Gorący średniak i zimny kubeł wody

Sonic Boom: Fire & Ice nie jest grą aż taką złą. Jest zwyczajnie niedopracowaną. Gdyby poprawić sterowanie, dopracować animację i popracować nad spójnością świata, to nie byłoby aż tak źle. Zamiast tego, za jakieś półtora stówki otrzymujemy niedopracowany produkt na 4-5 godzin gry (plus 1-2 godzin na znalezienie brakujących znajdziek). Poziomy są nieciekawe, walki z bossami, jak i sama gra jest niezwykle prosta, motyw mocy ognia i lodu został niewykorzystany, minigry są słabe. Lepiej chyba poczekać na Sonic Mania, który wydaje się być powrotem do korzeni serii. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Sonic Boom: Fire & Ice

Atuty

  • Grafika
  • Prerenderowane animacje
  • Tylko 5 godzin gry

Wady

  • Niedopracowana
  • Słaby design poziomów
  • Słabe minigry
  • Tylko 5 godzin gry
  • Poziom trudności

Sonic Boom: Fire & Ice jest produktem niedopracowanym i niewartym swojej ceny. Nie jest aż tak zły, ale nie jest też specjalnie dobry. Jeśli ktoś będzie miał ochotę zagrać w dobrą platformówkę, lepiej sięgnąć po coś innego.
Graliśmy na: 3DS

Kryspin Kras Strona autora
cropper