Yo-Kai Watch - recenzja gry

Yo-Kai Watch - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 20.04.2016, 20:00

Uniwersum Yo-Kai Watch jest najbardziej znane w Japonii, a gracze z tego kraju zapoznali się z pierwszą opowieścią już w 2013 roku. My na takie przyjemności musimy zaczekać do końcówki kwietnia, ale mam wrażenie, że jest to dobry początek nowej i zarazem długiej znajomości. Level-5 eksperymentuje w każdym najmniejszym elemencie, ale właśnie na taki powiew świeżości czekałem. 

Wielokrotnie w ostatnich latach czytałem o licznych porównaniach Yo-Kai Watch do Pokemonów. Dziennikarze i gracze mający styczność z japońską, a później nawet amerykańską wersją gry wymieniali porównania i jednocześnie starali się pokazać, że Level-5 stworzyło „nowe Pokemony”. Ja po spędzeniu z pierwszą historią przeszło 25 godzin nie mogę zgodzić się z tym stwierdzeniem. Każde uniwersum prezentuje zupełnie inną historię, odmienny styl rozgrywki, odrębne założenia stworków i dla mnie jest to świetna wiadomość. Bałem się przez te wszystkie wiadomości, że Japończycy serwują graczom „Pikachu w nowej szacie”, ale na szczęście te wszystkie obawy zniknęły po dosłownie pierwszej godzinie. Twórcy wykreowali na niezwykle ciekawe uniwersum, które przewyższa nawet samą rozgrywkę.

Dalsza część tekstu pod wideo

To nie są „nowe Pokemony”. Yo-Kai mają własną duszę

W produkcji wcielamy się w młodego chłopaka (lub dziewczynę), który każdą wolną chwilę spędza na bardzo nietypowym hobby, a mianowicie na łapaniu robali. Niektórzy grają w piłkę, inni tracą życie przed konsolą, ale bohater wielkiej serii Level-5 pewnie nigdy nie sądził, że przez tę zabawę jego życie zmieni się nie do poznania. Już na samym początku opowieści wyruszamy w poszukiwaniu rzadkich robaków, ale zamiast wielkiego, obrzydliwego pluskwiaka, wpadamy na Whispera. Jest to pierwszy Yo-Kai, który przypomina białego duszka i ten przyjemny stworek staje się naszym przewodnikiem po nowym świecie. Okazuje się, że na Ziemi nie jesteśmy sami, a cały czas obok nas żyją właśnie tytułowe postacie. Ludzie nie mogą ich dostrzec, ale Whisper wręcza nam tajemniczy zegarek, który pozwala dostrzec otaczające duchy, a dzięki temu możemy się z nimi normalnie komunikować. Jak się jednak szybo okazuje, Yo-Kai nie zawsze są miłymi, kolorowymi i pięknymi pupilami, którzy żyją obok ludzi w harmonii. Większość z nich z wielką radością uprzykrza życie mieszkańcom Ziemi.

Jeśli kiedyś pokłóciłeś się z najlepszym znajomym o jakąś głupotę, szef nakrzyczał na Ciebie bez przyczyny, a dziewczyna zrobiła Ci dziurę w ulubionych majtasach, to wiedz, że to wszystko wina Yo-Kai. Szkodniki żyją obok nas i negatywnie wpływają na otoczenie… Jak sobie z nimi poradzić? Tutaj pojawia się nasza rola, ponieważ posiadając wspomniany wcześniej zegarek możemy pomóc miastu i wyeliminować wszystkie pasożyty.

To właśnie główny cel produkcji i tym samym wątek fabularny, ponieważ naszym zadaniem jest pomaganie mieszkańcom. Biegamy od domu do domu, wpadamy do sklepów, parków, czy też najróżniejszych innych miejsc i staramy się pomóc potrzebującym. Sama historia nie jest specjalnie wymyślna, ale kreacja świata i przygotowane misje potrafią zachęcić do trzymania w łapach konsoli. Deweloperzy z Japonii natrudzili się, by wsadzić te małe potworki w najróżniejsze miejsca i z łatwością potrafię docenić ich starania. Pod względem uniwersum każdy element jest przemyślany i jest to bardzo mocny punkt produkcji.

Tak jak już wcześniej wspomniałem, Yo-Kai nie są widoczne dla każdego Kowalskiego i biegając po ulicach musimy zerknąć na radar powiadamiający o czyhającym w okolicy stworze. Gdy już znajdziemy się w odpowiednim miejscu, to zerkamy przez specjalne szkiełko w zegarku i szukamy duszka. Kamera zmienia się na pierwszoosobową, a my za pomocą małego „kółeczka” staramy się namierzyć stylusem oponenta. Zabawa jest o tyle ciekawa, że potwór po namierzeniu ucieka, a my musimy go obserwować przez kilka sekund… Gdy już poznamy swojego przeciwnika, dochodzi do długo oczekiwanej walki.

Yo-Kai ma siłę, Yo-Kai ma moc, Yo-Kai walczy całą noc!

Level-5 postanowiło w ogóle nie korzystać ze znanych koncepcji pojedynków RPG-ów i w ich uniwersum mamy zawsze do dyspozycji sześciu wojowników. Aktywnych zawodników jest tylko trzech, ale możemy ich płynnie – ruszając kołem – zmieniać i tym samym w sekundzie korzystać z kolejnych sympatyków. Zespół jest ułożony na okręgu i dzięki temu mamy sporo możliwości związanych z taktycznym układaniem składu – Yo-Kai charakteryzują się klasą, atakami, specjalnymi zdolnościami i mogą wpływać na swoich towarzyszy znajdujących się obok, więc dobre ułożenie formacji to od pewnego momentu jedyna droga do sukcesu. Niestety, ta ciekawa koncepcja została w pewien sposób zaprzepaszczona, bo same pojedynki są dość… Nużące. Bohaterowie atakują sami i naszym zadaniem jest jedynie wybieranie celu, szybkie zmienianie postaci, korzystanie z przedmiotów i odpalanie super ataków. Te ostatnie działają na zasadzie krótkiej mini-gierki, w trakcie której za pomocą stylusa musimy wymalować kilka kresek, pacnąć wyskakujące bąbelki, czy też zamieszać kołem… Jest to sympatyczny dodatek, ale w gruncie rzeczy przyjęta koncepcja nie do końca do mnie przemawia. Brakuje mi tutaj większej swobody, którą jesteśmy karmieni od wielu, wielu lat. Yo-Kai walczą sami i w zasadzie tylko podczas pojedynków z bossami specjalnie nie narzekałem na ten patent, bo starcia są długie, musimy kombinować, sporo rotować składem i dobrze zaplanować ataki.

Takie starcia zdarzają się dość często, bo przy każdej większej misji wpadamy do dungeonu, w którym Yo-Kai są normalnie widoczni, musimy błądzić, szukać dobrej drogi, a na końcu mamy przyjemność stoczyć walkę z tym większym i silniejszym rywalem. Jest to naprawdę dobra alternatywa od tej nudniejszej rywalizacji, w której w sumie nie musimy się specjalnie męczyć.

Zostając jeszcze na sekundę w temacie samych stworków, to deweloperzy przygotowali osiem różnych klas, które znacząco różnią się od siebie. Niektóre są nastawione na atak, inne na defensywę, kolejne skupiają się na pomocy, a są też takie, które zajmują się osłabianiem możliwości przeciwników. W każdej walce wykorzystujemy jednocześnie sześć duchów (3 aktywne + 3 rezerwa), więc mamy mnóstwo możliwości konstruowania zespołu, ponieważ musimy również pamiętać, że Yo-Kai różnią się także intensywnością zadawania ciosów (tych automatycznych), czy też specjalnymi zdolnościami. A jak zebrać potężny zespół? Tutaj również pojawia się ciekawy patent. W grze nie ma żadnych piłeczek, w które możemy zniewolić podopiecznych, a po prostu podczas walki oferujemy mu… Jedzenie. Gdy stwór dobrze zje, to po przegranym pojedynku, może do nas dołączyć. Słowo „może” nie pojawia się tutaj bez przyczyny, ponieważ nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, że Yo-Kai trafi do zespołu. Czasami zdarzało mi się nawet, że bez oferowania żarcia otrzymałem komunikat o możliwym przyłączeniu do formacji nowej postaci. Jest to interesująca sytuacja, jednak nierzadko można się wkurzyć, gdy chcemy złapać akurat napotkanego potwora, ale nie mamy takiej możliwości. W konsekwencji musimy mieć nadzieję, że ponownie napotkamy wymarzony okaz, ale sytuacja nie zawsze jest taka piękna. Potwory oczywiście w trakcie rozgrywki zbierają punkty doświadczenia, rozwijają swoje ataki, a nawet mogą ewoluować. Mam jednak wrażenie, że zdecydowanie ciekawszą opcją jest fuzja, dzięki której możemy połączyć dwa okazy lub nawet bestię z przedmiotem… To spore możliwości zabawy. 

Muszę jeszcze wspomnieć, że sama koncepcja Yo-Kai została świetnie przemyślana. Duchy może i nie są dla mnie tak samo wyjątkowe jak pierwsza generacja Pokemonów, ale mam świadomość, że od pierwszej przygody z Charizardem minęło już wiele, wiele lat. Jednak nie trudno wyczuć, że modelowemu Europejczykowi w tej pozycji ucieka wiele smaczków – stworki są przypisane japońskiej kulturze, przez co w trakcie rozgrywki trudno wyczuć niektóre odniesienia. Nawet mimo tej pewnej bariery doceniam pomysłowość autorów, którzy stworzyli wiele najróżniejszych i często przyjemnych dla oka potworów. Produkcja z założenia ma trafić do młodszych odbiorców, ale nawet starsi będą się tutaj nieźle bawić. Trzeba jedynie przełknąć odrobinę dziecinne dialogi, a czerpać przyjemność z plądrowania lochów i walki z bossami.

[ciekawostka]

Na dobry początek…

Nowe uniwersum Level-5 mnie mocno zainteresowało. Nie oglądałem wcześniej rozgrywki, nie czytałem o historii, nie zagłębiałem się w elementy gameplay’u i chyba właśnie dlatego zostałem pozytywnie zaskoczony. Dostrzegam pewne zgrzyty, ale mam wrażenie, że jest to dobry początek bardzo przyjemnej serii. Żałuję jedynie braku większej swobody w walce, ale w późniejszych etapach rozgrywki nie jest to już tak duży problem. Teraz mam tylko nadzieję, że Japończycy przyspieszą z lokalizacją kolejnych odsłon i już wkrótce na Zachodzie będzie można poznać kolejne historie Yo-Kai Watch. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Yo-Kai Watch

Atuty

  • Koncepcja duchów
  • Pojedynki z bossami
  • Sporo świeżości w rozgrywce
  • System 3+3 w walce

Wady

  • Automatyzm w starciach
  • Problem ze zbieraniem duchów

Bardzo przyjemne wprowadzenie do nowego uniwersum… Teraz pozostaje tylko czekać na więcej i więcej! Pamiętajcie – Yo-Kai są wszędzie i to przez nich pokłóciliście się z najlepszym kumplem… ;)
Graliśmy na: 3DS

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper