Recenzja gry: Disgaea 5: Alliance of Vengeance

Recenzja gry: Disgaea 5: Alliance of Vengeance

Raja | 29.10.2015, 03:03

Po zdecydowanie zbyt długim czasie oczekiwania fani flagowej serii od Nippon Ichi Software mogą nareszcie położyć swoje ręce na jej najnowszej odsłonie. Jednak czy przy całej tęsknocie za charakterystycznym stylem gry ma ona do zaoferowania coś więcej niż w przypadku poprzedników? 

Dalsza część tekstu pod wideo

Fabuła zaprezentowana w „piątce” nie jest niczym wyszukanym i skupia się na historii walki z Void Darkiem – głównym badassem, pragnącym podbić wszystkie światy zamieszkałe przez demony. Taki stan rzeczy doprowadza z kolei do rewolty, na czele której staje niejaki Kilia, wspomagany przez grupkę mniej lub bardziej barwnych sojuszników. To, co odróżnia fabułę gry od poprzedników, to fakt, że pomimo ogólnej „mangowatości” klimat Alliance of Vengeance wydaje się być nieco bardziej stonowany i bezpieczny w snuciu całej opowieści. Co ma swoje plusy i minusy, bowiem możemy zapomnieć o szalonych pomysłach z poprzednich części - gdzie, gwoli przypomnienia, mieliśmy do czynienia chociażby z bohaterem, który zabił własnego ojca za zniszczenie jego kolekcji gier. Takie postacie, jak Kilia czy Serpahina są niestety dość sztampowe i nie wychodzą poza przypisany im schemat. Nie jest to ogromny minus gry… ale osobiście wolałem mieć do czynienia z nieco bardziej absurdalną, na wskroś japońską opowieścią. Ewidentną wadą jest za to powolne tempo rozwoju historii – przez około 10 godzin gry nie poznajemy w zasadzie żadnej sensownej motywacji naszych bohaterów, grając na zasadzie „twoim celem jest dotrzeć do kolejnej planszy”. Niby Disgaea nigdy nie stawiała na piedestale dopieszczonej fabuły, ale taki fakt nadał kłuje w oczy.

Lepsze sojusznikiem dobrego

Mogę was za to uspokoić co do mechaniki gry - Disgaea 5: Alliance of Vengeance udowadnia, że zespół pracujący nad produkcją jest pełen zaskakująco świeżych pomysłów. Chociaż gra zawiera wiele elementów znanych z poprzednich odsłon (takich jak chociażby tworzenie własnych map czy wyzywanie znajomych po sieci) to oferuje jednocześnie wiele innowacji, które powinny zadziwić nawet największych wyjadaczy uniwersum. Gra działa z grubsza według znanego od lat schematu, w którym gracze przeprowadzają grupę demonów przez kolejne bitwy rozgrywane w systemie turowym. Są one ponadto przetykane świetnymi animowanymi wstawkami, będącymi prawdopodobnie najjaśniejszym punktem oprawy gry… ale o niej zaraz. System piątej części nadal tkwi korzeniami w sprawdzonych rozwiązaniach całej serii, jednak nie boi się jednocześnie porzucenia wielu archaicznych elementów gry.

W efekcie Disgaea 5 jest odsłoną najbardziej przyjazną osobom, które dotąd nie miały większego kontaktu z serią – dzięki czemu nareszcie możemy zapomnieć chociażby o absurdalnym grindowaniu postaci. Hardkorowi fani mogliby zarzucić jej znaczne uproszczenie rozgrywki, jednak była to jedna z lepszych decyzji podjętych przez twórców. Dzięki takiemu zabiegowi świat Chara został nareszcie przebudowany, w efekcie czego stał się w końcu trybem „z duszą” - w którym nasza postać porusza się (niczym w klasycznej grze planszowej) dopiero po rzucie kostką, walcząc z napotkanymi oponentami i podbijając nasze statystyki. Ponadto twórcy w końcu poszli po rozum do głowy i zaoferowali nam możliwość dowolnego rozwoju postaci zamiast sztywno narzuconego schematu. Innowacje pojawiają się także w trybie Item World, który całkowicie zmienił dotychczasową filozofię levelowania – moim zdaniem na lepsze. Przedmioty w grze zostały przypisane do paska bonusów, który możemy napełnić przy pomocy dodatkowych itemów. Zrezygnowano także z opcji kupowania nowych umiejętności za mane, w zamian oferując nam automatyczna naukę po zdobyciu określonego poziomu klasy – lub robienie tego przy pomocy specjalnych zwojów. Zmiany dotknęły też takich elementów jak automatyczne przewijanie dialogów, przyśpieszanie bitew i ruchu postaci czy możliwość pomijania w zasadzie każdej cut-scenki. Niby mała rzecz, a cieszy – zwłaszcza gdy odpaliliśmy grę tylko po to, aby rozegrać szybką batalię i nie interesują nas zbytnio kolejne miłosne uniesienia Seraphiny.

Lista mniejszych lub większych nowości jest naprawdę długa i mogłaby z powodzeniem zająć większość tej recenzji. Możecie więc wierzyć mi na słowo, że tylu przydatnych zmian nie widzieliśmy w serii od bardzo dawna.

Powrót do przeszłości

Mam spory problem z warstwą audiowizualną gry – z jednej strony wszystkie sprite’y czy plansze są ostre jak żyleta, zaś z drugiej… cóż. Gra wygląda jak wyjęta żywcem z poprzedniej generacji – mapy są z reguły bardzo ubogie w detale, zaś animacja postaci ma zdecydowanie zbyt mało klatek. Niby wszystko trzyma się klimatu, ale od początku miałem wrażenie, że nawet jak na niszowy tytuł twórcy nie trudzili się zbytnio z wykorzystaniem mocy PS4. Jak już wspomniałem, najlepszym elementem oprawy wizualnej są zdecydowanie przerywniki stylizowane na pełnoprawne anime. Może nie porażają one perfekcyjną jakością wykonania, ale są naprawdę przyjemnym dodatkiem. I odmianą od statycznych rozmów prowadzonych przez bohaterów, których uświadczymy w grze całkiem sporo. Jeżeli chodzi o warstwę audio to (parafrazując klasyka) j-music jakie jest, każdy słyszy. Nie jestem wielkim miłośnikiem zespołów z Kraju Kwitnącej Wiśni, ale ku mojemu zaskoczeniu piosenki lecące w tle naprawdę dają radę… oczywiście pod warunkiem że nie zapętlają się zbyt długo. Disgaea 5: Alliance of Vengeance została także wyposażona w angielski dubbing, który może nie jest szczytem osiągnięć aktorów głosowych, ale spełnia swoją rolę. Każda postać brzmi w miarę wiarygodnie, zaś „dood!” wykrzykiwane przez pingwinopodobne stworki Prinny z miejsca stało się moim nowym sygnałem powiadomień w telefonie.

Ojciec, brać?

Piąta część serii Disgaea na pewno nie prezentuje nam najlepszej historii z całej serii, serwując nam jednocześnie technikalia godne wczesnego PS3. Z drugiej strony wiem, że byłbym raczej niesprawiedliwy, gdybym potraktował te mankamenty jako coś poważnego. Wszak kultowa już seria turowych jRPG od zawsze była specyficzną niszą – w związku z czym nie można jej zbytnio karać za fakt, że nadal trzyma się swoich korzeni. Zwłaszcza że w zamian oferuje nam dosłownie morze nowości - które mają spore szanse przyciągnąć do gry także tych, którzy omijali dotychczasowe odsłony szerokim łukiem. Co z kolei wynagrodzi ich dziesiątkami (jak nie setkami) godzin spędzonych przy tytule. Jeżeli brakuje ci typowej japońszczyzny na PS4 – warto!

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Disgaea 5

Atuty

  • Cała masa usprawnień w systemie, rozgrywce i trybach gry
  • Otwarcie się na nowicjuszy
  • Wysoka grywalność
  • Setki godzin gry

Wady

  • Nieco leciwa oprawa
  • Fabuła odstaje od poprzedników
  • Mimo wszystko nadal nie to nie jest tytuł dla każdego

Jeżeli tak mają wyglądać niszowe gry z Japonii, to ja poproszę więcej. Piąta Disgaea to kawał świetnego i dopieszczonego kodu, który doskonale osładza mi brak szans na nowe Final Fantasy Tactics.
Graliśmy na: PS4

cropper