Recenzja gry: Godzilla

Recenzja gry: Godzilla

Igor Chrzanowski | 24.07.2015, 23:47

Gry na podstawie filmów w ogromnej większości przypadków okazują się być wielką klapą, złą do tego stopnia, że wywołują krach całej branży – na przykład legendarny już E.T. Bywa również, że deweloperzy przygotują dla nas dzieło na tyle dobre, że nie odejdzie w zapomnienie przez długie lata. Jednakże, co stanie się gdy ktoś podejmie się stworzenia jednego tytułu, opartego o całą serię filmów? I to kiczowatych. Sprawdźmy.

Godzilla gości na naszych ekranach już od ponad 60 lat. Niekiedy strasząc, częściej zaś bawiąc swoją nieporadnością, głupkowatością i kiczowatością. Od 1954 roku „Król Potworów” doczekał się blisko 40 filmów wydanych, 21 skasowanych i aż 20 gier. Najnowsza growa adaptacja przygód wielkiego stwora miała towarzyszyć produkcji kinowej, która pojawiła się na salonach 14 maja 2014 roku. Niestety po nieco ponad rocznym opóźnieniu Godzilla wkroczyła na nasze konsole.

Dalsza część tekstu pod wideo

Za wypuszczenie na świat tegoż dzieła jest odpowiedzialny duet w postaci Bandai Namco oraz Natsume Inc. (znane chociażby z prac nad serią Harvest Moon). Fabułę gry da się przedstawić w dosłownie kilku słowach. Po 6 dekadach u wybrzeży pojawia się Godzilla, której celem jest pochłonięcie jak największej ilości „Energii G”, dzięki której zyskuje na sile. My jako gracze mamy za zadanie pokierować stworem tak, by urósł do jak największych rozmiarów.

Całą naszą przygodę rozpoczyna bardzo fajnie zrobione wprowadzenie, ukazujące pierwsze pojawienie się Króla Potworów w Japonii. W prologu poznamy podstawowe zasady rozgrywki, nauczymy się wszystkich ruchów monstrum oraz pokierujemy nim w czarno-białej stylistyce wyjętej wprost z lat 50-tych. Gra została podzielona na 2 wiodące tryby zabawy – God of Destruction oraz King of Kaiju.

 Jako „Bóg Destrukcji” wcielimy się w Godzillę, by w każdej to kolejnej planszy niszczyć reaktory pełne energii G (czasem na czas) oraz walczyć z pojawiającym się w pewnym momencie Kaiju – czyli innymi potworami, bowiem owe japońskie słowo oznacza po prostu „dziwną bestię”. Dodatkowo w trakcie wykonywania zadań będą nam towarzyszyć komentarze kwatery dowodzenia antykryzysowego, jakie ma odnaleźć sposób na tytułową kreaturę. Aby pomóc im to osiągnąć musimy stawać w czterech specjalnych strefach i czekać, aż zespół zrobi nam zdjęcie. Niestety, każdej fotce towarzyszy denny komentarz wydobywający się z głośniczka pada. Jeśli zbierzemy 50% wymaganych ujęć odblokujemy dostęp do kolejnych plansz. Ostatnia zaś otwiera się przy 75%.

Jestem Bogiem Destrukcji!

Po wykonaniu danej misji możemy wybrać, czy będziemy do finału chcieli dojść ścieżką łatwiejszą, czy też podejmiemy wyzwanie i zmierzymy się z silniejszymi przeciwnikami przy bardziej wymagających warunkach. Ponadto God of Destruction oferuje dwie kolejne wariacje swojej głównej wersji. Jedna do Invade, polegająca na tym, iż jako inny niż Godzilla stwór ścieramy się z pozostałymi monstrami. Drugim zaś jest dokładnie to samo, lecz tym razem wcielamy się w obrońców ludzkości. Natomiast tryb King of Kaiju stawia przed nami sześć aren do walki, które musimy przejść jak najszybciej by wpisać się jak najwyżej w rankingu.

 A mama mówiła pij mleko, będziesz wielki, to nie słuchałeś
W Diablo IV dodatkową klasą postaci będą Kaiju. Potwierdzone info!

Będąc delikatnym i nie wyduszając z siebie słów jakie mam ochotę tu napisać, rozgrywkę w dziele Natsume Inc. można określić jako nudną, monotonną i irytującą, lecz zarazem przez pierwsze 15-20 minut dającą jakąś taką dziwną przyjemność. Autorom gry prawdopodobnie przyświecał jeden cel; oddać a nasze ręce produkcję jak najbardziej wierną filmowej serii. I trzeba przyznać, że im się udało. Jeśli oglądaliście którykolwiek z kinowych wersji przygód przerośniętej jaszczurki, to wiecie, że jej ruchy bywają nieporadne i powolne. Takie same są również w grze. Aby kierować ruchami obranego stwora musimy tradycyjnie użyć lewej gałki, lecz by móc obrócić się w lewo bądź prawo musimy wcisnąć odpowiednio L1 i R1. Pomysł na pierwszy rzut oka wydaje się być dziwny oraz niepraktyczny. I rzeczywiście taki jest.

Nie dość, że postacie poruszają się jakby stały po kolana w smole, to w walce wydają się być równie sztuczne co pierwsze Megazodry z Power Rangers. Ciosy wyprowadzamy przy pomocy kwadratu i trójkąta, a pod X kryje się zazwyczaj skok bądź szarża. Ponadto wachlarz ruchów został wzbogacony o dwie dodatkowe umiejętności korzystające z paska „temperatury”. O co w tym chodzi? Gdy dany Kaiju się przegrzeje może uwolnić skrywane w sobie ciepło wystrzeliwując kółkiem laser, bądź za pomocą R2 uruchamiając atak specjalny.

Za zdobywane po każdej bitwie punkty genów potworów możemy je rozwijać. Podnieść żywotność, siłę ataku, dodać większy limit przyjmowanego gorąca i tym podobne. Ostatnią z opcji ewolucji jest odblokowywanie kolejnych figurek, jakie wykorzystuje się w trybie Diorama. Wspomniana „atrakcja” to tak jakby photomode. Chodzi w nim o to, że na odkrytych planszach – zdobywamy je niszcząc na nich 100% budynków w kampanii – ustawiamy kilka wybranych figurek i robimy im zdjęcie symulujące kadr filmowy z jakiejś sceny. Niestety pomysł o ile jest w miarę sensowny, to jest wykonany beznadziejnie. W Godzilli dodano również tryb multiplayer, w którym to możemy się zmierzyć z jednym bądź dwoma rywalami naraz.

[ciekawostka]

Bo grafika się nie liczy. Prawda?

I na tym można by zakończyć całą recenzję. Nie dość, że gra jest wykonana naprawdę drętwo, to jeszcze technicznie jest koszmarna. Wszystkie tekstury za wyjątkiem samych Kaiju, które uciekły z początków poprzedniej generacji konsol, wyglądają jak wyjęte z PS2. Pod względem dźwiękowym jest jeszcze gorzej, albowiem przez całą grę możemy usłyszeć jedną, bądź dwie melodyjki zapętlone w kółko. Może być ich więcej, ale były tak nijakie, że nawet ich nie zapamiętałem. Największą zaś głupotą są wszechobecne niewidzialne ściany. Ktoś jakże mądry, niemający pomysłu na to jak ograniczyć przestrzeń rozgrywki, wpadł na genialny pomysł, aby narysować na ziemi pomarańczowo czarną linię, za którą nie możemy wyjść.

Godzilla może się spodobać, lecz jedynie najbardziej zagorzałym fanom uniwersum - zwłaszcza, że w środku umieszczono pełną encyklopedię dotyczącą wszystkich filmów z serii. Innym zaś graczom stanowczo odradzamy kontakt z produkcją Natsume Inc., gdyż może was skutecznie zniechęcić do każdego Kaiju świata.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Godzilla

Atuty

  • Można grać Godzillą
  • Można ryczeć Godzillą
  • Dużo postaci
  • Bogata encyklopedia

Wady

  • Paskudna graficznie
  • Biedna ścieżka audio
  • Głupoty w mechanice
  • Koleś odpowiedzialny za sterowanie powinien stracić pracę

Godzilla od zawsze była kiczowata, lecz do tej pory w tej szalonej metodzie potrafiono ukazać piękno, które wzniosło Króla potworów do miana ikony pop kultury. Tym razem miało być podobnie, lecz coś nie wyszło. Za więcej niż dwie dychy nie kupujcie.
Graliśmy na: PS4

Igor Chrzanowski Strona autora
Z grami związany jest praktycznie od czwartego roku życia, a jego sercem władają głównie konsole. Na PPE od listopada 2013 roku, a obecnie pracuje również jako game designer.
cropper