Recenzja gry: Gears of War: Judgment

Recenzja gry: Gears of War: Judgment

Maciej Klimaszewski | 08.04.2013, 04:38

Rodzimemu People Can Fly należą się oklaski za odwagę. Nie każdy deweloper ma tyle jaj, by wziąć się za bary z kolejną odsłonę marki, która całkowicie zdominowała gatunek strzelanin TPP, wraz z premierą trzeciej części podbijając poprzeczkę na wysokość, której zdobycia nie wstydziłby się sam Jerzy Kukuczka. Gears of War 3 to gra niemal idealna, perfekcyjne zestawienie technicznego mistrzostwa z najwyższej próby gameplayem. Judgment z góry startowało z przegranej pozycji.

Twórcom w procesie produkcji nie towarzyszył jednak zimny pot na karku, a ekscytacja możliwością pracy przy tak znanym IP, o czym zapewniali nas na każdym kroku. Miało być jeszcze lepiej, mocniej i ładniej, co w odniesieniu do zwieńczenia historii oddziału Delta już w trakcie potoku materiałów promocyjnych wielu poczytywało jako pobożne życzenia warszawskiego dewelopera. Nie od dziś wiadomo, że spece od marketingu wręcz uwielbiają przesadzać. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Akt oskarżenia

Gears of War: Judgment zabiera nas na wycieczkę w przeszłość, dokładnie piętnaście lat przed wydarzeniami znanymi z pierwszej części serii. Koalicja świętuje zwycięstwo nad separatystyczną Unią Niepodległych Republik, nie przeczuwając nawet, że prawdziwe zagrożenie czai się w czeluściach planety Sera. Szarańcza uderza szybko i mocno, zapisując się krwawymi literami w kartach podręczników do historii pod hasłem Emergence Day. Miasta zalewają hordy krwiożerczych obcych, a transparenty jeszcze chwilę temu obwieszające triumf sił COG zamieniają się w worki na piętrzące się stosy ciał.

Gra zaczyna się czternaście dni po zmasowanym ataku Szarańczy. Dowodzony przez doskonale znanego fanom Damona Bairda oddział Kilo zostaje w trybie natychmiastowym postawiony przed wojskowym sądem za niesubordynację. Zeznania poszczególnych członków jednostki służą jako wstęp do właściwej, ukazanej w formie retrospekcji fabuły. Po raz pierwszy w historii serii do czynienia mamy z kilkoma grywalnymi bohaterami. W trakcie kampanii wskoczymy tak w skórę samego Bairda, jak i Cole'a Augustusa, młodej kadetki Sofii Hendrik oraz walczącego wcześniej po stronie pokonanej Unii Garrona Paduka. Historia nie powala na kolana ani wielowątkowością, ani zaskakującymi zwrotami akcji, ale jako pretekst do wyplucia tysięcy pocisków po prostu działa. 

Rozprawa

Kto miał okazję spróbować Painkillera i Bulletstorm, ten doskonale wie, co najbardziej kręci ekipę People Can Fly. Tak jest, na wskroś arkejdowa jazda, której solidny zastrzyk dostało także Judgment. I nie chodzi tu wcale o mocowanie się z samą mechaniką gry - ta pozostała na wskroś gearsowa, z systemem osłon, roztrzaskiwaniem łbów za pomocą wiernego Gnashera i maksymalnym nastawieniem na dającą najwięcej radochy kooperację. Zmiany zaszły natomiast w organizacji trybu fabularnego, który podzielony został na kilkunastominutowe sekcje, na końcu których gra ocenia nasze dokonania przyznając jedną, dwie lub trzy gwiazdki, gdy spiszemy się na przysłowiowy medal. Ot, wystarczy efektywnie rozprawiać się z wrogami, samemu starając się nie zaliczyć stanu powalenia. Skrupulatnie ciułane odznaczenia odblokowują dodatkowe skiny dla postaci i uzbrojenia oraz tryb Pokłosie, który pozwala sprawdzić, w jaki sposób Baird i Cole zdołali dotrzeć na wyspę Azura w Gears of War 3. Szkoda tylko, że kampania w porównaniu z poprzednikami wydaje się być niemal kameralna i nie uświadczymy w jej ramach spektakularnych akcji w stylu przejęcia kontroli nad Brumakiem, czy też walki z Corpserem. Nawet więcej, oprócz finalnego starcia w grze nie ma żadnego bossa.

Z systemem ocen związane są tzw. misje odtajnione, które modyfikują kolejne fragmenty gry i są wymagane, by móc pochwalić się trzygwiazdkowym wynikiem na ich końcu. Przed rozpoczęciem danego rozdziału wystarczy podejść do świecącej, ulokowanej gdzieś na jego początku  czachy i zaakceptować dodatkowe warunki zabawy. Przykładowo odtajnienie ograniczy widoczność, zmniejszy zapas amunicji, zablokuje regenerację zdrowia, narzuci limit czasowy, albo rzuci nam pod lufę silniejszych przeciwników. Patent sam w sobie znakomicie urozmaica rozgrywkę, podbijając poziom trudności i dając wymierną korzyść w postaci szybszego nabijania gwiazdek.

Ciekawym motywem jest także dynamiczny system respawnów, który zarządza zestawami Szarańczy, jakie wystawia na pole bitwy konsola w zależności od naszego stylu gry. Bądźcie pewni tego, że szaleńcze parcie przed siebie zakończy się napotkaniem mocno opancerzonych bydlaków, podczas gdy trzymanie wrogów na dystans wrzuci na tacę snajperów i załogi moździerzy. Dzięki temu rozgrywka zyskuje element nieprzewidywalności i zaskoczenia, pozwalając zapomnieć o rutynie i przebijaniu się przez lokację "na pamięć".

Oczywiście Judgment nie mogło obejść się bez świeżego mięsa w bestiariuszu i kilku nieobcykanych jeszcze fuzji. Wśród doskonale znanych przeciwników pojawił się Rager - wydawałoby się cherlawy snajper, którego położy kilka celnie posłanych kul. A tu niespodzianka, zamiast potulnie paść na ziemię, ten kilkunastokrotnie zwiększa swoją masę i zamienia się w szarżującego z furią "koksa". Na szczęście w arsenale znajdziemy teraz takie cudeńka jak wyrzutnia granatów Booshka, pozwalająca prowadzić precyzyjny ostrzał Markiza, umożliwiająca zastawianie wybuchowych pułapek kusza i nowe typy granatów - wykrywające ruch oraz leczące.

Ława przysięgłych

Przejdźmy do zabawy wieloosobowej, dla wielu graczy kwintesencji Gearsów. Tutaj zdecydowanie rządzi całkowicie nowy, oparty na asymetrycznej rozgrywce tryb Natarcie. Standardowo gracze dzielą się na dwie drużyny - pierwsza z nich to żołnierze COG, druga zaś wciela się w Szarańczę. Celem ludzi jest ochrona wyznaczonych na mapie punktów, podczas gdy horda za zadanie ma je zniszczyć. Co ciekawe, ekipa wcielająca się w wojaków Koalicji do wyboru ma cztery klasy postaci - stawiającego działka i naprawiającego zasieki inżyniera, rzucającego lecznicze granaty medyka, walczącego na pierwszej linii żołnierza i posługującego się Markizą zwiadowcę, który jako jedyny ma dostęp do idealnych do rozdawania headshotów, położonych wyżej miejscówek. Miód leje się z ekranu wiadrami, o ile grając jako obrońcy ma się zgrany i ogarnięty zespół. Co tam, nawet dostając ostro po tyłku zawsze można po chwili zemścić się na niedawnych oprawcach jako "malutki" jeszcze Corpser.

Dalej mamy standardowy Drużynowy Deathmatch, ukrywające się pod nazwą Jatka free-for-all, polegającą na kontroli wytyczonych na mapie punktów Dominację oraz Przetrwanie w zasadzie będące Natarciem, w którym rolę żywych przeciwników przejmuje poczciwy procesor 360-ki. Cieszy możliwość szybkiego ciskania granatów i zmiany broni bez konieczności klikania d-pada, co wyraźnie wpłynęło na dynamikę zabawy, ale jest jedna rzecz, której nie jestem People Can Fly w stanie wybaczyć. Już pal licho skromny zestaw map w podstawce (cztery dla Natarcia i cztery dla reszty kompetytywnych trybów).

Trzymajcie się mocno - w żadnej z dostępnych opcji wieloosobowej rąbanki oprócz Natarcia nie ma możliwości wcielenia się w członków Szarańczy. Biegamy więc w różnokolorowych, często niemal odpustowych pancerzach w Jatce, albo przywdziewamy kolor swojej drużyny w reszcie trybów. Niby nic takiego, to w końcu tylko skiny postaci, ale cholera, człowiek przyzwyczaił się do tych warczących gór oblepionego szarą skórą mięsa. Tłumaczenie się tym, że większość graczy nie lubiła grać przedstawicielami Hordy uważam nie tyle za śmieszne, co wyssane z palca.

Wyrok

Ostatni, wielki exclusive na Xboksa 360 nie jest wcale taką petardą, jakby tego chcieli posiadacze sprzętu Microsoftu. Nie jest też w żadnej mierze złą grą, wręcz przeciwnie, tyle że przez ostatnie sześć lat czaszka wpisana w koło zębate przyzwyczaiła nas do czegoś więcej. W porównaniu z Gears of War 3 wszystkie elementy składowe Judgment wydają się być gorsze. Rozpisana na sześć godzin kampania nie daje takiego kopa, multiplayer odpada w przedbiegach, nawet grafika ze względu na wykastrowanie gry z epickich momentów nie robi takiego wrażenia, jak powinna. Naprawdę podobać może się za to skomponowana przez Steve'a Jablonsky'ego i Jacoba Shea ścieżka dźwiękowa o odpowiednio mrocznym i agresywnym tonie.

Nie zrozumcie mnie źle, dzieło People Can Fly to solidny, ba bardzo dobry kawałek kodu, po który sięgnąć powinien każdy fan Gearsów, ale po prostu nie jest w stanie wytrzymać bezpośredniej konfrontacji ze znamienitym poprzednikiem w linii wydawniczej. I nie ma się tu czemu dziwić - trójeczka bez zastanowienia wymieniana będzie jako jedna z najlepszych gier siódmej generacji konsol. Judgment to inna, zdecydowanie niższa liga.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Gears of War: Judgment

Atuty

  • muzyka
  • grafika
  • tryb Natarcie
  • strzelanie wciąż sprawia masę frajdy

Wady

  • brak Szarańczy w multi
  • "kameralna" kampania
  • to już było i to lepiej zrobione

Judgment to wciąż wciągająca rzeźnia, ale w ogólnym rozrachunku duży krok do tyłu względem Gears of War 3.

Maciej Klimaszewski Strona autora
cropper