Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

Wojciech Gruszczyk | 06.10.2021, 21:15

Od zapowiedzi Metroid Prime 4 minęły już cztery lata, plotki dotyczące odświeżonej trylogii zaginęły bez wieści, pojawiają się kolejne o pełnym odświeżeniu pierwszej odsłony, ale zamiast tego... Fani mogą zagrać w niezwykle ciekawy projekt. Produkcja miała zostać oficjalnie zapowiedziana już w 2005 roku, ale dopiero teraz trafi na rynek. Jaki jest Metroid Dread? Przeczytajcie naszą recenzję.

Pierwsze wzmianki o Metroid Dread pochodzą z 2005 roku, ponieważ już w tamtym czasie Yoshio Sakamoto chciał przygotować „rozgrywkę opartą na strachu”. Gra miała zostać nawet zaprezentowana na E3 2005 i znalazła się w dokumentacji Nintendo, wśród kluczowych gier, które miały w przyszłości trafić na Nintendo DS-a. Tytuł nie został jednak ostatecznie ujawniony i po latach dowiedzieliśmy się, że choć deweloperzy próbowali stworzyć przygodę, to jednak... Ograniczenia platformy nie pozwoliły na zrealizowanie projektu. W rezultacie Metroid Dread na lata trafił do szuflady i dopiero Nintendo Switch pozwolił na zrealizowanie wizji Japończyka. Za produkcję odpowiada MercurySteam (twórcy Metroid: Samus Returns) i deweloperzy mając błogosławieństwo Yoshio Sakamoto (jest on producentem) rozwinęli projekt, by rozbudować katalog hybrydowej platformy. W rezultacie choć wierni fani serii musieli czekać na omawianą w legendach opowieści kilka lat, to Nintendo Switch dorobił się kolejnej bardzo mocnej gry... Zacznijmy jednak od początku.

Dalsza część tekstu pod wideo

Metroid Dread od początku uśmiecha się w stronę fanów

Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

Akcja recenzowanego Metroid Dread została umiejscowiona na planecie ZDR, gdzie Samus zostaje wysłana przez Federację Galaktyczną do zbadania tajnej informacji – według materiału Pasożyt X przetrwał zniszczenie SR388 i nadal ma stanowić gigantyczne zagrożenie. Twórcy kontynuują wątek z Fusion, ale w dość zgrabny sposób resetują rozgrywkę. Wydarzenia już na początku nie wyglądają najlepiej dla protagonistki, ponieważ po rozpoczęciu misji bohaterka natrafia na Chozo, który czerpie garściami z jej potęgi i bierze jej wszystkie moce... Taki prosty zabieg działa skutecznie, ponieważ przynajmniej na papierze gracze rozpoczynają „od zera” i mogą małymi krokami uczyć się rozgrywki oraz poznawać kolejne uroki tego IP.

Federacja Galaktyczna przed wysłaniem Samus na ZDR postanowiła wykorzystać potężne roboty E.M.M.I. w celu zbadania lokacji, jednak po przybyciu na miejsce maszyny nie odpowiadają na wezwania – to z tego powodu gracz musi sprawdzić sytuację, by jednocześnie poznać całą prawdę dotyczącą Unidentified Parasite Creature-X i zrozumieć dodatkowe szczegóły dotyczące wydarzeń z SR388. MercurySteam podeszło do tematu historii z dużym poszanowaniem IP, ale mam jednocześnie świadomość, że bez dobrego wprowadzenia trudno tak naprawdę zrozumieć przedstawioną historię. Gra za wiele nie tłumaczy – hiszpańskie studio nie zamierza tracić czasu na dopowiadanie wcześniej opowiedzianych wątków, więc chcąc cieszyć się każdym elementem produkcji, warto dobrze znać poprzednią pracę MercurySteam i orientować się w całym uniwersum. W trakcie rozgrywki odniosłem wrażenie, że to właśnie najwięksi sympatycy tego IP będą czerpać garściami z każdej kolejnej rozmowy, ponieważ sporo tutaj małych smaczków, które rozbudowują naszą wiedzę o świecie. W pozycji powraca nawet Adam Malkovich, który dostarcza dodatkowych informacji o fabule i Samus może kontaktować się z nim w specjalnych pomieszczeniach – teraz jest on w zasadzie doradcą.

Produkcja jednak ponownie nie jest ogromna i pierwsze ukończenie historii w wielu przypadkach nie będzie trwać dłużej niż 10-12 godzin. Natomiast jeśli należycie do grona głównych odbiorców, to pewnie pierwszą rozgrywkę zakończycie po około 8 godzinach. Zdaję sobie sprawę, że ten wynik względem pozostałych odsłon serii nie wypada najgorzej, jednak osobiście brakowało mi tutaj 2-3 kolejnych lokacji, by móc spędzić przy pozycji dodatkowe godziny.

Metroid Dread jest zbudowany na „strachu”

Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

MercurySteam w naprawdę mądry sposób wykorzystało stworzoną wiele lat temu koncepcję, o której w kilku wywiadach wypowiedział się Yoshio Sakamoto. Twórca już za czasów Nintendo DS-a chciał sprawić, by Samus musiała zmierzyć się z zupełnie nowym zagrożeniem i szczerze mówiąc – ten pomysł wyszedł wprost genialnie. Wspomniane E.M.M.I. trafiły na planetę i choć nie wykonały swojego zadania, to jednak przyjęły nowe – muszą pozbyć się głównej bohaterki. W recenzowanym Metroid Dread systematycznie natrafiamy na kolejne maszyny, jednak bliskie spotkanie niemal zawsze kończy się ekranem „Game Over”. Gracz może wykonać kontrę, by móc uciec, jednak w bezpośredniej walce i tak nie mamy szans. E.M.M.I. trzeba pokonać sprytem oraz zupełnie nową bronią, która jednak potrzebuje specjalnego „paliwa” do ataku, więc możemy ją wykorzystać tylko w odpowiednich momentach. W rezultacie przez kilka obszarów musimy uciekać, później wykonujemy pewne zadania, by następnie móc zbić pancerz maszyny i po prostu ją wyeliminować.

Trudno tutaj jednak ubrać słowami, jak dobrze MercurySteam wdrożyło pomysł Japończyka, ponieważ E.M.M.I. systematycznie kontrolują wyznaczone lokacje i reagują na dźwięk, więc wystarczy tylko szybszy bieg, by rozpoczęła się akcja: musimy uciekać do bezpiecznej lokacji. Nie mogę powiedzieć, by było to trudne, ponieważ dobrze działa w tym wypadku metoda „prób i błędów”, jednak deweloperom udało się zadbać o najważniejsze: każde spotkanie znacząco wpływa na gameplay i często sprawia, że nie możemy w spokoju przeczesywać niektórych lokacji. E.M.M.I. nie pojawiają się w każdym miejscu, a często można je łatwo oszukać, jednak zabawa z tymi robotami jest zaskakująco dobrym odświeżeniem rozgrywki. Deweloperom należą się również brawa za samo wykonanie animacji metalowych przeciwników, ponieważ w genialny sposób wykorzystują one powierzchnie, by dostać się do gracza, a ich ruch jest bardzo płynny.

Hiszpanie nie tylko zapewnili bardzo mądrą i dobrze wpisującą się w założenia świata mechanikę, ale potrafili także odpowiednio przyspieszyć akcję. Recenzowany Metroid Dread jest szybszy względem poprzednich odsłon, co dobrze wypada właśnie w trakcie pościgów czy też samego przemieszczania się po lokacji. Mając trochę wprawy możemy płynnie odbijać się od ścian, prześlizgiwać pomiędzy szczelinami i po prostu wykorzystywać pełne atuty bohaterki.

Metroid Dread zachęca do lizania każdej ściany

Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

Recenzowany Metroid Dread pod względem rozgrywki bardzo mocno przypomina Metroid: Samus Returns. Twórcy ponownie pozwalają swobodnie korzystać z broni i celować w wyznaczone przez siebie miejsce, a znakomicie podczas walki wypada atak ręką, dzięki któremu możemy odbijać ataki i wyprowadzać widowiskowe kontry.

Deweloperzy jednak nie mogli nie wykorzystać koncepcji E.M.M.I. i teraz już na samym początku otrzymujemy możliwość czasowego zniknięcia – dzięki zdolności unikamy maszyn, ale także przechodzimy przez niektóre drzwi. Twórcy w wielu miejscach dorzucają także wcześniej niedostępne magnesowe powierzchnie i także ta umiejętność idealnie nadaje się do uniknięcia przeciwnika, ale przede wszystkim pozwala także dostać się do kolejnych miejsc.

Metroid Dread jest jednocześnie niezwykle klasyczną metroidvanią, w której systematycznie otrzymujemy nowe umiejętności, które pozwalają nam przedostać się do wcześniej niedostępnych miejsc. Gra zachęca także do odwiedzania już ukończonych lokacji, ponieważ często natrafiamy na nową drogę, która wcześniej była niedostępna. MercurySteam jednak w żadnym najmniejszym stopniu nie podpowiada, gdzie powinniśmy się udać, jak ukończyć niektóre z terenów, więc jeśli nie mieliście okazji grać we wcześniejsze produkcje, to możecie szybko wpaść na ścianę i mieć problem z popchnięciem progresu. Tytuł może wymęczyć niedoświadczonych posiadaczy hybrydowej platformy, ponieważ twórcy w żadnym najmniejszym stopniu nie pomagają graczom i... Jest to naprawdę dobra decyzja. W trakcie rozgrywki kilkukrotnie miałem świadomość, że MercurySteam w samym gameplayu, podobnie jak w przypadku historii, nie pokusiło się o ułatwienia mając świadomość do kogo jest skierowana ta pozycja. Metroid Dread jest jednocześnie niezwykle płynny i gdy już posiadacie odpowiednią wprawę, to będziecie dosłownie sunąć po terenach, by trafić do wcześniej wyznaczonych miejsc.

W Metroid Dread nie brakuje ekscytujących pojedynków

Metroid Dread – recenzja gry. Biegnij Samus, biegnij!

Samus może ponownie korzystać z takich zdolności jak Charge Beam, Power Bombs, Morph Ball, Speed Booster, ale deweloperzy nie zapomnieli o nowościach i przykładowo Cross Bomb pozwala na wywołanie dużego wybuchu w czterech kierunkach, dzięki któremu możemy zniszczyć między innymi fałszywe ściany. Bardzo mocno przydaje się również Flash Shift, dzięki któremu możemy dosłownie przeskoczyć określoną odległość, a Pulse Radar pozwala skanować najbliższą okolicę, by znaleźć możliwe do zniszczenia bloki.

Twórcy sięgają po wiele znanych ruchów, dorzucają do katalogu kilka nowości, ale wszystko zostało przygotowane ze smakiem. W recenzowanym Metroid Dread nie zabrakło także klasycznych przeciwników, więc bez problemu możemy korzystać z przykładowo Ice Missile czy też Storm Missile – wszystko zależy od tego z kim się mierzymy.

Pod wieloma względami Metroid Dread to bardzo przemyślana i dobrze zrealizowana produkcja, która na małym ekranie wygląda naprawdę przyzwoicie. Twórcy zadbali o zróżnicowanie lokacji, a dość często mamy okazję oglądać przerywniki filmowe, które tylko zaostrzają pragnienie na kolejną produkcję z tej serii. Deweloperzy nie zapomnieli także o klimatycznych utworach oraz widowiskowych starciach z bossami – w tym wypadku zostaniecie nawet zaskoczeni pewnym „powrotem”. Pojedynków z badassami mogłoby być w sumie więcej, ponieważ każde starcie jest nie tylko wymagające, ale równie efektowne.

Metroid Dread to ukłon w stronę fanów

MercurySteam stanęło przed dużym wyzwaniem, ale deweloperzy udowodnili swoją wartość dostarczając oczekiwane doświadczenie. Metroid Dread oferuje mnóstwo klasycznych mechanik, które zostały rozbudowane o „strach”. Starcia z E.M.M.I. stanowią bardzo przyjemne wyzwanie i dobrze rozszerzają rozgrywkę – system został wzorowo wdrożony w gameplay i stanowi jej świetne urozmaicenie. Mam jednak pełną świadomość, że największą przyjemność z gry będą czerpać osoby, które dobrze znają to uniwersum, ponieważ tak naprawdę twórcy nie tłumaczą za wiele i w wielu momentach wrzucają śmiałków na głęboką wodę.

Jeśli jednak już niejednokrotnie pływaliście w tych fabularnych odmętach, a Samus uważacie za idealną towarzyszkę dla wymagających przygód, to Metroid Dread będzie dla Was bardzo przyjemną ucztą. Tutaj ponownie pierwszy „bieg” można zakończyć dość szybko, ale później przyjdzie pora na czyszczenie każdej kolejnej lokacji. MercurySteam nie zawiodło.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Metroid Dread

Atuty

  • Metroidvania najwyższej klasy z dynamiczną i rozbudowaną rozgrywką
  • E.M.M.I. wprowadza zaskakująco dobre odświeżenie rozgrywki
  • Gameplay będzie dla wielu uzależniający (sprawdzę jeszcze tutaj, poszukam tam, a może już tam mogę wejść)
  • Bardzo dobrze rozlokowane lokacje i przejrzysta mapa
  • W grze nie zabrakło widowiskowych starć z bossami

Wady

  • Przydałoby się kilka dodatkowych godzin zabawy

Metroid Dread to kolejna bardzo mocna produkcja w katalogu Nintendo Switcha... Ale trudno nie odnieść wrażenia, że to gra „od fanów dla fanów” – MercurySteam spełniło wizję Yoshio Sakamoto i deweloperzy wzorowo wywiązali się z tego zadania.
Graliśmy na: NS

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper