Recenzja gry: Enemy Front

Recenzja gry: Enemy Front

Kuba Kleszcz | 25.06.2014, 22:06

Tu mówi Warszawa. Drugiej wojny światowej w ostatnich latach pojawia się niewiele na naszym rynku i po majowej premierze nowego Wolfensteina, który nota bene przedstawia wydarzenia fikcyjne, światu oddany zostaje shooter CI Games Enemy Front.

CI Games czeka jeszcze na swoją popisową produkcję Lords of the Fallen - która pewnie stanie się wizytówką studia i wydawcy - i odświeża w międzyczasie temat II wojny światowej z nieodłącznym polskim wątkiem.
Dalsza część tekstu pod wideo
 
Robert Hawkins to korespondent wojenny z USA, zawodowo zainteresowany toczącą się w Europie wojną. Szybko jednak przestaje być zwykłym pismakiem i zamiast notatnika czy długopisu ściska w dłoniach broń. Zwiedzając okaleczoną przez wojnę Warszawę, uśmiechną się delikatnie pod nosem ci, którzy rozpoznają w grze Kościół św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Z uśmiechem na twarzy będziecie także rysować kredą na ścianach Warszawy Kotwicę – Symbol Polski Walczącej
 

Historia ruchu oporu

Chęć przyczynienia się do zakończenia wojny i skopania nazistów miota Hawkinsem po Europie, który przedsięweźmie się swoich misji na malowniczych polach Francji, centrum niemieckiego dowodzenia, szwajcarskich wsiach czy przykrytej śniegiem Norwegii. Oczyszczany z nazistów album krajobrazów jest nieco naciągany, bo część misji mogłaby się rozgrywać gdziekolwiek – istnieje pewna umowność położenia niektórych lokacji – ale na czepianie się dopiero przyjdzie czas.
 
 
Nie będę się wypowiadał w kwestii innych platform, gdyż gra była ogrywana na PS3, ale na poczciwej czarnulce polski FPS prezentuje się po prostu biednie. Niektóre modele postaci drugoplanowych wyglądają tak, jakby utknęły w erze PS2, a teksturom ciętym tępym i zardzewiałym nożem nie ma końca. Czasem po wejściu do pomieszczenia, którego wnętrze przez otwarte drzwi widzieliśmy z zewnątrz, na naszych oczach, jakieś półtora metra przed nami objawia się tragiczny pop-up tekstur, równie płaskich co poszarpanych. Szczyt graficznej biedoty w Enemy Front zostaje osiągnięty, kiedy nie jesteśmy w stanie dostrzec przeciwnika, np. dlatego że stoi w krzakach i za cholerę nie możemy go od nich odróżnić. Nawet nie spodziewacie się, ile razy po prostu wybiegniecie przed osłonę, w nadziei na dostrzeżenie źródła ognia. Na domiar złego, nawet przy tak słabo zaawansowanych wizualiach, gra nie trzyma stabilnego framerate’u i gubi klatki zdecydowanie zbyt często.

Światełko w tunelu

Możecie sobie w tej chwili pomyśleć, że Enemy Front to pospolity gniot. Otóż nie, ponieważ przyszło mi zagrać w grę, która pod względem gameplay’u stoi na o wiele wyższym poziomie niż wiele innych produkcji na współczesnym rynku. Moich odczuć nie zmieni nawet średnie na jeża, toporne sterowanie, które twórcy przypudrowali wyczuwalną asystą przy celowaniu. Enemy Front od pozostałych średniaków, jakich dzisiaj pełno, wyróżnia się rozgrywką pozostawiającą wolną rękę graczom. Najprostszym rozgraniczeniem możliwych ścieżek jest zabawa w potomka Johna Rambo i tajniacko, po cichu. Twórcy wyposażyli nas w lornetkę do oznaczania przeciwników, której używa się niezależnie od preferowanego stylu gry. Poza tym, Hawkins zawsze ma w kieszeni jakiś kamień, którym może odwrócić uwagę nazistów. 
 
 
Wracając do tematu swobody, to jest jej naprawdę sporo i przejawia się w dowolności obranej drogi. Na środku placu okalanego przez domki stoi czołg z obsadzonym działkiem. Zniszczę najpierw maszynę, a potem wystrzelam resztę? Po cichu wyczyszczę pomieszczenia i zajmę się czołgiem? Wysadzę czołg koktajlami Mołotowa, czy zakradnę się i podłożę ładunki? Innym razem trzeba się przedostać na część mapy położoną za korytem rzeki, a tutaj znowu „ręce pełne swobody”. Pójdziesz przez most i zajmiesz w wybranym miejscu pozycję za osłoną, albo przekroczysz koryto rzeki i zaczniesz wybijać nazistów? Może przycupniesz w jednym ze zrujnowanych budynków i pomożesz sobie znalezionym karabinem snajperskim? Ewentualnie całą akcję możesz poprzedzić cichym wybiciem możliwie największej liczby przeciwników.
 
Pod tym względem twórcy naprawdę dołożyli starań, by gracz robił to, na co ma ochotę, zwłaszcza gdy po porażce będzie chciał spróbować innej strategii i kombinować. Pomimo tego wszystkiego, co wam tutaj wymieniłem, nie ma problemu, którego nie rozwiążemy otwartą wymianą ognia za solidną osłoną, bo drewnianym belkom i innym formom drewna zdarza się na naszych oczach rozlecieć.
 

63 dni chwały

W kampanii singlowej stawiane są przed nami zadania poboczne, które warto wykonywać, bo nieco przedłużają podstawowe kilka godzin rozgrywki. Czasem pomocy potrzebować będzie od nas powstaniec i aż szkoda, że ludzie, którym udzielimy pomocy, nie wpływają znacząco na przepływ misji. Mogliby nam dać jakąś cenną wskazówkę lub ekwipunek i wtedy stanowiliby ciekawy dodatek do gry.
 
Gra niestety leży na zbyt wielu płaszczyznach i przemyślany design poziomów, pozwalający na tak dużą frywolność w dążeniu do celu, nie jest w stanie jej uratować. Nie najlepiej zaprojektowano cios melee mieszczący się pod prawą gałką. Powoduje on śmierć poprzez bodnięcie kogoś kolbą pistoletu w kolano, co budzi śmiech na sali (wystarczyłoby zamieć cios bronią na nóż). Natomiast zgon protagonisty, bo ktoś go zauważył skradającego się przez ścianę drewnianej chaty, jest co najmniej irytujący. W co najmniej połowie przypadków, gdy chciałem odrzucić granat, jak na dłoni było widać, że brakowało stosownej animacji, a granat leciał mimo to. Swoją drogą, czasem można odnieść wrażenie, że ktoś w studiu powinien się przeprosić z checkpointami, jako że potrafią być rozłożone na tyle daleko jak na dzisiejsze standardy, że będziecie mieli z pewnością ochotę odejść od konsoli lub pograć w coś innego.
 
 
Zależnie od tego jaka jest wasza koncepcja odnośnie formy zakończenia, budzić będzie ono mieszane emocje w ewentualnych dyskusjach, które pewnie by wynikły przy większym zainteresowaniu produkcją. Jeżeli uznajecie, że zakończenie o bardziej interaktywnej formie jest całkowicie w porządku i można do niego podciągnąć końcówkę finalnej misji, to nie będziecie mieli z nim problemu. Natomiast jeśli potrzebny wam do szczęścia jest finał ubrany w wynagradzającą cutscenkę, możecie się nieco zawieść. 
 
W CI Games postarano się o zlokalizowanie gry i postacie brzmią nie najgorzej, mimo to angielska wersja językowa obchodzi się z naszymi uszami o wiele delikatniej i brzmi wiarygodniej. Dobrze też, że dano Niemcom mówić w swoim języku bez napisów u dolnej krawędzi ekranu. Przywodzi to na myśl Maxa Payne’a w trzeciej części swojej serii, kiedy nie rozumiał ani słowa z portugalskiego bełkotu Brazylijczyków.
 

I ty kiedyś uratujesz Warszawę

Ciężko mi powiedzieć wam, że Enemy Front jest grą na więcej niż raz, nawet pomimo możliwości grania w dwóch różnych stylach. Faktem jest za to obecność trybu multiplayer. Tylko nikła. Przez mapy powinny toczyć się kule siana, bo do czegoś innego niż poczciwy deathmatch lub team deathmatch nie da się znaleźć więcej niż dwóch chętnych. Czasem nie znajdziemy ludzi wcale i wątpię, żeby to się poprawiło, dlatego innych trybów nie udało mi się nawet liznąć. Trybu multiplayer mogłoby nie być, a może cała gra byłaby wtedy bardziej dopracowana.
 
 
Polskie studio zaserwowało nam tytuł, który pewnie powędruje niebawem do koszy z tanimi kawałkami kodu w lokalnych sklepach z grami. Kiedy tam już wyląduje, będzie stanowić przyjemną pozycję do wyrwania za cenę trzech paczek papierosów. Jeżeli przymkniemy oko na niedopracowania ze strony technicznej i skupimy się na rozgrywce, to Enemy Front ma więcej godności niż zwykłe średniaki. Tu mówi Warszawa.
Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Enemy Front

Atuty

  • Swoboda, swoboda i jeszcze raz swoboda!
  • Miły powrót II wojny światowej
  • Niższa cena na starcie

Wady

  • Pustki na serwerach
  • Oprawa A/V
  • Zakończenie
  • Doczytywanie tekstur

Nie spojrzę wilkiem na nikogo, kto siądzie do tej gry. Szukajcie okazji.

Kuba Kleszcz Strona autora
cropper