Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

Mateusz Wróbel | 03.02.2021, 21:45

Od wczoraj w PS Plusie jest dostępna - wyłącznie dla posiadaczy konsol PlayStation 5 - gra Destruction AllStars. Stworzyło ją Lucid Games, a wprowadzeniem jej na rynek zajęło się Sony. Czy produkcja brytyjskiego zespołu jest warta uwagi? Tego dowiecie się czytając poniższą recenzję.

Na pierwszy rzut oka recenzowane Destruction AllStars przypomina Rocket League. I tu i tu mamy do czynienia z szybkimi, zmodyfikowanymi pojazdami, które zostały stworzone do jakiegoś celu - w przypadku Rocket League musimy poprowadzić ogromną, wirtualną piłkę do bramki przeciwnika, wykonując przy tym dziesiątki akrobacji pozwalających unikać uderzeń wrogów, a w przypadku tytułu, na którym dzisiaj się skupię - celem jest - w 99% rozgrywkach - unieruchomienie pojazdu przeciwnika.

Dalsza część tekstu pod wideo

Destruction AllStars oferuje 4 tryby, ale 2 z nich są dosyć nijakie

Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

Produkcja od brytyjskich deweloperów może wydawać się Rocket League'em na sterydach, ale tak niestety nie jest. Mimo tego, iż Lucid Games próbowało wzorować się na najlepszych, to dostarczyli na rynek jedynie średniaka, którego serwery, w moim odczuciu, będą z każdym dniem coraz pustsze. Zawiniły przede wszystkim tryby, które nie potrafią zachęcić odbiorcy do ciągłej rozgrywki, bo po dwóch-trzech meczach wkrada się po prostu przejedzenie materiałem - to niestety nie jedyna bolączka najnowszego projektu Sony, ale o nich więcej napiszę w dalszej części recenzji.

Twórcy Destruction AllStars zaoferowali graczom cztery tryby. Pierwszym z nich jest "Mayhem", czyli samochodowy deathmatch. Trafiamy na arenę i przez - bodajże - pięć minut wskakujemy do rozmaitych wozów, aby uszkadzać te, w których znajduje się przeciwna drużyna. Ekipa, która zdobędzie więcej punktów (im mocniej przywalimy, tym lepiej zostaniemy wynagrodzeni) wygrywa. I o ile ta forma zabawy dawała frajdę w pierwszej godzinie rozgrywki, tak powrót do niej po kilku zaliczonych rozgrywkach w innych trybach był wręcz męczarnią.

Zdecydowanie bardziej urzekła mnie zabawa zatytułowana jako "Carnado", w której za każde uderzenie samochodu wroga nie dostawaliśmy punktów, a zębatki. Każdy z pojazdów może przewozić w swoim bagażniku (im większy wózek, tym więcej miejsca) ich ograniczoną ilość, a gdy wypełniliśmy już samochód "towarem", wystarczyło wjechać do promienia znajdującego się na środku mapy, aby dostarczyć zębatki, a co za tym idzie, zdobyć punkty. Jeśli w trakcie ostrych starć nasz pojazd uległ zniszczeniu - wraz z nim przepadła nasza dostawa.

Walczymy nie tylko za pomocą samochodów

Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

Tryb "Stockpile" jest z kolei tym samym, co "Carnado". Z tą różnicą, że zębatki nie zbieramy automatycznie po uderzeniu przeciwnika, ponieważ wypadają one na mapę i musimy zdobyć je do swoich kieszeni - wymagane jest wyjście z pojazdu. Urozmaiceniem jest fakt, że wrogowie mogą próbować nas rozjechać, choć trzeba zaznaczyć, że bardzo łatwo tego uniknąć. Recenzowane Destruction AllStars informuje nas niemalże na każdym kroku - oczywiście gdy nasz bohater nie jest w pojeździe - z której strony zaraz nadjedzie samochód. Wracając do tematu, po zebraniu zębatek musimy dostarczyć je do jednego z trzech banków (również pieszo!), czyli specjalnych stref, które może przejąć nasza lub przeciwna drużyna (zależy, która z nich dostarczy w trakcie potyczki więcej zębatek do danego banku).

Na sam koniec zostawiłem "Gridfall", czyli tryb, w którym trafiamy na niewielką arenę zbudowaną ze specjalnych płytek przypominających swoją formą sześcian. Wraz z każdą sekundą jedna z nich się zapada, a naszym zadaniem jest zrzucenie przeciwnika w przepaść. Ten, kto ostatni zostanie przy życiu wygrywa. Ta forma zabawy byłaby moją najulubieńszą, gdyby nie fakt, że ciągle możemy zamieniać swoje samochody, a będąc już dwoma kołami poza kafelkami, możemy z ogromną łatwością opuścić pojazd i wskoczyć do innego. Rozgrywka przez to długo się ciągnie i staje się bardzo monotonna.

Opisy powyższych trybów mogą brzmieć bardzo interesująco na papierze, ale w praktyce wypadają one trochę... blado. Tak jak wspomniałem powyżej, "Mayhem" (deathmatch) jest strasznie nijaki, gdy już zapoznamy się z innymi formami rozgrywki. "Gridfall" jest źle zaprojektowany, przez co niepotrzebnie się sztucznie dłuży. Jedynie "Stockpile" i "Carnado" ratują grę, ale przez jej ubogą ilość mechanik i one zaczynają nas po paru godzinach obcowania z Destruction AllStars wynudzać.

Kontrolowanie pojazdów w Destruction AllStars nie każdemu przypadnie do gustu

Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

Sterowanie w recenzowanej dzisiaj przeze mnie produkcji jest bardzo sztywne. Nikt z nas nie oczekiwał tutaj symulatora rodem Euro Truck Simulator 2 czy nawet pół-symulatora, jakim jest Ride 4, ale ja, fan dopracowanych wyścigówek oferujących wymagający, wynagradzający doświadczenie i umiejętności odbiorcy model jazdy, byłem bardzo zniesmaczony sterowaniem pojazdów w Destruction AllStars. Jest ono bardzo toporny, nie mamy zbyt dużego pola do manewru (przyczyniło się do tego m.in. zablokowanie kamery), a tzw. "boost" przyśpieszający nasz pojazd lub szybko przesuwający go na lewo lub w prawo jeszcze bardziej wybija z rytmu. Jeśli jednak chcemy wygrywać mecze, musimy z niego korzystać, bowiem to dzięki niemu wyprowadzamy silne uderzenia.

Będąc przy pojazdach warto zaznaczyć, że produkcja od Lucid Games oferuje ciężkie, standardowe i lekkie bryki. Te pierwsze rozwijają małą prędkość i są niemalże nieskrętne, ale za to posiadają sporo punktów zdrowia. Z kolei średnie, jak zresztą sama nazwa wskazuje, rozwija średnią prędkość, ilość zdrowia i jest bardziej zwinne od tych cięższych. Natomiast ostatnia grupka samochodów może poszczycić się ogromną zwinnością, ale minusem jest malutki pasek zdrowia, co sprawia, iż jedno mocniejsze uderzenie może spowodować unieruchomienie bryki. Co więcej, każdy z bohaterów ma swój jeden, osobisty pojazd, który - po załadowaniu się umiejętności (pomagają nam w tym zbierane na pieszo kryształy rozsiane po całej mapie) - w każdym przypadku sieje większe spustoszenie, aniżeli te standardowe umieszczone na platformach.

Niewykorzystany potencjał map i robiąca ogromne wrażenie oprawa wizualna

Destruction AllStars - recenzja gry. Rocket League na sterydach? Niestety nie

To, przez co Destruction AllStars wiele straciło, to projekty map. Mimo tego, iż prezentują się one bardzo zjawiskowo, to po kilkunastu minutach zabawy możemy odnieść wrażenie, że wszystko tutaj zrobiono na jedno kopyto. Dla każdego trybu przygotowano po parę lokacji, ale większość z nich wygląda niemalże identycznie, a zmianom uległa - choć nie w każdym przypadku - jedynie kolorystyka. Bardzo żałuję, że nie udało się tutaj stworzyć ciekawszych, bardziej rozbudowanych aren (i że nie udostępniono żadnych narzędzi, aby ewentualnie zaprojektowali je gracze), które dodawałyby rozgrywce więcej pikanterii. Pojawiające się nagle barierki czy wiatraki (w skrócie: przeszkody mające utrudnić nam szybką jazdę) to niestety zbyt mało.

Dochodzimy do końca recenzji, więc wspomnę jeszcze o trybie dla pojedynczego gracza i płynności produkcji na PlayStation 5. Wyzwania, bo tak nazywają się misje dostępne w formule single-player, oferują niestandardowe formy zabawy, jak przebijanie się przez bramki na torze czy niszczenie wyznaczonej ilości skrzynek w podanym czasie, ale wymagania (nawet na niskim poziomie trudności) są na tyle długie, że w końcu możemy utknąć w danym segmencie wyzwań, pomijając te kolejne. Odnoszę wrażenie, że tryb dla pojedynczego gracza to moduł, którym powinni interesować się najwięksi weterani gry. I tacy, których interesuje wydanie dodatkowej kasy na grę, bo za niektóre wyzwania musimy zapłacić.

Pochwalić natomiast mogę recenzowane Destruction AllStars za robiącą ogromne wrażenie oprawę wizualną i płynnością na poziomie 60 klatek na sekundę, ponieważ gra przez niemalże cały czas działa w stałych 60 klatkach na sekundę. Spadki (na oko, do: 50-55 FPS-ów) zdarzają się tylko wtedy, gdy w jednym miejscu znajdzie się 5-6 samochodów próbujących się przepchnąć, ale takie sytuacje są rzadkością.

Nie zawiodłem się

Podsumowując - Destruction AllStars to jedynie średniak. Nie oczekiwałem zbyt dużo po tej grze i szczerze? Nie zawiodłem się. Dostałem zmodyfikowanego, samochodowego "multiaka", z którym nie spędzę dziesiątek godzin (poniekąd przyczynił się do tego także niezbyt odczuwalny system progresji, który słabo nas wynagradza), ale nie mogę wykluczyć, że pojawi on się na moim ekranie jeszcze minimum paręnaście razy - być może w formie jednej potyczki zaliczanej jako rozgrzewka przed dłuższą sesją z konsolą. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Destruction AllStars

Atuty

  • Niezła oprawa graficzna i wysoka płynność
  • Sporo ciekawych bohaterów
  • Ekstremalnie szybkie rozgrywki i krótkie ekrany wczytywania
  • Rozwalanie wrogich pojazdów daje początkowo ogromną frajdę, ale...

Wady

  • ... bardzo szybko rozgrywka staje się monotonna
  • 2 tryby, z których można było wycisnąć zdecydowanie więcej
  • Niezbyt zróżnicowane mapy
  • Wyzwania dla pojedynczego gracza są czymś innym, ale ich wymagania są zbyt wysokie
  • Niewielkie pole do manewru pojazdami (brak sterowania kamerą!)

Destruction AllStars jest średniakiem, który nie zadowoli nawet fanów bliźniaczo działającego Rocket League. Lucid Games nie zadbał o wciągające tryby ani rozbudowane sterowanie pojazdami, przez co wkrada się monotonia. Sama robiąca ogromne wrażenie oprawa wizualna nie wyniesie tytułu na piedestał.
Graliśmy na: PS5

Mateusz Wróbel Strona autora
Na pokładzie PPE od połowy 2019 roku. Wielki miłośnik gier wideo oraz Formuły 1, czasami zdarzy mu się sięgnąć również po jakiś serial. Uwielbia gry stawiające największy nacisk na emocjonalną, pełną zwrotów akcji fabułę i jest zdania, że Mass Effect to najlepsza trylogia, jaka kiedykolwiek powstała.
cropper