Elegia dla bidoków (2020) – recenzja filmu (Netflix). American Dream is dead

Elegia dla bidoków (2020) – recenzja filmu (Netflix). American Dream is dead

Jędrzej Dudkiewicz | 01.12.2020, 21:00

Są takie książki, których ekranizacje powinny być robione przez naprawdę zdolnych ludzi, którzy mają bardzo konkretne i dobre pomysły na nią. Są też i takie, które należałoby chyba po prostu zostawić w spokoju, bo nie nadają się do przeniesienia na ekran. Z tym drugim przypadkiem mamy właśnie do czynienia. Oto recenzja dostępnego na Netflixie filmu Elegia dla bidoków (2020).

Elegia dla bidoków to ekranizacja książki J.D. Vance’a. Śledzimy go w różnych momentach życia, od najmłodszych lat, aż po czasy, gdy był już dorosły. Zastanawia się on, w jaki sposób na jego życie wpłynęło miejsce, w którym się urodził oraz ludzie – w tym przede wszystkim najbliżsi – których spotkał na swojej drodze.

Dalsza część tekstu pod wideo

Elegia dla bidoków (2020) – recenzja filmu (Netflix). American Dream is dead

Elegia dla bidoków (2020) – recenzja filmu (Netflix). Popłuczyny

Gdy dowiedziałem się, że Netflix postanowił zrealizować film na podstawie książki Vance’a, bardzo mnie to zdziwiło. Nie są to bowiem typowe wspomnienia, pełno w nich opisów kontekstu, całych społeczności, jak również przeróżnych danych. To taka lektura, która na przykładzie szczegółu w postaci historii jednej osoby, pokazuje o wiele bardziej złożoną rzeczywistość i problem.

Elegia dla bidoków to opowieść o tym, co się zmieniło w Stanach Zjednoczonych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. W jaki sposób amerykański sen praktycznie przestał działać, albo przynajmniej stał się niemalże niedostępny dla całej rzeszy ludzi, którzy zostali pozostawieni samym sobie. To bolesny opis przekazywanych z pokolenia na pokolenie cierpienia, braku miłości, pozytywnych wzorców, biedy, uzależnień i generalnie tego wszystkiego, co duża część elit zbiorczo nazywa „patologią”. Autor na swoim przykładzie doskonale pokazuje, jak trudno jest wyrwać się z tego zaklętego kręgu przemocy, jak niewiele brakowało, by i jemu się to nie udało. Jak również, ile znaczy kapitał społeczny i kulturowy i że są grupy społeczne (nie tylko w Stanach), które żyją obok siebie i w zasadzie nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Chociaż w książce nie pada ani razu nazwisko Trump, bardzo dobrze tłumaczy ona, dlaczego tak wielu ludzi jest gotowych na niego głosować (inną lekturą godną polecenia w tym temacie jest Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy). Elegia dla bidoków jest w końcu bolesnym powrotem do przeszłości, próbą rozliczenia się z przeróżnymi traumami, jak również zrozumienia i może nawet wybaczenia (a niekiedy podziękowania) najbliższym osobom.

To tak naprawdę jest tylko krótka opinia o książce Elegia dla bidoków, bo też i nie jest to miejsce, by tylko o niej pisać (a można by jeszcze długo). Było to jednak konieczne, żeby lepiej wytłumaczyć, co jest problemem filmu. A ten można po prostu określić jako popłuczyny. W wydaniu Netflixa opowieść ta zamienia się w najzwyczajniejszy na świecie film obyczajowy, jakich wiele. Twórcy zupełnie nic nie mówią o amerykańskim społeczeństwie (a w zasadzie tej części, której dotyczy książka Vance’a), o sposobie myślenia tytułowych bidoków ledwie wspominają. Pomijają też masę ważnych wydarzeń z życia głównego bohatera. A do tego jest to zrobione w sposób nudny oraz irytujący, bo często w tandetny sposób próbuje się tu grać na emocjach widza.

Elegia dla bidoków (2020) – recenzja filmu (Netflix). Kilka małych plusów

Czy filmowa Elegia dla bidoków ma jakieś zalety? Tak, nawet kilka. Pierwszą i zdecydowanie największą jest aktorstwo, chociaż też nie zawsze, o czym za chwilę. W zasadzie cały film ciągnie w górę rewelacyjna Glenn Close jako babcia J.D. Vance’a. Jest ona apodyktyczna, nieco szalona (w złym sensie tego słowa), często nie wie, jak się zachować. A jednocześnie widać, że się stara, że niekiedy rozumie swoje błędy i ograniczenia. Close sprawia, że widz bez problemu rozumie, jak wielką rolę odegrała babcia w życiu głównego bohatera. Całkiem niezła, chociaż momentami za bardzo szarżująca jest Amy Adams w roli matki J.D. Solidny występ zalicza też Haley Bennett, chociaż z drugiej strony nie ma za dużo do pokazania. Za to niewiele ciepłych słów mam dla Owena Asztalosa, który wciela się w młodego Vance’a. Widać, że to jedna z pierwszych produkcji, w których pojawia się na ekranie.

Do plusów można by też zaliczyć muzykę oraz – od biedy – porządne zdjęcia. I to w zasadzie tyle. Elegia dla bidoków jest filmem nieudanym, pogubionym, na który wyraźnie nie było pomysłu. I – powtórzę – nie ma się co dziwić, bo książka, na podstawie której powstała ta produkcja nie nadaje się raczej do ekranizowania. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jest zupełny rozjazd między oboma dziełami. Książka wyraźnie pokazuje, że amerykański sen nie działa. Film zaś ma w sumie przesłanie, pt. „bohaterowi się udało, czyli wszystko jest możliwe, sky is the limit i w ogóle, zero problemów”. To fundamentalne niezrozumienie pozycji, którą chciało się przenieść na duży ekran. Dlatego też książkę polecam z całego serca, filmu zdecydowanie nie.

Atuty

  • Generalnie porządne aktorstwo – na szczególne wyróżnienie zasługuje Glenn Close, zaś na naganę Owen Asztalos;
  • Muzyka i zdjęcia

Wady

  • Całkowite spłaszczenie i niezrozumienie książki;
  • Tanie granie na emocjach widza;
  • Sporo nudy

Elegia dla bidoków (2020) to film mocno nieudany. Zamiast oglądać, o wiele lepiej przeczytać książkę, na podstawie której powstał.

3,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper