Obrazy bez autora (2018) – recenzja filmu [Aurora Films]. Szukając siebie

Obrazy bez autora (2018) – recenzja filmu [Aurora Films]. Szukając siebie

Piotrek Kamiński | 24.11.2020, 21:00

Ponad dwie dekady z życia niemieckiego malarza, który musiał przeżyć Hitlera, Rosjan i, o zgrozo, studentów sztuki nowoczesnej aby wreszcie stworzyć dzieło, które byłoby tylko jego - prawdziwe, niewymuszone, poruszające. Na podstawie biografii Gerharda Richtera, jednego z najpopularniejszych malarzy dzisiejszych czasów.

Florian Henckel von Donnersmarck, autor oscarowego "Życia Na Podsłuchu", po raz kolejny bezpardonowo bierze się za rogi z mało zaszczytnym okresem historii swojego kraju. Bohater jego filmu, gdy go poznajemy ledwie kilkuletni Kurt Barnert, jest niezwykle wrażliwym na sztukę młodzieńcem. Zauważa to jego ciocia, rozchwiana emocjonalnie Elisabeth, która sama też posiada duszę artystki. Wspólnie chodzą na wystawy, pokazy, wernisaże. Docenianie sztuki tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej nie należy do najprostszych - w oczach ówczesnych władz wszystko co nie było idealnie "normalne" stanowiło wynaturzenie, dziwactwo. Nie zasługiwało na uwagę, czy szacunek. Picasso uważany był za godnego pogardy, ponieważ zrezygnował z malowania realistycznych, doskonałych fizycznie ludzi na rzecz kubizmu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Na szczęście młody Kurt mógł zawsze liczyć na swoją ciotkę, która pielęgnowała w nim artystyczną wrażliwość. Przynajmniej dopóki pędzący za doskonałością naziści nie zabrali jej do "szpitala", ponieważ najwyraźniej dziewczyna miała schizofrenię. Po wojnie zmieniło się to co wolno, a czego nie wolno. Na wschodnich ziemiach pojawili się Rosjanie, a wraz z nimi do sztuki wszedł socrealizm. Początkowo Kurtowi nawet odpowiadał taki nowy porządek świata, ale szybko okazało się, że bycie pędzlem w rękach ludu, robiącym to co chcą i kiedy chcą wcale nie jest takie świetne. Ale ratunek w postaci ucieczki za żelazną kurtynę też wcale nie przyniósł ukojenia. Okazało się, że autorzy sztuki nowoczesnej to w większości pieprzący bzdury pozerzy, którzy powiedzieliby dowolną głupotę o dowolnej firance, byleby sprzedać ją za kupę pieniędzy. Skołowany tym wszystkim Kurt znajduje się w twórczym limbo, nie potrafiąc stworzyć niczego, z czego byłby prawdziwie zadowolony. Czegoś, co płynęłoby prosto z jego serca.

Obrazy bez autora (2018) – recenzja filmu [Aurora Films]. Szukając siebie

Obrazy bez autora (2018) – recenzja filmu [Aurora Films]. Życie to nie film

Jako, że jest to obraz biograficzny, traktujący o bardzo popularnym malarzu, nietrudno domyślić się jak ostatecznie zakończy się przedstawiona w filmie historia. Ale nie powinno Ci to kompletnie przeszkadzać, bo musisz wiedzieć, że prywatne życie Kurta, o którym, można rzec, właściwie nic nie powiedziałem w poprzednim akapicie, było na tyle interesujące, że widza nie odstrasza nawet ponad 180 minut czasu projekcji. Z tego co udało mi się zorientować, to nie jest to zbyt dokładny zapis prawdziwego życia pana Richtera, który z resztą sam twierdzi, że film "rażąco zniekształca" jego biografię, ale raz, że nie jest to nic nadzwyczajnie nowego w temacie filmów biograficznych, które raczej zawsze są stronnicze, wyolbrzymiają pewne elementy, pomijając inne, a dwa, że z tego też powodu główny bohater nie nazywa się Gerhard Richter, tylko Kurt Barnert, więc nie spodziewajmy się prawdy, tylko rozrywki.

A tej film dostarcza solidne ilości. Przez trzy godziny przez ekran przewiną się dziesiątki interesujących bohaterów, którzy w większy, czy mniejszy sposób ukształtowali życie młodego Kurta. Wśród nich prym wiedzie oczywiście jego przyszła żona, również studiująca sztukę Ellie Seeband, ale jeszcze ciekawszymi indywiduami są jej rodzice, o których nie będę się rozwodził, coby nie psuć nikomu radości z obcowania z nimi po raz pierwszy na świeżo, bez niepotrzebnych uprzedzeń. Drugą tak niezwykle barwą i istotną postacią jest ciocia Elisabeth, o której wspominałem już wcześniej, a trzecim ogniwem spajającym całą historię jest profesor Antonius van Verten, człowiek, który w końcu wskaże naszemu bohaterowi właściwy kierunek. Grzechem byłoby wchodzić w szczegóły relacji wszystkich tych postaci z Kurtem, jako że to właśnie one tworzą zasadniczo cały film, toteż zakończę na prostym stwierdzeniu, że są to relacje bardzo ciekawe.

Obrazy bez autora (2018) – recenzja filmu [Aurora Films]. Potok Myśli

Problemem tak długich produkcji potrafi czasami być przesadne rozwodnienie akcji. Nie każda fabuła da radę utrzymać ten sam stopień skoncentrowania przez całych 180 minut. Mogą trafić się niepotrzebne wątki, postacie znikające na tak długo, że widz zdąży o nich zapomnieć, natłok wątków sprawiający, że zapomina się, o co właściwie toczy się stawka. "Obrazy Bez Autora" są niestety winne co najmniej kilku z tych grzechów. Czysto technicznie filmowi nie da się nic zarzucić. Ujęcia nakręcone są pięknie, muzyka dodaje klimatu, a niebagatelny jak na tego typu kino budżet widać tak w bogactwie planów zdjęciowych, jak i świetnie zaprojektowanych kostiumach. Można wręcz zapomnieć, że ogląda się film powstały ledwie dwa lata temu.

Ale nawet tak świetna warstwa techniczna nie uchroni produkcji przed zwyczajnie zbyt długim czasem projekcji. Rozumiem, że większości z tego, co przyszło nam oglądać nie sposób wyciąć, bo są to istotne elementy większej układanki (no, może poza wcale niekrótkimi i raczej odważnymi scenami seksu, ale kto by na to narzekał), ale dziejąca się na przestrzeni ponad dwóch dekad historia nie raz i nie dwa razy potrafi zgubić główny wątek, zbyt długo koncentrując się na ozdobnikach. Może to po części wina takiego, a nie innego tematu "Obrazów Bez Autora", bo przecież cały film zasadza się zasadniczo na drodze do odkrycia samego siebie poprzez sztukę, a więc niezbyt hollywoodzkim i raczej eterycznym temacie. Sprawia to, że pozostałe, bardziej namacalne wydarzenia są paradoksalnie mniej istotne, czasami pozostawiając widza bez żadnego ich rozwiązania. Przykładem tego jest tu postać, którą z Kurtem łączy bolesna przeszłość, z którego to faktu obaj nie zdają sobie sprawy. I nigdy do końca nie zdadzą. To tylko taka tam ciekawostka podnosząca ciśnienie u widza. Podobnych wprowadzonych po nic splotów jest w filmie więcej i wszystkie po kolei do niczego nie prowadzą.

W ostatecznym rozrachunku "Obrazy Bez Autora" to bardzo ciekawe kino drogi, które, trochę jak przedstawiona w filmie sztuka nowoczesna starająca się usprawiedliwić wysoką cenę nudnej, taniej tapety, jest lekkim przerostem treści nad formą. Pełno tu intrygujących postaci, niesamowitych zbiegów okoliczności, boga z maszyny kierującego poczynaniami bohaterów. Duża część wydarzeń w filmie to nie postać kreująca akcję, ale akcja wpływająca na poczynania postaci. Od czasu do czasu sprawia to, że ciężko jest nam empatyzować z wydarzeniami na ekranie, co chyba najlepiej widać w scenie, kiedy Kurt i jego małżonka uciekają na zachód, która to scena miała być najpewniej naładowana emocjami, stresująca i wysuwająca półdupki widzów na brzeg fotela. W praktyce może taką być tylko dzięki naszej własnej znajomości kontekstu, bo reżyser kompletnie nie potrafi oddać tych emocji na ekranie.

Być może zauważyłeś, że czepiam się raczej drobnych mankamentów produkcji von Donnersmarcka. To dlatego, że prócz tych, być może mało istotnych, detali (co tam kto uważa za istotne), "Obrazy Bez Autora" są naprawdę porywającą historią, którą ogląda się na jednym oddechu. Nie jestem fanem niemieckich produkcji (może poza "Dark"), więc kiedy zobaczyłem, że mam pisać recenzję trzygodzinnego filmu dziejącego się w czasach trzeciej rzeszy, byłem, lekko mówiąc, niepocieszony. Ostatecznie w ogóle tych 180 minut nie odczułem i, choć miejscami scenarzyści wyraźnie żerują na naszych emocjach, uważam, że warto się tym Obrazom przyjrzeć.

PS Film można obejrzeć w serwisie HBO GO.

Atuty

  • Wyraziste postacie;
  • Piękne zdjęcia;
  • Wielowątkowa, wciągająca historia

Wady

  • Czasami ZBYT wielowątkowa historia;
  • Nie prowadzące do niczego zwroty akcji;
  • Miejscami dziwne decyzje scenarzysty/reżysera

"Obrazy Bez Autora" nie miały prawa być tak ciekawą produkcją. A jednak. Bardzo wciągająca historia, nawet jeśli od czasu do czasu ręka autora widoczna jest trochę zbyt wyraźnie.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper